Colin Stetson – When we were that what wept for the sea

Wydanie własne / DL / 2023

Anxious Magazine Colin Stetson – When we were that what wept for the sea

No nie da się przy tym pisać. To pierwsze, co mi przychodzi do głowy podczas słuchania muzy z tej płyty. To jest wszystko tak intensywne i tak rozedrgane, że gołym okiem widać, jak cząsteczki powietrza uginają się pod naporem fali dźwiękowej. 

Biorąc pod uwagę, że ostatnim albumem Stetsona, jakim się zachwyciłam, był soundtrack do „Teksańskiej Masakry Piłą Mechaniczną”, tej z 2022 roku reżyserowanej przez Davida Blue Garcię, nowy album raczej jawi się jako stonowany i spokojny, jednak niosący ze sobą sporych rozmiarów ładunek. Lubię Colina w tych horrorach, pasuje tam. Sytuowanie dźwięku w czasie i przestrzeni to w ogóle taki trochę jego konik. Chociaż trzeba dodać, że na monstrualnych biegunach!

Konstrukcja utworów opiera się na elipsach zwiniętych w ósemki, a filarem jest oddech cyrkulacyjny. Ten szkielet z kolei jest doskonałym oparciem dla emocji generowanych przez wydarzenia na ekranie. Czy to w przypadku wyżej wspomnianego filmu, “Hereditary”, czy chociażby ostatniego “The Menu” – Stetson doskonale oddaje nastroje wplecione w każdy scenariusz. Tutaj natomiast chyba po prostu chciał wziąć nas na wycieczkę i tak też uczynił. 

Album zaczyna się dosyć sielsko, okładka adekwatnie zapowiada klimat. Drogowskazami są latarnie (I–V), które mimo wielu znaczących różnic mają punkty wspólne – wszystkie brzmią zapraszająco, ciepło i zwiastują jakąś bezpieczną przystań. Podróżując od jednej do drugiej robimy trochę kilometrów, bo płyta to 16 numerów i ponad godzina muzyki. Dwa miesiące czekałam, żeby mieć na to czas ciurkiem, tak by móc odsłuchać album dwa razy z rzędu i szczęśliwie akurat pociąg z Warszawy do Berlina miał opóźnienie 90 minut. Always look on the bright side of life ;). 

W Panu Stetsonie chyba właśnie coś przeskoczyło, może coś w życiu osobistym, nie wiem. Staram się nie wsadzać głowy w prywatność muzyków (dobrze, że to Anxious nie Pudelek), nawet nie chcę wiedzieć, że są ludźmi, żeby żaden pryzmat nie krzywił mi odbioru potencjalnych „owoców”, ale oczywistym jest, że intymne doznania mają ogromny wpływ na ich twórczość. Na moją przecież też, a wiadomo, autopsja zawsze na propsie! Ten znacząco łagodniejszy ton może (ale nie musi) zapewnić nieco łatwiejszy odbiór, co znów może (ale nie musi) przysporzyć Stetsonowi więcej słuchaczy… Do tej pory, w tym akurat saksofonie trzeba było naprawdę umieć osadzić uwagę, napięcie jest nadal zarówno budowane, jak i burzone (a może to słowo „rozjeżdżane” byłoby bardziej na miejscu) bardzo konsekwentnie. Niebywale łatwo o przebodźcowanie. 

Z minuty na minutę coraz bardziej zagłębiamy się w sonicznych fraktalach, gdzieś z oddali majaczą duchy, które co chwilę wyrywają się z „inkubatora” na krtani Pana Kapitana, a kiedy już bujamy się na tej kosmicznej huśtawce my i nasz cały świat, na tor wycieczki wjazd robi rozpędzony Kawasaki H2R. Ciarki z pleców wtedy migrują na pośladki. Tym sposobem pierwszy na mecie jest Mindfuck proszę Państwa, mimo że Spokój depcze mu po piętach! 

Data wydania: 12 maja 2023

Marta Podoska