Schröttersburg – Nadciąga totalna zagłada „reminiscencji” Maklakiewicza!

Schröttersburg Wywiad Anxious Magazine
Fot. Michał Buraczyński

Mimo, że Trzaskowski, wziąwszy zbyt poważnie określenie sedes regni principalis” odnoszące się niegdyś do Płocka, nasrał Płocczanom dwa lata temu do Wisły, zdaje się że w tym starym jak świat mieście, na przekór wszystkiemu powstaje kawał całkiem niegównianej sztuki.

Niespełna dwie godziny FlixBusem od „Stolycy”, w krainie skąpanej w toksycznych oparach, unoszących się z kominów legendarnej Petrochemii, stacjonuje kwartet wielce utalentowanych Panów, którzy wymykając się od jakiegoś czasu wszelkim łatkom gatunkowym, niezmiennie pozostają na ustach każdego fana cold-wave’u i post punka w kraju. Zespół Schröttersburg, istniejąc już ponad dekadę, podlegał zarówno przeróżnym zmianom w składzie, jak i rotacjom brzmieniowym jednak od czasu nagrania ostatniej płyty rejsowe „prawo reminiscencji” Maklakiewicza poddawane jest próbie, której może nie przetrwać.


Marta Podoska: Wyrwałam się do tego wywiadu z premedytacją i nie będę ukrywać, że kiedy Rafał Strzemieczny (z którym znam się mniej więcej 15 lat) wysyłał mi Wasze pierwsze nagrania razem, oraz wcześniejsze dokonania, po prostu brało mnie na ziewanie. Aż tu nagle w eterze pojawiło się „Om Shanti Om”, które na żywo po prostu wyjebało mnie z kapci kolokwialnie rzecz ujmując. Myślałam, że Pogłos (RIP) się rozpadnie, a grał tam już wcześniej Jucifer i jakoś budynek przetrwał. Album jest totalnie mantryczny, nagrany przy użyciu wszelkiej maści ciekawych instrumentów. Co za impuls sprawił, że postanowiliście wychylić głowy poza ramy (i narazić się punkowcom, co lubią piosenki, które już raz słyszeli)?

Krzysztof Trikens Piotrowski: Wyszło to zupełnie naturalnie. Po nagraniu płyty „Dalet” kupiłem kilka nowych zabawek gitarowych i podczas ich testowania z Michałem stworzył się jakiś fundament, na którym powstał Om Shanti Om. Nigdy nie zamykaliśmy się w jakichś ramach, ale oczywiście nowa fala była punktem wyjścia naszego wspólnego muzykowania. Każdy z nas wychował się na takiej muzie, podcinając żyły na „Dżojach” i płacząc na „dezintegracji” Kjurów, więc na początku działalności, jako nadwrażliwcy i nie mogący się odnaleźć w rzeczywistości smutni chłopcy, prowadziliśmy autoterapię poprzez posępne dźwięki. Jednak formuła nowofalowa szybko się wyczerpała, stała się dla nas po prostu nudna i przewidywalna. Zamiast zjadać własny ogon zaczęliśmy eksperymentować z dźwiękami, szukać nowych kierunków, testować nowe instrumenty. Rezultatem tego jest właśnie materiał „Om Shanti Om”. Oczywiście nie traktujemy go jako nasze opus magnum. Nie spuszczamy się na nasze płyty, chociaż jesteśmy świadomi, że są zajebiste :).

Stworzyliśmy już kolejny materiał, który prezentujemy obecnie na naszych koncertach i pod koniec czerwca nagramy w podwarszawskim studio. Kto był ostatnio na którymś z naszych gigów, mógł się przekonać o tym, że nie spoczywamy na laurach tylko przemy do przodu nie patrząc na trendy czy upodobania publiki. Zupełnie nie ogarnia nas strach przed opuszczeniem bezpiecznej bańki.

Schröttersburg Wywiad Anxious Magazine
Fot. Michał Buraczyński

Michał Majzner Majcher: Właściwie nie było żadnego impulsu. Nie było też żadnego założenia, że będziemy grać „inaczej”. Zazwyczaj większość naszych kompozycji powstaje w wyniku improwizacji. Doszedł to tego czas pandemii, gdzie nie mogliśmy grać koncertów. Mieliśmy więcej czasu, żeby spotykać się na próbach i eksperymentować, tworzyć. Krzysiek kupił trochę różnych efektów, pojawił się złom, blachy, beczka. Dalej już samo poszło. 

Jednak zmiana ta wyszła od dźwięków z efektu imitującego sitar. Graliśmy pod to różne rzeczy, próbując i dorzucając djembe, karatale itd. Efekt znasz. Poza tym chyba nikomu się nie naraziliśmy, odbiór po koncertach z „Om Shanti Om” był bardzo pozytywny. Chociaż na początku mieliśmy obawy jak zareagują odbiorcy na tego typu muzykę.

Maciek Czerwiński: Tutaj mogę się wypowiedzieć jedynie jako odbiorca, ponieważ do Szrotersburgerów dołączyłem we wrześniu 2022 r., tak więc już trochę po wydaniu „Om Shanti Om”. Mogę potwierdzić słowa Majznera, nowy materiał odebrałem bardzo pozytywnie, podobało mi się:)!

Rafał Strzemieczny: Odpowiedź jest prosta. Zaburzenia obsesyjno-kompulsywne połączone z naturalnym empiryzmem.

M.P.: O co chodzi w Om Shanti Om, w sensie filozoficznym? Ciągnie Was do jakiegoś boga, szukacie transcendencji w codzienności?

Schröttersburg Wywiad Anxious Magazine
fot. Radosław Turkowski

K.T.P.: Dla mnie sama mantra Om jest mega oczyszczająca. Jakiś czas temu wkręciłem się w codzienne medytowanie (no a wiadomix, że sylaba Om jest używana i traktowana w buddyzmie jako święta), które pomaga mi mega w uporządkowaniu emocji oraz znalezieniu wytchnienia i spokoju od codziennej gonitwy, przede wszystkim myśli. Więc płytę jak i jej nazwę osobiście traktuję jako pewnego rodzaju katharsis. Nie jest to jakaś mistyczna więź z bóstwem czy coś w tym stylu, tylko świadome wykorzystanie oddechu i skupienia się na tu i teraz. Czy to jakaś filozofia? Po prostu efektywne doświadczenie ściągające mnie z chmur na ziemię :).

M.M.M.: Ta płyta ma w pewnym sensie formę mantry co stanowi o jej całości. Dlatego też nie nadaliśmy piosenkom tytułów. Ma płynąć od początku do końca, zazębiać się. Same znaczenie „Om Shanti Om” niech każdy znajdzie dla siebie. Lubię gdy osoby interpretują na przykład teksty na własny sposób. Nie chcę nic nikomu narzucać. Co do transcendencji ,ale dźwiękowej, to miło by było jakby ktoś znalazł w tym coś poza muzycznego, nierzeczywistego. A bóg czy raczej duchowość jest w nas, albo to odczuwasz i to zgłębiasz, albo pozostawiasz w nicości. To sprawa zdecydowanie indywidualna.

M.P.: To, co słyszałam na ostatnim koncercie brzmi odważnie, mocno rytualnie. Zbliżacie się do BNNT, momentami miałam wrażenie, jakby grała Nihiloxica – a to już Afryka i wytwórnia Nyege Nyege. Rafał zawsze naparzał w bębny jakby jutra miało nie być, czuć tam ten jego grindcore’owy background. Synchro, jakie prezentuje teraz z Maciejem jest dość bezkompromisowe, rytm coraz bardziej bezlitosny. Krążą słuchy, że już nie trzeba Was wcale nagłaśniać ;). Beat jest transowy, perkę przecinają w równych odstępach tradycyjne bębny, blachodachówka i łańcuch. Czy zatem po tym mantrycznym i oczyszczającym „Om Shanti Om” przyszedł czas na jakieś VooDoo? Zmieniamy kontynent?

K.T.P.: To prawda. Od kiedy do zespołu dołączył Rafał, nasza muzyka stała się bardziej rytualna, transowa, psychodeliczna. Sami podczas prób łapiemy ten trans i czasami jesteśmy tacy nieobecni i skupieni na emocjach, że jak ktoś wpada znienacka do naszej salki i łamie tę atmosferę to mamy ochotę rzucić się na niego i spuścić mu niezły łomot. Już po nagraniu Om Shanti Om do zespołu dołączył Maciek, który dodatkowo podbija rytmy grane przez Rafała używając beczki, łańcuchów, metalowej kraty. Tworzy to niesamowity kolaż dźwiękowy, który potrafi nieźle wyjebać nas w kosmos. Dosłownie. Czujemy wtedy, że nie jesteśmy mieszkańcami naszej smutnej, szarej, nietolerancyjnej polskiej rzeczywistości, tylko obywatelami wszechświata.

M.C.: Z tym nagłaśnianiem to prawda, oczywiście mówię o beczce, ostatnio nawet była prośba żebym ciszej w nią uderzał… nie za bardzo mi to wyszło :).

M.P.: Pan od kabelków mówił, żebyś pleksy kawałek albo szmatkę jakąś położył na beczce.

R.S.: W tym wszystkim jeśli chodzi o mnie najważniejszy jest puls. Zgranie się z nim za pomocą rytmu, transu, kooperacji.

K.T.P.: Ciągle poszukujemy nowych dźwięków, instrumentów, brzmień, rytmów. Nie skupiamy się na jakiejś konkretnej kulturze, obszarze geograficznym czy stylu muzycznym. Tak naprawdę te inspiracje/dźwięki pojawiają się same np. stojąc na fajku z Michałem, któryś z nas uderzył kluczem w poręcz i mówimy łaaaał… trzeba nagrać ten dźwięk. Dodało się trochę pogłosu trochę dileja i okazało się, że ten dźwięk stał się podstawą jednego z nowych utworów. Także wystarczy obserwować i wsłuchiwać się w kosmos, a on sam ześle odpowiednie narzędzia :).

M.M.M.: Przepoczwarzenie w Schrottersburg jest naturalne. Od samego początku każda zmiana była wpisana w rozwój tego zespołu. Nie umiemy stać w miejscu i wałkować brzmień z wcześniejszych płyt. U nas taki ruch jest czymś płynnym, wynikającym z pójścia jeszcze dalej, eksperymentowania i wywracania wszystkiego do góry nogami. Albo w to wejdziesz, albo zostaniesz w danym miejscu. Co do Vodun to może i będzie jakiś akcent, sama zobaczysz czy obudzimy naszego Loa.

M.P.: A kto jest Waszym Papą Legba?

M.M.M.: Tajemnica. Każdy trzyma w przygotowaniu koguty, rum, kawę czy cygara ;).

M.P.: Cały czas dodajecie różne sprzęty. Macie tego jak dla trzech bandów co najmniej, przyczepka z którą podróżujecie pęka w szwach, w międzyczasie dodaliście nawet Maćka ;D (właściwy człowiek na właściwym miejscu). Pojawiają się fragmenty ogrodzeń i inne materiały budowlane. Na gitary i wokale wjazd robi masa efektów, tło utworów mocno ewoluuje. Przyszedł czas eksperymentów i zakupów w Castoramie. Dokąd zmierzacie? I jaki jest odbiór tych wszystkich nowości na punkowej scenie, która bądź co bądź potrafi być mocno „tradycjonalna”.

Schröttersburg Wywiad Anxious Magazine
Fot. Michał Buraczyński

K.T.P.: Nikt z nas nie wie dokąd to zmierza i właśnie to jest najfajniejsze w graniu w Schröttersburg’u. Wczoraj graliśmy nową falę, dzisiaj walimy w beczki i blachy, a jutro będziemy tańczyć w pióropuszach wkoło ogniska. Nie skupiamy się zupełnie na tym jaki będzie odbiór naszych dźwięków. Ma się to podobać przede wszystkim nam. Ale też mamy świadomość, że jeżeli to jest szczere i prawdziwe, to inni też wchłoną nasze dźwięki. Co do punkowej sceny to myślę, że jesteśmy trochę takimi „dziwakami” na zasadzie „ejjj weźmy szrottów – zawsze co innego, a mają też tęczową flagę i ogólnie są w porządku”. Więc często gramy na punkowych festach, gigach i czujemy się tam świetnie, a ludzie którzy przychodzą na nie często podchodzą do nas po koncercie i mówią „kurwa, nie wiem co to było, ale jest naprawdę w porządku”. Także jak ktoś chce nas zaprosić na punkowy koncert, a obawia się czy tam pasujemy to powiem: TAK PASUJEMY! Będziecie zadowoleni :).

M.M.M.: Na tę chwilę odbiór był bardzo pozytywny, co jest dla nas bardzo miłe i inspirujące. Warto pokazać ludziom coś czego nie znają lub coś zaskakującego. Nie chodzi o „sceny”, a raczej na otwartość na muzykę. Dokąd zmierzamy? Przed siebie, wciąż „niszcząc” swoje wcześniejsze oblicze. Inspiruje nas rozwój, interakcje, prymitywny rytm rytuałów i oczywiście trans.

M.C.: Z nowym materiałem zagraliśmy kilka koncertów i po każdym były pozytywne reakcje i komentarze, jedni wkręcają się, wchodzą w trans, inni są bardzo ciekawi co to za kapela z dziwnymi sprzętami i co oni grają.

M.P.: Ważne jest dla Was wspieranie osób lgbtq+, wiem, że w Płocku nie ma lekko i w ryj dostać można dostać… a mimo to wciąż wieszacie tę flagę za Rafałem, wszędzie gdzie byście się nie pojawili, czy nastroje są przysiadalne czy też nie i ja bardzo to szanuję, nie ma tolerancji na nietolerancję! Tylko jak to się „sprzedaje” na polskiej scenie, zwłaszcza w mniejszych miastach i dlaczego to jest dla Was tak kluczowe?

K.T.P.: Oczywiście, że prawa mniejszości seksualnej, narodowej czy religijnej są dla nas ważne. O ile nie obserwujemy jakiś krzywych akcji w większych miastach o tyle w naszej mieścinie nietolerancja jest na porządku dziennym. Opiszę tylko dwie sytuacje, które wydarzyły się w ostatnim czasie. Pierwsza dotyczy koncertu, który organizowaliśmy w płockim klubie Labirynt. Był to pierwszy koncert w tym miejscu nad organizacją którego pracowaliśmy ok. pół roku, żeby wszystko dopiąć na ostatni guzik. Zorganizowaliśmy akustyka z Wrocławia (pozdro Lokis i Maks), zabukowaliśmy bilety lotnicze dla Olgi (Złe Oko), nasi znajomi ogarnęli jedzenie (Michał, Marcin), zorganizowaliśmy noclegi dla gości etc., etc. Ogólnie masa roboty była przed tym gigiem. No i teraz najciekawsze. Kilka minut przed rozpoczęciem gigu właściciel lokalu powiedział, że nie podoba mu się tęczowa flaga, która wisiała na scenie. Zrobiliśmy oczy jak 5 złotych, bo jak to? Impreza odbywała się w klubie, gdzie odbywają się imprezy techno i nagle nie podoba im się symbol tolerancji? Po rozmowie z chłopakami stwierdziliśmy, że nie zdejmiemy tej flagi. Wtedy właściciel powiedział, że jak tak to koncert się nie odbędzie. W lokalu już masa ludzi, artyści gotowi na występy, akustyk paluchy na suwakach, a tutaj taka sytuacja. Dodatkowo ochrona z niesmakiem obcinająca nas jak i gości imprezy (jednak zaznaczę, że nie było z ich strony żadnych agresywnych fizycznych czy też słownych zachowań). Żeby nie eskalować i nie podgrzewać tej atmosfery stwierdziliśmy, że zdejmiemy tę flagę. Chodziło nam przede wszystkim o bezpieczeństwo uczestników koncertu, bo scenariusz dalszych wydarzeń mógł ułożyć się różnie. Zaznaczę również, że ekipa która ogarnia tę miejscówkę poinformowała nas, że na to wydarzenie nie mają wstępu hindusi. Kumacie? A koncert pod hasłem MUZYKA PRZECIWKO RASIZMOWI. Na pytanie skąd taki pomysł usłyszałem: „Bo dochodzą do nas słuchy z innych lokali…” Kpina! Oczywiście wszystko działo się tuż przed koncertami, a nie kilka dni wcześniej, bo wiadomo, że byśmy nie zdecydowali się na organizację tego koncertu w tym miejscu. Koncert wypadł świetnie, atmosfera była cudowna, jednak niesmak pozostał i nigdy już nasza noga nie stanie w tym miejscu (no chyba, że zmienią się właściciele).

Druga sytuacja w naszym mieście jest związana z ogromną inwestycji w tutejszej petrochemii. W związku z tymi pracami, do Płocka ściągnięto masę ludzi o odmiennym kolorze skóry… no i się zaczęło. Najpierw plotka o rzekomym gwałcie na rafinerii, którego miał się dopuścić obcokrajowiec. Oczywiście sytuacja nie miała miejsca, ale ludzie łyknęli to jak pelikany (notabene ciekawe kto to wymyślił). Później o „dziczy”, która jak huragan zalewa płockie sklepy powodując popłoch i dezorientację. Prawdą jest, że Ci ludzie są dowożeni do sklepów autokarami i mają kilka minut na zrobienie zakupów, więc nie powinien dziwić ich pośpiech i jednorazowa duża ilość w sklepie. Już nie wspomnę o sytuacjach, że „mojego brata żony koleżanka powiedziała…”. No i najważniejsze – obcokrajowcy zabierają nam pracę!! Ilu Polaków by mogło znaleźć etat zamiast nich”. A jak mieszkańcy Płocka i okolic są skorzy do pracy, to niech opowie Michał, który pracuje w urzędzie pracy :).

Schröttersburg Wywiad Anxious Magazine
fot. Radosław Turkowski

M.C.: Była jeszcze sytuacja po koncercie w Gostyninie, co prawda w mediach społecznościowych ale jednak, padło kilka komentarzy „co ta flaga tam robi” itd., przy sytuacji w labiryncie o której opowiedział Triku, to nic takiego.

R.S.: Niestety społeczeństwo nasze cudowne homofobią i nietolerancją stoi. Sytuacja pogarsza się z dnia na dzień. Nawet nasz Płock jest tak mocno nasycony tą nienawiścią, że aż wycieka z niego jad. Nie są to te czasy kiedy człowiek ganiał się z naziolami czy dresiarzami, ale w samej obserwacji, po rozmowach z ludźmi z pracy, na ulicy czy czasem nawet z ludźmi, których znamy wiele lat to ten poziom niechęci, strachu, nienawiści dobija do zenitu. Nienawiść, mizoginia czy nietolerancja są politycznymi narzędziami, bardzo mocno dziś wykorzystywanymi.

K.T.P.: Nigdy nie podchodziliśmy do naszej działalności na zasadzie „wyprodukowania przedmiotu do sprzedaży”. Cieszymy się jak ktoś podejdzie po koncercie i powie, że to co robimy jest dla niego ważne, ale też szanujemy zdanie innych, którzy mówią, że jest to gówniane. Po prostu uwielbiamy grać, nagrywać, a przede wszystkim tworzyć. Uwielbiamy wsiadać do auta i jak w teledysku Duo Night „Biały Cygan” ruszać z przyczepką w Polskę.

Zaskoczę Cię, że najlepszy odbiór i najwięcej sprzedaży płyt odnotowujemy właśnie w małych miejscowościach. Mielec, Opole, Biłgoraj itp. Chyba ludzie tam nie są tak przebodźcowani dźwiękami, jak w większych miastach i są mega otwarci na nowe doznania. Chłonni! Każdy z nas pracuje, więc też mamy ten komfort, że nie musimy się martwić o to czy nasza muza sprzeda się, czy ktoś kupi naszą płytę, czy koszulkę i myśleć o tym, czy wypuścić piwo czy smyczki z naszym logo, bo nie mamy za co żyć. Traktujemy to jako hobby i sposób na kreatywne spędzenie wolnego czasu.

Schröttersburg Wywiad Anxious Magazine
Fot. Michał Buraczyński

M.C.: Ja bym jednak pomyślał o tym piwie, najlepiej jakieś beczkowe!

M.P.: Sprzedawane na kraty!

M.C.: Tylko kratowe! Tzn. kraftowe :).

M.P.: Wchodzicie znów do studia w czerwcu, świeża płyta wyjdzie w okolicach jesieni. Trochę nowości słyszałam na żywo, trochę też wyczuwam nastroje i mówiąc krótko – znoszę jajo ;) Jest zdecydowanie mniej zachowawczo, role w stadzie są jakby elastyczniejsze…

Kto komponuje materiał i o czym są piosenki ;)? Jak wygląda proces twórczy i czy jakoś się zmienił, zważywszy że flow jest widocznie zrekonstruowany?

K.T.P.: Piosenki są głównie o miłości. W chwili obecnej jestem mega zakochany więc muzyka jest bardzo romantyczna. Stawiamy głównie na ballady i tzw. pościelówki ;). A tak serio, to ostatnio dużo rozmawiamy o muzyce, o tym jak widzimy nasz kolejny materiał (nie ten co nagramy w czerwcu tylko jeszcze następny;). Mamy już trochę pomysłów, zbieramy dźwięki, przesyłamy sobie linki z muzyką, która w jakiś sposób nas inspiruje. Zupełnie inaczej to wygląda niż kiedyś, bo wtedy przychodziliśmy na próbę i po prostu graliśmy. Coś wyszło to spoko, coś nie wyszło to i tak to był fajnie spędzony czas. Teraz mamy już jakieś szkice w głowie, które ciągle ewoluują. To prawda. W tym momencie każdy z nas gra już gra na wszystkim :). Maciuś na beczce, blachach, basie, a nawet śpiewa! Michał na basie, padzie, klawiszach, beczce. Ja już ledwo ogarniam swój śmietnik. Muszę sobie wręcz tworzyć instrukcję obsługi do tych wszystkich zabawek podczas gigu. W czerwcu jedziemy do Michała Kupicza nagrywać nasz szósty album. Jaramy się w chuj, bo to naprawdę fajny materiał i wiemy, że Michaś też zajebiście nam to ogarnie.

M.P.: Już współpracowaliście, zawsze jest elegancko, ale co ważne dla mnie – na żywo brzmicie bardzo „studyjnie”. Rozumiem, że uważnie się stroicie?

M.C.: Ze strojeniem beczki i kraty nie mam problemu więc coś w tym jest :D. Jestem bardzo ciekaw jak to wszystko zabrzmi, ale wiem że będzie dobrze! Co do śpiewania to bez przesady, robię dodatkowe dziwne wokale i tyle :).

M.P.: ​​Śpiewasz, w przeciwieństwie do tego, co robisz w innych projektach – np. Necrosodomistical Slaughter, gdzie jesteś do spółki z Rafałem w zupełnie innej gatunkowej niszy. Ostatnio też kolabo z Parhem – z tym samym nadpobudliwym perkusistą, w obu przypadkach występującym na wokalu. Poza tym obaj zajmujecie się rysunkiem, Ty tatuażem, Rafał tworzy eksplozywne abstrakcje jako Brzydart”. Ile trwa Wasza doba? Czy taka twórcza wyżywka to jest objaw kompulsji, czy po prostu kipi z Was kreacja i wyłazi każdym otworem?

M.C.: O dobę to pytanie bardziej do Rafała, patrząc na to ile muzyki wrzuca i jak aktywny jest artystycznie :P. Co do drugiej części pytania – u mnie jest to związane z pracą i rysowaniem projektów dla klientów aczkolwiek staram się w wolnej chwili (jak mi tylko chęci i siły pozwalają) stworzyć coś typowo swojego.

R.S.: Zdecydowanie kipi. To jest takie pozbywanie się swojego wewnętrznego chaosu. Czasami patrząc na moją neurotyczną bazgraninę użyłbym niezbyt ładnego słowa „wydalanie”;).

M.P.: Robimy zatem małą wystawkę prac Macieja i Rafała poniżej. Do Macieja na tatuaże można umawiać się oczywiście w Płocku przez Fanpage.

Schröttersburg Wywiad Anxious Magazine

M.P.: Rafał natomiast jest autorem wielu koncertowych plakatów i okładek płyt, ale jego obrazy polecają się również na ściany.

Schröttersburg Wywiad Anxious Magazine

M.P.: Wracając do tematów okołomuzycznych, rozumiem, że cały zapierdol promocyjny, bookingi (poza zaproszeniami z klubów) jest na Waszych barkach… Ale na mój gust jesteście doskonałym towarem eksportowym, chociaż wcisnęłabym Was raczej w line-upy z grupami eksperymentalnymi niż (jak do tej pory było) z różnej maści punk/post/industrialnymi czy rockowymi. W moich oczach zrobiliście poważny skok wizerunkowy od „chłopaków z gitarą” do „Szanownych Panów Multiinstrumentalistów”. Myślicie o jakiejś ekspansji poza terytorium Polski? Nie jest Wam za ciasno w tych klubikach i umysłach? To jest pytanie o marzenia i plany.

K.T.P.: Miłe to co piszesz, ale chyba nikt z nas nie ma głowy do tego, żeby zajmować się bookingiem etc. Jeśli ktoś z czytelników tej rozmowy ma do tego smykałkę to zapraszamy do współpracy. Ciśnienia nie mamy, ale też nie jesteśmy zamknięci na nowe doznania koncertowe. Jesteśmy otwarci na wszelkie propozycje współpracy. Fajnie by było zagrać jakąś traskę po Europie, ale z drugiej strony jeśli to ma być na zasadzie takiej, że jedziemy jako zupełnie nikomu nieznany band i gramy dla 2–3 osób to mija się to z celem. Mamy już swoje lata i bezsensowne kręcenie się po bezdrożach po to tylko, żeby pochwalić się tym, że graliśmy za granicą jest bez sensu.

M.M.M.: Oczywiście miło by było zagrać gdzieś poza Polską, jednak nie mamy ciśnienia i wpychania się na siłę. Jeżeli ktoś ma ochotę zrobić nam koncert to po prostu pisze. Osobiście lubię małe kluby, gdzie nie ma barier między słuchaczami, a zespołem. Wtedy jest idealna interakcja i sam odbiorca może w pełni uczestniczyć w naszych dźwiękach. Przykładem tego może być koncert w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie graliśmy w klubie Centrala.

M.P.: Ja też lubię małe kluby, ale specyfika Waszego grania jest taka, że małe pomieszczenia zaczynają słabo to znosić ;). W Toruniu sufit mi prawie spadł na głowę. To by była jazda, jakbyście zburzyli Dwór Artusa… Przykro nam, ale reszta festiwalu się nie odbędzie, bo Rafał ma parkinsona podlanego adhd, Triku poleciał za ostro z dijeridoo, Majzner głosem potłukł szklanki, a Maciej dla beki poodrywał parkiet”

M.M.M.: Nawet sala wchodzi w interakcję z nami ;).

M.C.: W naszych polskich klubikach jest nam zajebiście, bardzo lubimy grać w nich ale baaaardzo chętnie odwiedziliśmy jakieś klubiki za granicą!

SCHROTTERSBURG wywiad Anxious Musick Magazine
fot.: Daniel Goliaš

M.P.: I tu zwracam się do wszelkiej maści menadżerów „klubików za granicą” – chłopaki co prawda mają spory majdan (instrumentów i doświadczeń), ale są otwarci na propozycje. Piszcie do mnie (mail na stronie redakcji), lub na FB Szrotów – będziemy rezerwować terminy i ustalać honoraria :D. A teraz bonus – pytania od mojej córki Antoniny, której kiedyś zdarzyło się nawet przyciąć komara na Waszym koncercie:

Antonina Podoska: Jak to jest występować przed taką widownią i być gwiazdą?

K.T.P.: Jak będziemy grać w stolicy to wystąpisz z nami na scenie!!! Możesz wziąć patelnię (o ile mama pozwoli), ulubioną zabawkę czy po prostu powciskać jakieś klawisze na syntezatorze i sama ocenisz czy jest to fajne czy nie :). Ja lubię… Tobie też może się spodobać :).

M.C.: Ja na gwiazdach się nie znam, ale występować lubię bardzo!

M.M.M.: Jak to powiedział kiedyś jeden pan, „Każdy mężczyzna i każda kobieta jest gwiazdą”.

R.S.: Z gwiazd to ja najbardziej lubię Prince’a. To była gwiazda przez duże “G”!

A.P.: Czy ciężko jest wejść na scenę z tyloma instrumentami?

K.T.P.: Ciężko :). Dlatego najczęściej gramy jako pierwsi, żeby nie zamulać i nie blokować innych kapel :.)

M.C.: Wejść na scenę to może nie jest tak ciężko, ale podłączyć to wszystko to już tak :).

M.P.: Zwłaszcza beczkę :D!

R.S.: Mi jest ciężko się przedostać między tym labiryntem elektroindustrialnego piekła, ale docieram bezpiecznie na swoje stanowisko blacharzo-bebniarzo-dekarza ;)

A.P.: Jak się przyzwyczailiście do tak głośnych dźwięków przy graniu?

K.T.P.: Ja noszę stopery w uszach. Polecam :)

M.M.M.: Staram się stać daleko od perkusisty, on jest najbardziej głośny.

M.P.: Niby perkusista, a gra pierwsze skrzypce!

M.C.: Z czasem przestało to tak przeszkadzać.

M.P.: Albo słuch się przytępił ;).

R.S.: To chyba stało się naszym naturalnym środowiskiem już.

A.P.: Jaki jest podział obozów <koty> versus <psy>?

K.T.P.: U mnie jeden kot.

M.C.: Mam cztery koty. Koty ponad wszystko!!!!!!

R.S.: Szalony maksymalnie pies o imieniu “Loco”;).

M.P.: Jaki pan, taki kram ;). Dzięki za rozmowę mordeczki <3

BANDCAMP

FACEBOOK


Jeżeli podoba Ci się to co robimy w ANXIOUS Mag., możesz nas wesprzeć.