Robert Skrzyński – Grzechotka wykonana z szyszek bieluniu oraz mgły

Anxious Magazine wywiad Robert Skrzyński
fot. Piotr Jawor

Uważnym obserwatorom polskiej sceny niezależnej postać Roberta Skrzyńskiego zapewne nie jest obca. Micromelancolié, Mikrodepresje, MB/RS, Radar, Ixora, ForrrestDrones czy Moniké, to tylko część szyldów, pod którymi skrywa się jakże różna wrażliwość tegoż twórcy. Ogrom pracy jaką wkłada w swoją pasję, świadomość drogi, różne ścieżki, które przemierza w poszukiwaniach własnej tożsamości, to ciągły, niekończący się proces wskazujący kolejny kierunek jego działań.

Wchodząc w głęboką wodę twórczości Roberta, warto pozbyć się wszelkich uprzedzeń, wdrukowanych schematów, jak najszerzej rozewrzeć trzecie ucho. Ilość zdarzeń potrafi być niezwykle zaskakująca i nie zawsze łatwa w przetrawieniu. Świadczy to o niewątpliwej szczerości, jaką oferuje Skrzyński, otwierając przed słuchaczem swój świat pełen dźwiękowych zakrętów, zgliszcz ale i piękna, jakkolwiek je pojmujemy.

Próbując bardziej się zanurzyć w tym świecie, zaprosiłem Roberta do rozmowy, o tym kiedy to się zaczęło, o mnożeniu szyldów, pod którymi wykluwa swoją twórczość, rozmawiamy też o przypadkach i o tym, dlaczego nieprzewidywalność jest fajna.

Artur Mieczkowski


Robert Skrzyński Moniké Micromelancolié Mikrodepresje Anxious Magazine
fot. Zofia Paloma Hyjek

Artur Mieczkowski: Cześć Robert, super że zgodziłeś się na rozmowę. Zacznij może od tego kiedy się to wszystko, tj. robienie muzyki u Ciebie zaczęło?

Robert Skrzyński: Dziękuję za zaproszenie! Mam nadzieję, że nasza rozmowa będzie dla czytelników źródłem rozmaitych uciech :).

Pamięć lub wyobraźnia podsuwają mi dwa wspomnienia:

Jako berbeć miałem w zwyczaju przykleić się do „Jamnika” celem utrwalania własnego głosu na taśmie.

Kiedy proces kreatywny dobiegał końca, a nagrywanie ustępowało miejsca odtwarzaniu – ja z reguły się odklejałem (nie tylko od magnetofonu) i przez długie godziny zajeżdżałem świeżo zarejestrowane fragmenty – manipulując podczas odsłuchów funkcją zmiany prędkości odtwarzania nośnika.

Jako bajtel, mogłem sobie wtedy na przykład wyobrażać, że czynność ta daje mi możliwość przysłuchiwania się właściwościom języka – nie dość, że z bliska, to jeszcze – w zwolnionym tempie.

Ludzki głos i język – jego właściwości, tembr, rytm i melodia od zawsze były i nadal będą istotnymi elementami, które wykorzystuję w kompozycjach

„Film ilustruje zapalającą się lampę jarzeniową i emitowany przez nią dźwięk. Dźwięk ten i światło traktuję jako symbole istnienia.” – powyższy cytat pomoże mi przywołać drugą z reminiscencji:

W latach 90. przez kilka lat wszystkie przedszkolne poranki spędzałem w poczekalni przychodni alergologicznej. W oczekiwaniu na kolejny zastrzyk oddawałem się aktywnemu słuchaniu – podczas, którego – doznawałem codziennych, małych, sonicznych epifanii wynikających z kontaktu z przestrzenią, dźwiękiem i jego wybrzmiewaniem w niej.

Do dziś mam wielką słabość do wszelakiej maści klików, pyknięć, sprzężeń, wyładowań czy usterek. Dźwięk pracujących jarzeniówek wyśledzić można na co najmniej kilku płytach sygnowanych moim nazwiskiem.

We wczesnej podstawówce jarałem się również grą na flecie prostym – podobnie jak powyższe memuary, jest to jeden z możliwych początków.

A.M.: Co to były za taśmy? Masz je gdzieś w archiwach?

R.S.: Nagrywałem na „Zakazany Owoc” Krzysztofa Antkowiaka. Bardzo chciałem  nagrywać też na kasety zawierające muzykę formacji Queen ale te – z niewyjaśnionych przyczyn – codziennie zmieniały miejsce pobytu – w związku z czym, nigdy nie mogłem ich znaleźć. Ten Antkowiak natomiast zawsze okazywał się być pod ręką.

Mój „Jamniczek” na stare lata zaczął strasznie dużo wciągać i zdaje się, że wszystkie taśmy (budulec ewentualnego archiwum) – jedna po drugiej – padały ofiarą nieposkromionego apetytu.

A.M.: Oczywiście, ból tym większy, że z reguły wciągało te taśmy w ulubionych momentach :). Ale miłość do taśm Ci została chyba większość Twoich pozycji, które ukazały się na nośnikach fizyczny to kasety. Co takiego mają w sobie te nośniki?

R.S.: Nośniki kasety mają w sobie recykling „wrodzony.”

A.M.: Tylko tyle? Cała magia:)?

R.S.: Według raportu Environmental Investigation Agency „Zanieczyszczenie tworzywami sztucznymi to światowy kryzys i zagrożenie równie poważne, co globalne ocieplenie.”

To, że dokładnie każdy element istniejącej już kasety (od taśmy przez shell/case po opakowanie czy śrubki) może zostać ponownie oraz przede wszystkim: wielokrotnie  wykorzystywany w procesie tworzenia nowych obiektów audio – na chwilę obecną jawi mi się faktem szalenie istotnym.

Magii wokół wydawnictw kasetowych nigdy nie brakuje. To niezwykle plastyczny, na wielu poziomach, wyjątkowy artefakt ale o tym pogadamy w lepszych czasach :).

Robert Skrzyński Moniké Micromelancolié Mikrodepresje Anxious Magazine
fot. Zofia Paloma Hyjek

A.M.: Wrócę do dźwięków elektryczności, tu zapewne wielu ludziom zapali się w głowie obraz David’a Lynch’a i jego filmów. Przyznaję, to też moja jedna z pierwszych inspiracji w robieniu sobie bałaganu w głowie. Natomiast sięgając dalej, był taki Charles Grafton Page, który przy eksperymentach z prądem doszedł (trochę przez przypadek) do punktu pt. “galvanic music” jak to sobie sam ładnie nazwał. Sytuacja miała miejsce w XIX wieku :). Na ile w tego rodzaju twórczości jest przypadkowości a na ile świadomych zamierzeń?

R.S.: Jeśli od najmłodszych lat otulała Cię dość intensywna sonosfera kopalni węgla kamiennego, a Twoją grzechotkę wykonano z szyszek bieluniu oraz mgły, to możesz śmiało powiedzieć, że życie samo napisało Ci partytury i nie mogło być mowy o żadnej przypadkowości :).

Teraz nieco bardziej poważnie: W moim wypadku, mogę mówić o przypadku / przypadkowości tylko w odniesieniu do pracy ze sprzężeniem zwrotnym/no input mixing board. Trudno (przynajmniej mnie) okiełznać skwierczący obwód zamknięty w mikserze więc każda nagrywana sesja, mimo najszczerszych chęci zapanowania nad sytuacją, była poniekąd dziełem przypadku, żeby nie powiedzieć sumą przypadków. Natomiast selekcja, edycja i włączanie sprzężeń w strukturę kompozycji odbywało się w kontrolowanych warunkach.

A.M.: Mikrodepresja to Twój pierwszy projekt gdzie zacząłeś tworzyć już pod konkretnym szyldem? Co Cię pchnęło do świadomego grania, nagrywania i puszczania tego w świat?

R.S.: Praszczurem wszystkich Mikro-depresji, melancholii i kolejnych monikerów był “no_signal” – projekt nieśmiało flirtujący ze sztuką wideo oraz animacją.

Pramatką aktywności sound-art’owej była natomiast działalność promotorsko-wydawnicza. Przez kilka lat na osi Opole – Kentucky (kmwtw xd) wraz z Radkiem i Michałem z powodzeniem operowaliśmy dwoma net-labelami: 77industry oraz 49manekinów. Wydawaliśmy w tamtym czasie sporo muzyki o imponującej rozpiętości gatunkowej. Od electro/clash (m.in.: Procesor Plus, Michał Wolski) po noise czy idm (m.in.: Vilgoć, Pleq).

Do świadomego wykorzystywania dźwięku jako medium zachęciły mnie dość silnie ugruntowany hip-hopowy background, punkowo-beztroski attitude i chyba przede wszystkim rosnąca  świadomość tego, że filtrowanie inspiracji, komunikowanie emocji czy komentowanie rzeczywistości – o wiele łatwiej przychodzą mi za pomocą dźwięków niż słów.

Do rozsyłania demówek skłoniła mnie natomiast słaba pamięć i wrażenie postępującego w tempie geometrycznym zacierania się wspomnień.

Każda wydana pozycja, po dziś dzień jest dla mnie jak que-point do którego mogę wrócić i wiem, że będzie tam czekać pocztówka dźwiękowa, nacechowana emocjami oraz bardzo wyraźnymi chronologicznymi wspomnieniami związanymi z danym fragmentem rzeczywistości.

Robert Skrzyński Moniké Micromelancolié Mikrodepresje Anxious Magazine
fot. Zofia Paloma Hyjek

A.M.: Ilość Twoich projektów jest… łagodnie mówiąc bardzo obfita. Na pewno o wszystkie nie zahaczymy, zostawimy to wytrwałym detektywom :). Często współpracowałeś z Sindre Bjerga. Chętnie dowiem się czegoś więcej o Waszych wspólnych działaniach.

R.S.: Dawno temu, Lubomir (Lutto Lento) prowadził niezależne wydawnictwo internetowe „By?em Kobieta”. Ośmielony tym, że mieliśmy wcześniej okazję wydać w 49manekinów jeden z projektów Lutka – zdecydowałem się wysłać mu swoje demo utrzymane w konwencji romantycznego HNW.

Za jakiś czas (a mógł być to rok 2009, 2010 lub 11) Lubomir odpisał, że planuje wystartować z nową (obecnie nieaktywną) oficyną kasetową, i że moje demo HNW koresponduje z zawartością nagrań, które w formie demo dostarczył mu w podobnym czasie duet Bjerga / Iversen, i że chciałby nas „zesplitować” i wydać na jednej taśmie.

Jako “Bjerga / Iversen + Yellow Belly” pojawiliśmy się więc w pierwszym albo drugim rzucie kaset inaugurujących prężną działalność kultowej wytwórni Sangoplasmo. Tak też zaczęła się moja znajomość i wieloletnia współpraca z Sindre.

Pomimo planów, do spotkania F2F nigdy nie doszło, natomiast z pomocą internetu udało nam się domknąć kilka kompozycji. Mieliśmy też szczęście pracować z naprawdę fajnymi tłoczniami takimi jak chociażby Aurora Borealis, MonotypeRec. czy Zoharum.

A.M.: Z Mazzollem też nagrywałeś. Niezła odskocznia. Jak doszło do Waszej współpracy?

R.S.: Ładnych parę lat temu wziąłem udział w toruńskim sonicznym maratonie: Tej samej nocy zagrałem trzy koncerty, które miał okazję usłyszeć Mazzoll. Po zakończeniu jednego z nich, Jerzy podszedł i oznajmił, że musimy koniecznie coś wspólnie nagrać. No to nagraliśmy. Zaprzyjaźniliśmy się z Jerzym przy tych robotach. Cierpliwość, energia oraz wsparcie jakim obdarza mnie ten człowiek, prędzej czy później doprowadzą do tego, że zaczniemy się spotykać w warunkach studyjnych i zaczniemy realizować wspólne pomysły i powiadam, będą to realizacje wielkie;)!

A.M.: Jeszcze z przeszłości; interesującym projektem była Ixora, który współtworzyłeś z „postacią w kapturze” :), tj. z Gaap Kvlt. Jak doszło do Waszej współpracy?

R.S.: Ja bardzo dobrze pamiętam koncert Maćka, który odbył się w roku 2014 w ramach festiwalu Re:source. Mam cichą nadzieję, że Maciek równie dobrze wspomina mój koncert w ramach tego samego wydarzenia albowiem (jeśli pamięć mnie nie myli), to właśnie w grudniu 2014 w Krakowie zapadła decyzja o wspólnych działaniach dźwiękowych.

A.M.: Bardziej w teraźniejszości jest osadzony projekt FKA Micromelancolie, chociaż istnieje jeszcze Micromelancolié – jest między nimi jakaś różnica w podejściu do tworzenia? Czy to ten sam twór? Kontynuacja Mikrodepresji?

R.S.: Najbardziej w teraźniejszości osadzona jest MONIKÉ. Album wydany w Brutality Garden natomiast najtrafniej odzwierciedla istotę obecnych poszukiwań w obszarze polirytmii.

Jeśli chodzi o Mikrodepresje/Micromelancolié – jest to jeden twór w ramach którego starałem się zbudować język komunikacji, który od pewnego czasu uważam za kompletny.

Formułowanie wypowiedzi w oparciu o nagrania terenowe, mikrosample, feedback, pętle kasetowe czy dalsze osadzanie jej (wypowiedzi) w konwencji ambient, drone czy click n cut, nie ma już dla mnie racji bytu.

Prefiks “FKA” pojawia się natomiast przy okazji wydawnictw, którym nadal przytrafi się flirt z plamą czy estetyką usterki, a jednocześnie ukazują się już po „uśmierceniu” Mikromelancholii.

Bywa też, że ze względów czysto praktycznych/komercyjnych podejmowana jest decyzja o wykorzystaniu np.: w lineupie/przy promocji wydarzenia nazwy, która ma –  nazwijmy to: wypracowaną markę czy „renomę.”

A.M.: Płynnie przeszliśmy do MONIKÉ. Nadal jest to twórczość, która czerpie z „mikro”, nie ma tu nachalności, nie atakujesz odbiorcy nadmiarem, poukładane, ale i nie szablonowe. Skąd pomysł na taką nową ścieżkę artystyczną?

R.S.: Jeśli uznać Micromelancolié za język, to Moniké traktować można jako dialekt. Suma wszystkich wcześniejszych doświadczeń audialnych rezonuje w Moniké. Dyskretny rytm, który dotychczas nieśmiało wyzierający spod ściółki utkanej z szumów, usterek, dronów i plam, zajmuje pierwszy plan, stając się przedmiotem „studiów” i obserwacji. Ograniczenia poznawczo / kompozycyjno / warsztatowe – zamiast stresować, zaczynają bawić i zamiast blokować, zaczynają skłaniać do poszukiwania pełnych dystansu, humorystycznych rozwiązań.

Ja w gruncie rzeczy chciałbym nakurwiać energetyczne bangery ale nie potrafię! Zamiast parkietowych narzędzi, ulewają się ze mnie abstrakcyjne, naiwne, nie pozbawione romantyzmu i ponoć (cytując Kubę Ziołka i Łukasza Jędrzejczaka) „idiosynkratyczne” utwory.

Myślę, że to nie pomysł na ścieżkę, a szlak, który jest we mnie i po którym pewnie się poruszam.

Kiedy skończyłem pracę nad „A Guide to DJ Hobby Horsing 01” jasnym stał się dla mnie jeden fakt (właściwie dwa): dotarło do mnie, że nieświadomie nagrałem album w stylistyce KONK oraz, że jedyne miejsce w którym ta płyta może się ukazać to Brutality Garden.

Robert Skrzyński Moniké Micromelancolié Mikrodepresje Anxious Magazine
fot. Zofia Paloma Hyjek
fot.: Piotr Jawor

A.M.: Jak to jest? Wstajesz rano i myślisz: dziś sobie pogram pod szyldem XYZ? Poniekąd rozumiem mnożenie bytów, bo tworzenie wszystkiego pod jednym szyldem może być ograniczające. Z drugiej strony nieprzewidywalność twórcy jest bardzo fajną cechą. Historia zna wiele takich przypadków.

R.S: To miłe słowa – te o nieprzewidywalności, odbieram jako komplement. Nigdy nie miałem problemów z tworzeniem skrajnie odmiennych treści w obrębie jednego aliasu. Płyty Micromelancolié takie jak „Low Cakes”, „Punkt”, „Contour Lines” czy „Isolines” – a właściwie ich zawartość – odżegnuje się wręcz od estetyk takich jak choćby dark ambient czy drone.

Nowe pseudonimy powstawały natomiast z określonych pobudek. Z potrzeby redukcji, chwilowej obsesji pracy z bardzo ograniczonym materiałem dźwiękowym narodziło się ForrrestDrones.

3HDSafxri oraz Moniké nazwałbym natomiast świadomymi konsekwencjami kryzysu twórczego.

Ixora, MAZZMELANCOLIÉ, MICROFL▼RSCNCE, Mikroporosty, MB/RS, Radar, Urok czy ANRS to natomiast odpowiedzialność kolektywna. To nazwy projektów, które współtworzę z innymi osobami.

A.M.: Na czym obecnie się koncentrujesz? Masz sprecyzowane plany czy to następuje spontaniczne?


R.S.: Obecnie skupiam się nad szlifowaniem ostatecznego kształtu “A Guide To DJ Hobby Horsing 02”, albumu, który ukaże się tej jesieni nakładem wspomnianego już Brutality Garden. 

Koncentruję się także na przygotowaniach do nadchodzących koncertów. Przymusowa redukcja instrumentarium zapędziła mnie w kozi róg, z którego z gracją staram się wykaraskać (czy co się tam robi, żeby róg ten opuścić).

W międzyczasie param się pracami z zakresu miksu i masteringu nagrań innych osób.W roku 2024 przeprowadzam się do Wrocławia, gdzie będę starał się napisać muzykę do pewnego spektaklu.

Po godzinach natomiast knuję z koleżką DAJMITENOC jak z pomocą piosenki – która jak wiadomo, jest dobra na wszystko – rozniecić na parkietach nową moc ;)!

A.M.: Życzę powodzenia na wszystkich frontach, na których działasz. Dzięki Robert za poświęcony czas.

R.S.: Dziękuję za zaproszenie i cierpliwość. Wszystkiego dobrego dla wszystkich! One love!


Recenzja FKA Micromelancolié
– 555 Chopped & Screwed Exercises w Anxious

Niebezpieczna Zatoka

Micromelancolié – FINA na ucho

Facebook

Instagram