NIEUSTRASZONA JARBOE czyli rozmowy z zakrystii

Jarboe – legendarna ex-wokalistka legendarnej formacji Swans. Chyba nikomu nie trzeba przybliżać sylwetki tej artystki. 9 marca wraz z zespołem Larsen wystąpiła w gdańskim Kościele Św. Jana. Koncert ten był częścią trasy koncertowej, która poza Polską obejmowała jedynie Włochy. Na przypominającej ołtarz scenie kościoła Jarboe jawiła się jako istny wulkan energii. Zaśpiewała szereg utworów ze swoich solowych płyt, a także z okresu Swans. A wszystko to wzbogacone było o nowe aranżacje muzyczne stworzone wraz z Larsenem. Po koncercie spotkałem się z Jarboe w zakrystii kościoła. Artystka zaskoczyła mnie brakiem jakiejkolwiek maniery gwiazdorskiej. Zamiast legendarnej gwiazdy miałem przed sobą niesamowicie otwartą i przyjaźnie nastawioną osobę, z którą przeprowadziłem ponad półgodzinną rozmowę.

jarboe1

Na początek dość ogólne pytanie – jakie wrażenie odnosisz z wizyty w Polsce po 15 latach?

Byliśmy tutaj już kilka razy od czasu naszej pierwszej wizyty w 1987 roku. Tym razem, być może z powodu iż jestem tutaj już od kilku dni i sporo widziałam, zauważyłam olbrzymią zmianę od czasu kiedy byłam tutaj po raz pierwszy. W tamtych czasach wiele rzeczy było zupełnie innych. Opiekowała się wtedy nami grupa artystów, muzyków, która musiała sporo ryzykować, aby umożliwić nam wystąpienie tutaj, a wszystko wydawało się o wiele mniej… otwarte. Wszystkie wydarzenia artystyczne, które uważane były w jakikolwiek sposób za kontrowersyjne, były obarczone dużym ryzykiem. A wydaje mi się, że my byliśmy wtedy kontrowersyjni, nasze koncerty były dość radykalne, ekstremalne. A w kontekście dostępności różnych produktów, jedzenia, wszystko wydawało się o wiele bardziej ograniczone – chociażby dostęp do świeżych warzyw, owoców etc. Wszystko było o wiele bardziej… szare. Teraz niesamowicie jest obserwować zmianę jaka zaszła od tamtego czasu. Chociażby mnóstwo nowych sklepów, firm, które można znaleźć równocześnie w moim mieście, czyli Atlancie. Teraz w obliczu wstąpienia Polski do Unii Europejskiej, widzę dużo drastycznych zmian na lepsze. Oczywiście wiadomo, wszystko jest względne, wszystko ma swoją cenę, ale jestem pod wrażeniem tych wszystkich zmian, które tu zaszły.

Dlaczego Gdańsk? Dlaczego spośród tylu miast w Polsce wybrałaś Gdańsk jako miejsce koncertu? A przede wszystkim, dlaczego zdecydowałaś się wystąpić właśnie w Polsce?

Przede wszystkim mam wiele wspomnień związanych z Gdańskiem, a o tym kościele słyszałam dużo pozytywnych opinii, i po prostu chciałam za wszelką cenę tu wystąpić, co w dużej mierze udało się dzięki Krzysztofowi (Gruszczyńskiemu, organizatorowi koncertu – przyp. TS), który był w stałym kontakcie ze mną, i był skłonny zorganizować mi tutaj koncert. Myślę, że ma to duży związek z sympatią jaką darzę Europę Wschodnią, ponieważ uważam, że ludzie mają tutaj duży szacunek do sztuki, i są bardzo entuzjastycznie nastawieni do wystąpień na żywo – i odczuwam, że jest to naprawdę prawdziwe. Pamiętam, że jak graliśmy tutaj po raz pierwszy, ludzie naprawdę to docenili. Dlatego było dla mnie bardzo ważne, aby to powtórzyć.

Czy jesteś zadowolona z koncertu?

Tak, bardzo. Na początku mieliśmy drobne problemy techniczne, dlatego koncert był trochę opóźniony, i było to dość stresujące. Ale później wszystko poszło jak najlepiej i jestem bardzo zadowolona z tego koncertu. Było to zdecydowanie jedno z najlepszych moich wystąpień na żywo.

Dlaczego koncert był taki krótki? Słyszałem, że mieliście plany zagrać dużo więcej utworów.

Razem z Larsenem chcieliśmy stworzyć zestaw utworów, w którym nasza muzyka, przeplata się z muzyką Larsena. Cześć utworów po prostu bardziej pasowała do tej idei, inne niespecjalnie, dlatego podczas prób postanowiliśmy ograniczyć ilość moich utworów, i wybrać te, które w naturalny sposób mogły zostać połączone z utworami Larsena.

A jak Ci się współpracowało z Larsenem? Czy uważasz, że ta współpraca coś Ci dała, czegoś Cię nauczyła?

Kiedy przyjechałam do Włoch, i pracowałam w studio nad ich nowym albumem, bardzo spodobał mi się ich demokratyczny sposób pracy – wszyscy członkowie zespołu decydują razem o nagrywanych utworach, co jest zdecydowanie inne od sposobu do którego ja jestem przyzwyczajona, po latach rejestracji nagrań z Michaelem. Tutaj zamiast jednej osoby, która decyduje o wszystkim, oni wspólnie podejmują decyzje. To jest zdecydowanie coś czego wcześniej nie doświadczyłam. <śmiech> Oni są naprawdę w pełni świadomym zespołem, w którym nie ma jednego głównego lidera.

A czy jesteś zadowolona z rezultatów współpracy?

Zdecydowanie. Dotychczas współpracowałam już z wieloma artystami. Całkiem niedawno nagrywałam utwór z Oxbow oraz uczestniczyłam wokalnie w nowym albumie Neurosis. Jestem bardzo otwarta na wszelkiego rodzaju współpracę muzyczną. Nagrywanie z Neurosis było dość wyczerpujące, jako iż reprezentują oni dość ciężki rodzaj muzyki, i było to duże wyzwanie, aby „szanować” gitary, aby nie zdominować utworu wokalnie, aby pozwolić współbrzmieć gitarom i głosowi. Było to bardzo inspirujące. Z kolei nagrywanie z Larsenem było o wiele bardziej melodyjne, pozostawiało więcej przestrzeni wokalnej – prawie zupełne przeciwieństwo pracy z Neurosis. Bardzo mi się to podobało. Lubię takie zupełnie skrajne wyzwania. Ale najlepsze w tym wszystkim było to, że moje EGO zostało zabite, oczywiście jeśli chodzi o muzykę. Nie czuję się już zupełnie przywiązana do pewnego ściśle określonego sposobu śpiewania. Jeżeli komuś w studio nie podobało się, jak wykonałam daną partię wokalną, mogę to poprawić, nagrać jeszcze raz. Nie powoduje to we mnie żadnych negatywnych emocji. Dzięki temu znalazłam się chyba tam, gdzie ostatecznie chcę być z muzyce – aby być osobą elastyczną i otwartą na nowe pomysły.

Chciałbym się teraz zapytać o twoje muzyczne plany na przyszłość. Przeszłaś długą drogę od czasu Thirteen Masks – mnóstwo rozmaitych stylów muzycznych. Co dalej? Ostatnio wspomniałaś o minimaliźmie.

Niedawno wydałam płytę z remixami – DISSECTED. Niebawem pojawi się płyta MOTHER TONGUE, na której raczej będę mówić, czytać tekst, niż śpiewać – coś na kształt mojego wydawnictwa My Delicate Beast, ale jeszcze bardziej … suche – głos będzie użyty raczej jako swoista przestrzeń muzyczna, niż jako narzędzie do komunikacji, do przekazywania konkretnych treści. Kolejnym wydawnictwem jest album MEN, na którym pracuję już od trzech lat. Jest to olbrzymi projekt, na którym współpracuję z wieloma artystami – nagrywanie jego było dość wyczerpujące, ponieważ musiałam wiele podróżować i dopasowywać się do harmonogramu pozostałych artystów. Na szczęście album jest już nagrany – jeszcze tylko czekam na pięć mixów. A kiedy zakończę ten projekt, mam zamiar nagrać płytę, którą można określić jako surowy minimalizm – tylko ja grająca na pianinie, będzie to bardzo przestrzenne i spokojne, czyli zupełne przeciwieństwo albumu MEN.

Chciałbym zapytać się o okres SWANS. Jak postrzegasz go teraz, po 6 latach? Czy nie uważasz go za pewien rodzaj ciężaru, że wszyscy cały czas kojarzą Cię jako ex-wokalistkę SWANS?

Absolutnie nie. Okres ten trwał 14 lat, i naprawdę był dla mnie wyjątkowy, i czuję się zaszczycona, że mogłam stać się częścią SWANS.

Czy nie uważasz, że to właśnie dzięki Tobie, nastała taka drastyczna zmiana w muzyce SWANS?

To w dużej mierze miało związek z Michaelem i jego umiejętności odnajdywanie mocnych stron danych muzyków, i wykorzystywania ich. Kiedy ja się pojawiłam, myślałam, że po prostu stanę się częścią tego, co on już od dawna robił. Michael, po roku współpracy, jak już mnie poznał lepiej, i dowiedział się że o mojej przeszłości muzycznej, o tym że śpiewałam w chórze, i że występowałam w lokalach nocnych, podczas nauki w collegu, itp., stwierdził, iż powinniśmy stworzyć projekt, który koncentrowałby się na śpiewaniu, i tak powstał SKIN, i po nagraniu pierwszej płyty, był tak zadowolony z rezultatu, ze jako SWANS nagraliśmy CHILDREN OF GOD. A więc SKIN miało bezpośredni wpływ na dalszy rozwój muzyki SWANS, ponieważ Michael zakochał się w melodyjności tych utworów i w śpiewaniu. A więc muszę przyznać, że poniekąd poprzez SKIN wpłynęłam na zmianę muzyki SWANS, i to myślę, że na dość drastyczną zmianę <śmiech>.

Ale jednak na koncertach ta zmiana była zdecydowanie mniej drastyczna…

O tak, byliśmy dość brutalni w tamtym okresie <śmiech> Cały czas uważam, że koncerty powinny być inne niż nagrania studyjne. Tzn. koncert powinien być organiczny, pokazujący prawdziwe emocje, i bardzo mi się nie podoba, że wiele obecnych zespołów na koncertach puszcza wręcz gotowe podkłady muzyczne, i często nawet wokal jest odtwarzany, a artysta tylko rusza ustami. Więc myślę, że pod tym względem jestem dość staroświecka, ale uważam, że koncerty powinny być tworzone zdecydowanie na żywo.

Twoje nagrania w większości dostępne są tylko przez Internet. A jednak dokonywanie zakupów za pomocą karty kredytowej, zwłaszcza w krajach typu Polska, jest dość ograniczające, ponieważ nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić.

Kiedyś wydawało mi się, że Internet to przyszłość i że przemysł muzyczny po prostu umrze. Ale teraz widzę, że będzie to o wiele dalej posunięte – że płyty CD same w sobie niebawem umrą. A więc jedyne co można zrobić, to starać się zaoferować coś specjalnego, coś osobistego, czego nie możesz zakupić w sklepie, ani nie możesz ściągnąć z Internetu. Muzyka sama w sobie przestanie być źródłem utrzymania artystów, ponieważ wszystko będzie dostępne w Internecie. A więc w pewien sposób to przewidziałam. Stary system zdecydowanie umiera – np. w Chinach już dawno umarł, nikt tam już nie zarabia ze sprzedaży płyt. Jednak Dissected będzie już oficjalnie dystrybuowany przez Revolver. Z kolei MEN będzie dystrybuowany przez jakąś firmę europejską – ale jedyny powód dla którego to robię, jest po to, aby móc występować na żywo, ponieważ agencje organizujące koncerty, chcą aby konkretny dystrybutor umawiał się z nimi na koncerty. Jako niezależny artysta, bez wsparcia dużej firmy, masz małe szanse na zorganizowanie trasy koncertowej, ponieważ agencjom zależy na współpracy z dużymi firmami, bo przez to jest więcej pieniędzy na promocję, itp. A mi aktualnie bardzo zależy na robieniu jak największej ilości koncertów – muszę sobie przypomnieć na czym naprawdę polega występowanie na żywo – tak jak to było w okresie SWANS. Ale zdecydowanie uważam, że i tak Internet stanowi przyszłość i musimy być tego świadomi.

Jestem bardzo zainteresowany ideą ARTERY na twojej stronie internetowej. Czym on jest dla ciebie? Pamiętnikiem, a może swoistym monologiem z fanami?

Myślę, że spełnia on obie funkcje. Generalnie jest to naprawdę pamiętnik, staram się zapisywać w nim wszystko, bez ograniczeń, czasami jednak muszę uważać, aby nikogo w ten sposób nie zranić, dlatego staram się nie używać imion konkretnych osób, staram się aby było to bardziej abstrakcyjne. Osobiście uważam, że im bardziej osobistym się jest, bardziej realnym, tym człowiek staje się bardziej… nieustraszony. Nie wierzę w ukrywanie się, uważam iż jest to główna przyczyna strachu. Zdecydowanie bardziej wolę przeczytać o czymś prawdziwym, niż czymś… ostrożnym. I zupełnie się nie wstydzę tej otwartości, to po prostu ja jestem sobą. A ludzie, którzy lubią to co tworzę, którym zależy na moich dokonaniach, tego właśnie oczekują ode mnie – nie chcą abym się ukrywała – a więc nie mogę.

A nie uważasz też, że dzięki temu, a także publikowaniu takich osobistych płyt, jak MY DELICATE BEAST, czy SOUND SKETCHES, w pewien sposób przełamujesz odwieczną barierę między fanem a artystą?

Tak, cała moja dotychczasowa praca polegała na przełamywaniu barier między ludźmi, między publicznością, a artystą. Od samego początku o to mi chodziło, nawet zanim stałam się częścią SWANS, kiedy występowałam w różnych klubach i galeriach – zawsze chodziło mi o tą relację człowiek-człowiek, bycie ludzkim dla ludzi. Nie lubię tej bariery – każdy człowiek ciężko pracuje, tworzenie muzyki też jest formą pracy i uważam, że nie powinno ono wywyższać ludzi, do jakiegoś statusu powyżej – to jest po prostu sprzeczne z moimi odczuciami. Ale ludzie, którzy tak robią, po prostu potrzebują publiczności, która mogłaby ich stworzyć, stworzyć ikony ponad rzeczywistością. Nie rozumiem takiego podejścia. To już raczej wchodzi w obszar rozrywki, niż sztuki.

Ostatnie pytanie – czy czujesz się spełniona jako artysta, biorąc pod uwagę wszystko co dotychczas muzycznie zrobiłaś?

Tak, zdecydowanie. Uważam, że w pewnym momencie dochodzi się do pewnego poziomu, gdzie człowiek, zamiast doświadczać wszystkiego na świeżo, ma w pamięci już szereg doświadczeń, jakby nauczone słownictwo, za pomocą którego może oddać szereg odczuć. Prawdziwym wyzwaniem wtedy jest aby, mimo wszystko, starać się spojrzeć na rzeczy inaczej, starać się cały czas mieć świeże spojrzenie na to wszystko, a nie pozwolić się wyłączyć, zamknąć – myślę, że o to w tym wszystkim chodzi, aby cały czas być zainteresowanym tym co się dzieje na zewnątrz, i być otwartym. Zdecydowanie mam poczucie spełnienia muzycznego, poczucie dokonania wielu wartościowych rzeczy. Cały czas jestem wdzięczna za wszystkie lata, które spędziłam w SWANS, ponieważ doświadczyłam wielu niesamowitych rzeczy, i dopiero teraz zdaję sobie sprawę jaki przywilej był nam dany, że mogliśmy robić to co chcieliśmy, że wiele drzwi było dla nas otwartych.

Co byś powiedziała na zakończenie dla naszych czytelników? Jakieś drobne podsumowanie.

Podsumowanie, <śmiech> nie wiem jak można byłoby to podsumować. <śmiech> OK, a więc jesteśmy w Kościele Św. Jana w miejscu w którym księża przygotowują się do mszy. Mamy za sobą cudowny wieczór z muzyką, bardzo miło udzielało mi się tego wywiadu. No i nazywam się Jarboe. <śmiech>

Rozmawiał: Tomasz Śliwiński
Zdjęcia: Artur Mieczkowski
ANXIOUS #9