Rongwrong

Rongwrong wywiad Anxious magazine

Lata 80. i 90. były epoką niezwykłych eksperymentów muzycznych, które do dziś pozostają inspiracją dla poszukiwaczy dźwięku. Również na naszym krajowym podwórku działy się rzeczy niezwykłe, tworzono Muzykę Jakiej Świat Nie Widzi (tytuł płyty projektu Za Siódmą Gorą idealnie odzwierciedla tamten czas i dźwięki). Wśród nich wyłoniły się projekty, takie jak Schistosoma, Spear, Chore Ia, Genetic Transmission, czy wspomniane Z7G. I oczywiście Rongwrong. Ich muzyczna podróż rozpoczęła się w Lublinie, w środowisku kreatywnym skupionym wokół Obuh Records, którym kierował Wojcek Czern. Projekt Historia Alfonsa Czahora, pełen dźwięków natury i ludowych melodii, stanowił istotną część tej erupcji eksperymentalnej. Po długiej przerwie Maciek Piaseczyński wrócił do aktywności solowej, kreując Krwy – elektroakustyczne impresje opowiadające autentyczne historie.

Dziś – wraz z nowym członkiem projektu – Franciszkiem, Rongwrong kontynuuje swoje poszukiwania, tworząc kolejne wielowymiarowe kolaże dźwiękowe, które zachwycają swoją wyjątkowością.

W wywiadzie zgłębiamy te fascynujące historie, odkrywając ich korzenie, inspiracje oraz procesy twórcze, które posuwają się poza utarte szlaki tradycyjnej muzyki. Wędrujemy w czasy przeszłe, odkrywając nie tylko przełomowe momenty, ale również te drobne, ale istotne, które kształtujące oblicze ich twórczości. Zapowiadają tajemniczo kolejną ucztę impresji dźwiękowych. Czy muzyka może być czymś więcej niż tylko dźwiękiem? Czy Rongwrong odkrywa granice tradycyjnej muzyki, czy może tworzy nową rzeczywistość dźwiękową?

Zapraszam na pierwszy wywiad z Rongwrong w historii internetowej. 

Artur Mieczkowski


Rongwrong wywiad Anxious magazine
Fot.: Marcin Pflanz

Artur Mieczkowski: Cieszę się, że po latach mogę gościć Rongwrong na łamach Anxious. Przez ten czas narosło sporo legend wokół tegoż projektu. Chciałbym sięgnąć do źródła, do tej pierwszej iskry, jak to wszystko się zaczęło, co było impulsem narodzin?

Maciek Piaseczyński: Dzięki za zainteresowanie i zaproszenie do rozmowy! Przygodę z dźwiękami zaczęliśmy w latach 80/90 w Lublinie. Założycielem grupy byłem ja, Marcin Kamieniak i Piotr Gałczyński. Nazwa zespołu nawiązywała do dadaistycznego periodyku Marcela Duchampa – The Creative Act – gra słów, neologizm, przypadek;) dada… –  a impulsem do rozpoczęcia działań z dźwiękiem była fascynacja szeroko rozumianym eksperymentem w sztuce i muzyce. 

Mieliśmy duży kontakt ze sztukami plastycznymi (razem z Marcinem uczęszczaliśmy do szkoły plastycznej w Lublinie), fascynacja awangardą w sztuce i muzyce kształtowała naszą percepcję. Od Duchampa, Schwittersa, Tinguely’ego, poprzez dźwiękowe światy Rudnika, Stockhausena itd. nie pomijając całej awangardy muzyki rockowej i elektronicznej. Wszystko to nas kształtowało i dawało napęd do twórczych działań… Zaczęliśmy oczywiście od punk rocka ale tą młodzieńczą żywiołowość porzuciliśmy na rzecz odkrywania nowego ;).

A.M.: Co zainspirowało Waszą eksperymentalną elektroakustyczną ścieżkę muzyczną, zwłaszcza wykorzystanie dźwięków przemysłowych i preparowanych tzw. voicetapes?

M.P.: Epiphany to pierwszy poważny projekt, mroczne i ciężkie transformacje dźwiękowe, inspiracją była estetyka maszyny i sztuka industrialna. Pomysł na ten materiał pojawił się przy okazji wykonywania grafik i kolaży z klisz fotograficznych, a materiałem wyjściowym były zdjęcia rycin z niemieckiej encyklopedii techniki z XIX wieku. Mroczne hale produkcyjne i kosmiczne urządzenia. Wtedy byłem zajarany sztuką kinetyczną, samonapędzającymi się instalacjami, rzeźbami (Tinguely, Manrique), próbowaliśmy nawet zrobić takie samograje ale się nie udało… z zazdrością patrzę na to co robi np. Válek. Warstwę dźwiękową generowaliśmy z gitar i różnych urządzeń: przerobionych magnetofonów, gramofonów i preparowanych dźwięków z radia. 

To był nasz pierwszy projekt wydany przez legendarną wytwórnię Obuh Records.

A.M.: Były to dość pionierskie czasy polskiej awangardy. Wam udało się wydać wspólny singiel z Za Siódmą Górą dla legendarnej, amerykańskiej wytwórni RRRecords prowadzonej przez Rona Lessarda. Jak do tego doszło?

M.P.: Ewidentnie dzięki znajomościom ;). Od chwili poznania Wojcka Czerna (założyciela Obuh Records) w klubie studenckim Piwnica w Lublinie, gdzie odbywały się nasze próby nastąpiło szersze otwarcie na środowisko awangardy lubelskiej. Wojcek, jak pewnie wiesz, prężnie działał jako wydawca i miał kontakty na całym świecie, a my mieliśmy to szczęście, że artystycznie zaiskrzyło między nami… no i Skupiska to taki nasz przełomowy kawałek.

A.M.: Jak wyglądał kolejny etap muzycznej podróży RongWrong? Co stanowiło bazę dla nagrań Skupiska?

M.P.: Skupiska to takie nasze nowe otwarcie, ten kawałek kompozycyjnie i dźwiękowo wyłamywał się ze schematu. Jego konstrukcję stanowiły dźwięki z otoczenia: przetwarzaliśmy je i modyfikowaliśmy za pomocą różnych technik, filtracja, modulacja, czy zapętlanie. Powstawały twory, które trudno było odnieść do jakiegoś konkretu… była to taka nasza pierwsza elektroakustyczna improwizacja, rytuał twórczy, każdy odgrywał jakąś rolę, trochę na wzór Kantorowskiego teatru.

Spontanicznie budowaliśmy przebieg i napięcia, od kumulacji, nagromadzenia emocji, przez chaos do uspokojenia i refleksji z wierszem Kamienia w tle. Później wróciłem do tego projektu przy okazji reedycji Skupisk, wydanej przez Requiem Records i miałem mnóstwo frajdy:). Zrobiłem transformację nagrań z prób tego okresu, techniczna jakość nie jest wybitna ale duch piwnicznych Skupisk pozostał:).

A.M.: W tym czasie powstało wiele impresji dźwiękowych, które były tłem do instalacji wideo i happeningów multimedialnych. Możesz to tym opowiedzieć?

M.P.: Obraz wzbogaca wrażenia dźwiękowe i tworzy kompleksową narrację, dlatego sfera wizualna odgrywała u nas dużą rolę. Staraliśmy się to pokazać na koncertach. Sięgaliśmy po różne techniki prezentacji, od tradycyjnego rzutnika slajdów do projekcji wideo.

Szukaliśmy różnych możliwości przetwarzania obrazu (komputery były poza zasięgiem), nagrane filmy z kamery VHS, wyświetlaliśmy na różnych powierzchniach, fakturach by ponownie rejestrować je na kamerze i multiplikować na na wielu ekranach, efekty były naprawdę zaskakujące. Powstawały klimatyczne obrazy świetlne współgrające z tkanką dźwiękową. Było w tym dużo przypadku ale też intuicyjnej zabawy.

Mieliśmy dużo pomysłów na aranżowanie powierzchni scenicznej, ograniczały nas jedynie możliwości techniczne. Nie wszędzie był dostęp do np. rzutników wideo. W Poczdamie na festiwalu organizowanym przez Column One, zaprojektowaliśmy monumentalną scenografię, taki ruchomy wielki kolaż z nachodzącymi na siebie dużymi ekranami folii, które przesuwane były za pomocą systemu bloczków i sznurków a na tym wyświetlaliśmy obraz ze starego projektora 8mm ŁZK (ważył ze sto kilo), który w trakcie koncertu splątał taśmę co dało dodatkowy efekt;). Trema była, bo występowaliśmy z takimi gwiazdami jak Hafler Trio, Legendary Pink Dots no i Za Siódmą Górą:).

A.M.: Jakie były inspiracje dla projektu The Story Of Alfons Czahor?

M.P.: Inspiracją do projektu Historia Alfonsa Czahora była legenda o mitycznej postaci, mocno osadzonej w folklorze i kulturze wschodniej Polski. Opowieść nie wymyślona! Usłyszeliśmy ją w czasie naszych eksploracji gdzieś na suwalszczyźnie i została doskonale zredagowana i przeniesiona na papier przez Marcina. 

Praca nad tym projektem przypominała pracę nad ścieżką dźwiękową do sekwencji filmowych, które jeszcze nie powstały. Podróżowaliśmy w wyobrażonym świecie legend i przesądów, w klimacie wielokulturowego folkloru. Istotną część stanowiła kultura prawosławna, co też zaakcentowaliśmy na płycie. W związku z tym, miałem okazję uczestniczyć w kilku nabożeństwach w cerkwi, by wejść w tzw. klimat, byłem oczarowany. Cała ceremonia i przepiękne partie wokalne zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Wtedy też poznaliśmy Anię Pajuk, która była tam jedną z chórzystek i zgodziła się gościnnie wystąpić w Czahorze. W tym projekcie głos był istotnym elementem, świetnie korespondował z dronowymi przestrzeniami i je wypełniał. Oprócz sampli z terenowych nagrań wykorzystywaliśmy też tradycyjne instrumenty, cytrę, flety i bałałajkę, których dźwięki bezlitośnie przeobrażaliśmy. 

Praca nad Czahorem była prawdziwą przygodą, pełną zwrotów akcji i uniesień. Było w tym wszystkim, oprócz aktu twórczego, coś magicznego i niespotykanego

Projekt ukazał się najpierw na kasecie, potem Wojcek zdecydował się na CD. Ponieważ wersja na CD musiała być nieco dłuższa, to była okazja by dodać jeszcze jeden numer (z opowiedzianą historią w tle). Cały materiał delikatnie wzbogaciliśmy i wypełniliśmy. Po latach Historia Alfonsa Czahora doczekała się cudownej reedycji winylowej i CD Requiem Records ale o tym opowiemy później;).

…Odtąd Czahor zjawiał się, a ugory pamięci porastały hordami czasów minionych.

Rongwrong wywiad Anxious magazine
Rongwrong w Rogalowie z Wojckiem

Pieczarka Franciszek: Dla mnie Historia Alfonsa Czahora jest jedną z płyt fundamentalnych. Pamiętam jak dziś moment, gdy usłyszałem ją, jeszcze mieszkając w Lublinie, podczas jednego z owych psychodelicznych wieczorków grupy Surdadaistów Lubelskich, której współzałożycielem miałem zaszczyt być. Była to dla mnie muzyka ukazująca wszechświat całkowicie odrębny, niezwyczajny. Uwielbiam ją do dziś. Między innymi dzięki tej kasecie zaczęła się moja przygoda z poznawaniem wydawnictw OBUH Records, czego skutkiem stało się najpierw zaproszenie mnie przez Wojcka do Za Siódmą Górą, a potem – wproszenie mnie przez Łukasza Pawlaka do Rongwrong. Tak – wproszenie, bo pomysł, by połączyć siły Maćka i moje wyszedł spontanicznie od Łukasza, który podczas naszego drugiego spotkania z Maćkiem chyba widział więcej, niż my dwaj potrafiliśmy zauważyć. Do tego dołożyła się niebywała kultura Maćka, który nie potrafił odmówić tej propozycji; niby potem tłumaczył, że tak naprawdę sam chciał to mi zaproponować, ale kto to sprawdzi. (śmiech).

A.M.: I tu następuje długa przerwa w działalności projektu. Co się działo w tym czasie z członkami Rongwrong?

M.P.: Tak, nastąpiła przerwa… życie:), rodzina, nawał spraw i obowiązków. Ale w zaciszu domowych pieleszy cały czas robiliśmy swoje rzeczy, Marcin pisał i realizował swoje piękne grafiki, Piotrek rozwijał swój biznes, a ja oswajałem edycję dźwięków na komputerze i biegałem z rejestratorem po lesie. Przyznam, trochę nam się kontakt urwał…

A.M.: Gdzie są dostępne te rejestracje w postaci gotowych nagrań?

M.P.: M.in. w projekcie Krwy.

A.M.: Możesz opowiedzieć o tym materiale? O koncepcji, podejściu do nagrywania, inspiracjach, zmianach względem poprzednich materiałów?

M.P.: Trochę to trwało zanim projekt Krwy w pełni wybrzmiał. Kolekcja dźwięków powstawała latami, a inspiracji było wiele. Muzyka na tej płycie nawiązuje do miejsc i zdarzeń szczególnych, fragmentami ma charakter narracyjny, ale głównie są to impresje dźwiękowe. Myślę, że zaczęło się to od odkrywania właśnie tych miejsc, ich historii i wydarzeń które w jakimś sensie je naznaczyły. 

A historia ta, to czasy okupacji, wojny i ludzi lasu, czyli partyzantów. Odkrywałem ją  z relacji jeszcze żyjących świadków i dzięki archiwalnym fotografiom Edwarda Buczka. Te fotografie poznałem przy okazji kręcenia filmu dokumentalnego Fotograf Partyzantów, którego reżyserem jest mój kolega Wiesiek Paluch. Dzięki temu miałem dostęp do wielu ciekawych dokumentów, m.in do wywiadów z byłymi partyzantami. Zdjęcia te uwieczniły tamte czasy, ludzi i ich codzienne życie w lesie, w ukryciu. By poczuć ten klimat odwiedziłem wszystkie te miejsca Ciosmy, Osuchy, Rapy Dylańskie i pomału zaczęła się klarować wizja nowego projektu. 

Nie chodziło mi o zrobienie ścieżki dźwiękowej do tragicznych wydarzeń i losów ich bohaterów, ale o przekazanie idei naznaczonych miejsc (z tym terminem spotkałem się kiedyś na wystawie fotografii w galerii ZPAF). Oczywiście pojawia się kontekst martyrologiczny ale celem było oddanie odczuć i pewnego rodzaju wrażeniowości. Połączenie tych wszystkich miejsc, opowiedzianych historii, wizerunków na wyblakłych fotografiach w jeden konglomerat, taką moją interpretację spowitą mrokiem i tajemnicą. Swoją drogą niektóre opowieści mroziły krew w żyłach. Podjąłem próbę oddania tej idei poprzez dźwięk, głównie bazując na nagraniach z terenu, głosów i przetworzonych instrumentów. Starałem się zebrać te wszystkie stuki, trzaski, szumy i pomruki snujące się poprzez knieje Puszczy Solskiej, śpiący młyn na rzece Wieprz i magiczne wiatrakowo i poukładać w zgrabne kompozycje.

Materiał Krwy został wydany przez Requiem Records w 2014 roku na CD i winylu. Na okładce znalazły się zdjęcia Edwarda Buczka i parę moich grafik.

A.M.: Ludzie lasu, piękne wydanie Requiem Records. Gdzie tu poszedł w ramach swoich poszukiwań Rongwrong?

M.P.: Ludzie lasu to tak naprawdę materiał dodatkowy do Krwów. Łukasz wpadł na pomysł, by zrobić dodatkowo taką wersję bonusową. Forma tego wydania przerosła nawet nasze oczekiwania, płyta jest jedynie skromnym dodatkiem;) (zawiera wywiady z partyzantami), razem z płytą dostajesz instalację artystyczną, kawał drewna z kompozycją różnych elementów, rekwizytów znalezionych gdzieś niedaleko Krwów. Czad! Dołączony jest też magiczny tekst Jerzego Markiewicza, Matka „Woyny”.  

Rongwrong – Ludzie Lasu – Wersja delux

Krwy to projekt, którego wydanie rozpoczęło stałą współpracę z Łukaszem Pawlakiem i jego Requiem Records. Powiedzieć o Łukaszu, że jest to barwna postać, to jakby nic nie  powiedzieć. Jestem pełen podziwu dla tego co robi ten facet, jego pasja i zaangażowanie w każdy projekt jest niesamowita! Kreatywność i całe mnóstwo szalonych pomysłów na różne sposoby opakowania muzyki. Mam wrażenie, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Myślę, że nie tylko Rongwrong może mu być wdzięczny za całą Archive Series.

To co zaproponował w reedycji Historii Alfonsa Czahora, to był sztos! Obwoluty, druk, malarstwo na drewnianych opakowaniach z inwencją twórczą, jakiej świat nie widział! Wszystko wykonane własnoręcznie w jego magicznej pracowni!

…do tego dusza człowiek!

No i dzięki Łukaszowi poznałem nowego towarzysza artystycznych zmagań, Jędrka wspaniałego muzyka, artystę grającego w kultowym zespole Za Siódmą Górą i w  That’s How I Fight i który doskonale odnalazł się w rongwrongowym świecie, zresztą pewnie sam o tym opowie.

No i jak tu nie robić muzyki w tak doborowym towarzystwie…

P.F.: Z Maćkiem po raz pierwszy spotkaliśmy się w październiku 2019 r., gdzie pomagałem Łukaszowi przy organizacji koncertu Rongwrong (w składzie Maciek + syn Mikołaj) na scenie „Zawieje” w siedzibie Requiem Records.

Od samego początku złapaliśmy serdeczne i głębokie porozumienie. Potem, jak już wspominałem wcześniej, zostałem wproszony przez Łukasza do Rongwrong (Łukasz, DZIĘKUJĘ!). W miarę dojrzewania naszej artystycznej i przyjacielskiej relacji dowiedzieliśmy się z Maćkiem o sobie nawzajem i tego, że mimo, iż mieszkamy w dużym oddaleniu (Maciek w Wiedniu, ja w Warszawie), to w rzeczywistości żyjemy w tym samym miejscu, do którego drzwi otwierają się na oścież, gdy tylko któryś z nas wydobędzie pierwszy dźwięk ze swoich elektronaliów. I zaczyna się jazda – komunikacja bez słowa, trwająca po kilkadziesiąt minut. A potem – cisza i szok niedowierzania.  

Nigdy nie umawialiśmy się na jakiekolwiek konkrety dźwiękowe, no może za wyjątkiem opowiadania sobie o napięciach, o jakie zechcemy danego dnia otrzeć nasze wystąpienia przed publicznością. Każde nasze muzyczne spotkanie, to odrębna podróż i przygoda. Okazuje się również, że dla obu z nas owe poszukiwania stanowią swoistą autoterapię, której efektem jest spontaniczne ujawnianie się mroczniejszych, poukrywanych, nieuświadamianych sfer, które okazują się być zdumiewająco wspólne i spójne.

A.M.: Wasze koncerty to sytuacje szczególne, np. na WROCŁAW INDUSTRIAL FESTIVAL graliście już dwa razy. Jak podchodzicie do tematu grania na żywo?  

M.P. Na industrialu graliśmy w formule, która najbardziej nam odpowiada, czyli kameralnie, osobne sale, trochę z dala od festiwalowego zgiełku. Na tym ostatnim koncercie prezentowaliśmy nasz najnowszy projekt, Homunkulus. Zagraliśmy go już na trzech koncertach i za każdym razem z inną energią, ten materiał cały czas ewoluuje, jest jak ten tytułowy Byt. Z każdym koncertem bardziej żywiołowy, wypełniony i drapieżny… Część wizualną stanowił klimatyczny film stworzonym przez Łukasza. 

P.F.: Ten materiał ewoluuje zupełnie tak, jak tytułowy homunkulus. A z homunkulusem było tak: opowiedziałem kiedyś Maćkowi zdarzenie z mojej wcześniejszej młodości, gdy naczytawszy się historii o Jehudzie Löw ben Bezalelu, w oparciu o stare i niegdyś tajemne receptury alchemików praskich i grodzieńskich oraz o Sefer Jecira sporządziłem autentycznego homunkulusa, wykorzystując m. in. błoto, wosk, krew miesięczną, olej, włosy, itp.). Wbrew moim przypuszczeniom, homunkulus rzeczywiście zaczął żyć swoim życiem, przy okazji radykalnie komplikując moje. Sprawiło mi sporo kłopotu i zachodu, by się go jednak pozbyć. Ta niefortunna i przerażająca, a z perspektywy czasu w sumie dość zabawna historia stała się fundamentem, na którym zbudowaliśmy projekt Homunkulus, przesuwając nieco realizację innego projektu (Pojawy), nad którym Maciek pracował już od pewnego czasu, a nad którym pracujemy obecnie. Nasz Homunkulus rozwija się, morfuje i co rusz zaskakuje nas samych, rosnąc w siłę – karmiony energiami naszymi i naszych odbiorców (śmiech).

M.P.: Generalnie gra na żywo to wyzwanie. W czasie rzeczywistym wyrażasz wszystko to, co kreujesz i budujesz miesiącami. U nas to nie tylko dźwięk ale też i obraz, który musi współgrać. Materiał koncertowy jest taką formą, której za każdym razem nadajesz trochę inny kształt, eksperymentujesz, improwizujesz, są emocje, trema i spontaniczna żywiołowość. To lubię.

No i spotkanie z ludźmi, konfrontacja z odbiorcą ;), co z kolei motywuje i napędza.

P.F.: Myśląc o graniu na żywo mam przed oczami nie tylko wspaniały Wrocław Industrial Festiwal, ale i Koncert w Ogrodzie, który daliśmy w warszawskim Domu Polonii, a wcześniej  – bardzo udany koncert w Wolskim Centrum Kultury. Oba koncerty można uznawać za fundamentalne, gdyż to właśnie na nich stare spotkało się z nowym – na scenie pojawili się wszyscy poprzedni i aktualni członkowie Rongwrong. Był to jednocześnie ostatni koncert, w którym uczestniczył Kamyk…

W ogrodzie, o którym wspominam, znajduje się nieczynna fontanna. Pomyślałem kiedyś, że ta fontanna i to otoczenie jest idealnym miejscem na letni kameralny koncert. Łukasz Pawlak podchwycił ten pomysł i umożliwił nam jego realizację, z gościnnym acz honorowym udziałem Królówczanej Smugi, która wydała wówczas swój fenomenalny album pt. Żałosne. Ustawiliśmy wewnątrz tej fontanny instrumenty, światła i dymiarki, Jacek Sokołowski z Hagal Studio wspaniale nam to nagłośnił, a Kamyk wykonał swój performens z użyciem wielkich płócien i farby w kolorze krwi.  I tak to pewnej sierpniowej nocy uwolniły się duchy…

M.P. Graliśmy Czahora… Taka mega sentymentalna podróż. 

Tak, to był ostatni koncert Kamienia, rok temu pożegnaliśmy Marcina Kamieniaka (Kamienia), odszedł nagle. Był to cios dla nas wszystkich. Wspaniały artysta, przyjaciel i kompan w rongwrongowych wędrówkach. Jego duchowa obecność będzie nas zawsze inspirować.

Rongwrong wywiad Anxious magazine

A.M.: Bardzo przykra sytuacja:(. Przed Wami majowe koncerty w towarzystwie black metalowej FURII. To jakby świadectwo tego, że granice światów muzycznych zaczynają się zacierać. Jak to wygląda z Waszej perspektywy?

P.F.: Przyznam, że zaproszenie na trasę Furii obu nas mocno zaskoczyło. Początkowo nie znajdowaliśmy klamry, która mogłaby połączyć oba te niedoświetlone światy. Wysłuchawszy płyty Księżyc milczy luty dostrzegliśmy jednak, że mimo radykalnych różnic istnieje jakaś szersza, a nienazywalna przestrzeń, w której świat Rongwrong jest w stanie zetknąć się ze światem Furii. Wspólną trasę traktujemy zatem jako eksperyment, podróż w nienazwane nieznane, z wszelkimi tego skutkami.

A.M.: Nie sposób nie zapytać Cię o projekt PIES. Tak niegdyś w “KORKu” opisano te dźwięki: „Minimal, muzyka repetytywna, wielorakość dźwięków preparowanych. Nie ma instrumentów i ścieżek wiodących. Poszczególne dźwięki wydobywane są na pierwszy plan poprzez formę i dynamikę. Synchronizacja, nie chronologia. Ciągłe poszukiwania brzmienia (czyli nic nowego – sonorystyka; główny problem XX wieku). Aleatoryzm.”. Jestem ciekaw co, prócz archiwalnego powodu, kierowało Tobą, by wznowić tą – przyznaję – niesamowitą płytę. Jak się zapatrujesz dziś na ten materiał?

M.P.: O kurcze, jaki wnikliwy opis… Sam nie wiem jaki był początek… po prostu zaczęliśmy grać, Iza na wiolonczeli, King na akordeonie i Rongwrong… na wszystkim, pełen spontan. 

Koncept był świetny i troszkę inny niż to, co do tej pory robiliśmy. Było mniej ułańskiej fantazji, ale w dalszym ciągu zostaliśmy w kręgu eksperymentu i poszukiwania nowych form muzycznych. Tu liderem była Iza Fik, profesjonalny muzyk, świetna wiolonczelistka, która grała też z Za Siódmą Górą. Trzon kompozycji stanowiły partie wiolonczelowe i klawikord obsługiwany przez Marcina, a na akordeonie grał sam King Elf, barwna postać lubelskiej awangardy. Efekt: minimalistyczne partie instrumentalne ,,otulone” elektroakustycznymi teksturami, dronami. 

Żałuję, że był to taki krótki epizod i że nie było ciągu dalszego tego projektu. Zostały nagrania z prób i dwóch koncertów, miernej jakości technicznej. Upór i przyjazna presja Łukasza sprawiły, że udało mi się sklecić materiał na płytę, jak zwykle pięknie wydaną przez Requiem, z efektowną grafiką Kamienia.

Rongwrong wywiad Anxious magazine

A.M.: Plany na nowy materiał Rongwrong już są? Uchylicie rąbka tajemnicy?

P.F.: Elementy nowego materiału wraz z elementami wykorzystanymi na jeszcze nie wydanej płycie solowej tragicznie zmarłego w zeszłym roku współtwórcy Rongwrong Marcina Kamieniaka „Kamyka” zagramy prawdopodobnie w czerwcu – na koncercie organizowanym przez Requiem Records, a poświęconym pamięci Kamyka…

Reszta niech pozostaje – jak Rongwrong – Tajemnicą.

M.P.…nie uchylając rąbka, coraz bliżej… Pojawy!

A.M.: Dziękuję za wywiad i życzę powodzenia w Waszych planach.


rongwrong.eu
Facebook

Rongwrong, Furia