Personal Sauveur – Zbawicielem jest ucieczka od codziennej rutyny

Anxious Magazine Personal Sauveur
fot. Zuzia Wudarska

Personal Sauveur w mojej muzycznej przestrzeni pojawił się nagle wywołując dość ekscytującą reakcję. Te połączenie głębokich basów, transowych rytmów, nieco plemiennych bębnów czy ewokacyjnych wokali zaskoczyło mnie swoją oryginalną konstrukcją. Ich materiał “Levorotatory” oparty na eklektyzmie brzmieniowym nasączony dużą dozą mistycyzmu i tajemnicy prowadzi w głąb sedna i zrozumienia całego tworu. Zapraszam do posłuchania dźwięków Personal Sauveur oraz do wywiadu z twórcami projektu.

Michał Majcher


Michał Majcher: Muszę przyznać, że dla mnie Personal Sauveur to jedno z muzycznym objawień tego roku. Pamiętam jaki byłem zaskoczony słuchając po raz pierwszy waszego materiału. Pomyślałem, że to niezła mieszanka Mc Solaar z Cut Hands, Wiliama Bennetta. Co oczywiście później okazało się mylne, ale to były moje, pierwsze skojarzenia. Opowiedzcie proszę o początkach grupy. Podobno tworzycie już od kilku lat?

Matt: Wszystko zaczęło się od przeprowadzki Mathiasa do Warszawy w 2020 roku. Znaliśmy się wcześniej i odwiedzaliśmy się wzajemnie w ramach różnych muzycznych misji, jak i ziomalsko. Mathias planował zostać tu na kilka lat i wiedzieliśmy że wspólny projekt musi się wydarzyć.

Mathias: Poznałem Matta w Side One jakoś siedem lat temu i spotykaliśmy się każdego roku w Warszawie lub w Brukseli. Zbudowaliśmy dobrą relację,a ja podczas pandemii zacząłem nową przygodę w Warszawie. Byłem w Antyk Wariat w Szmulkach, szukałem płyty i Matt zadzwonił do mnie aby coś razem zrobić. Od razu załapaliśmy ciekawy klimat, zrobiliśmy dużo kawałków. Niestety, większość zagubiła się (RIP). Zaraz po tym, Andrzej przyszedł do Matta aby ich posłuchać i tak cala produkcja zaczęła się od nowa.

Andrzej: Matta poznałem 13 lat temu w zespole indie-rockowym i stworzyliśmy już wiele projektów na przestrzeni tych lat. Wczesną zimą 2021 roku rozstałem się z moją partnerką, z którą również robiłem projekt muzyczny (ukazał się on w zeszłym roku). Jednego wieczoru, podczas którego dostosowywałem się do nowej rzeczywistości mieszkania w pojedynkę, Matt i Mathias zadzwonili do mnie z prośbą o pomoc w odzyskaniu danych. Stracili cały materiał na projekt nad którym pracowali. Danych nie udało się odzyskać, ale zaprosili mnie żebyśmy ze świeżą energią popracowali nad innym materiałem, który znany jest dziś jako Personal Sauveur.

M.M.: Właśnie ukazała się Wasza debiutancka epka, “Levorotatory”. Czy jesteście z niej zadowoleni? Co czujecie trzymając w rękach już wydany album? Czy to finał pewnego etapu czy raczej początek czegoś nowego?

Matt: Wolę patrzeć na to jako na nowy początek. Czuję, że tą płytą zarysowaliśmy jakieś ramy tego projektu, które być może na kolejnych wydawnictwach ochoczo zburzymy albo będziemy rozwijać. Wydaje mi się, że historia, jak i świat które tu zbudowaliśmy spełniają założenia i koncepcje, które przyjmowaliśmy na początku. Możliwe, że udało się je w jakiś sposób przekroczyć. Osobiście nie miałem wielkich oczekiwań co do tego jak płyta zostanie odebrana, bo materiał wydawał mi się bardzo outsiderski i trudno byłoby pewnie przewidzieć na ile to co tu robimy jest ‘relatable’ dla kogokolwiek hehe. Na pewno mam już kilka pomysłów, w jaką stronę mogłoby to iść dalej.

Mathias: Zbudowaliśmy całą fikcje wokół narracji “Personal Sauveur”, cały projekt był eksperymentem. Pierwszy raz w życiu robiliśmy taki rodzaj materiału. No i też pierwszy raz spróbowałem stworzyć coś z moim wokalem. Patrzę na to jako introdukcje, nie mamy wielkich oczekiwań jak to będzie przyjmowane bo najpierw zrobiliśmy to dla zajawy. I tak dalej to będzie tworzone, bez presji czasu, bez presji społecznej, tak historia się tworzy od tysięcy lat, spontanicznie.

M.M.: “Levorotatory” odbieram jako zlepek wielu stylistyk. Słyszę tam między innymi stary hip hop, electro, muzykę obrzędową, dub, abstrakcyjną elektronikę. Jakie są muzyczne korzenie Personal Sauveur?

Matt: Gdybym miał podać kilka słów-kluczy byłyby to pewnie: dub, krautrock, new beat, italo, trip-hop, balearic, post-punk, ebm, electro, chug + wszelkiego rodzaju synth-wave itp. W zeszłym roku wydaliśmy z Andrzejem i naszym przyjacielem Matim (aka fopa) album jako House Of Lucy (w tym samym składzie założyliśmy label/festiwal Lucyna na którym wydajemy od niedawna muzykę swoją i wielu lokalnych talentów) i myślę, że przesłuchanie go może dać kilka wskazówek.

Mathias: Cały projekt jest mieszanką estetyczną, której nie da się określić dokładnie. Moje korzenie muzyczne zbudowane są na kulturze hip-hop w Brukseli. Tańczyłem na dworcu i organizowałem różne rap cyphers. Potem, zainteresowałem się całą kulturą samplingu i szukałem jakiś dziwnych rzeczy jak psych-rock z Turcji albo polski jazz-fusion. Od paru lat zainteresowałem się też muzyką elektroniczną i od tej pory, lubię mieszać te wszystkie stylistyki razem. Dla mnie to ma największy sens.

M.M.: Muszę zapytać Was też o teksty Personal Sauveur. Używacie głównie języka francuskiego włączając też i polskie słowa. Jednak przekaz ten nie jest jednoznaczny. Odbieram to jako zabawę i grę słowem. Gdzie szukać klucza do ich zrozumienia?

Mathias: Mam korzenie belgijskie i polskie. Zawsze chciałem pisać poezje w języku, którego większość osób nie będzie rozumieć. Może czasami też tak być, że tylko moja osobowość może rozumieć te teksty. Jednak wszystko ma sens i da się to przeanalizować. W tekstach tych można znaleźć kilka słów z brukselskiego slangu, który pochodzi z języka „derija” z Maroko, kilka słów z języka polskiego i różne inspiracje z miejsc, które zwiedziłem. Teksty z tej płyty byłe napisane podczas mojego pobytu na Pradze w 2020 roku, tam, gdzie wychowywał się mój dziadek. Mogę też powiedzieć ze zrobiłem ten projekt jako tribute do tej dzielnicy i to powrót do moich korzeni. Wszystko, co opowiadam jest związane z panoramą Pragi, jak ludzie tam żyją. To była prawdziwa analiza życiowa, skupiłem się na tym, co moje oczy widziały, co moje uszy słyszały, czego dotknęły moje ręce.

Anxious Magazine Personal Sauveur
fot. Zuzia Wudarska, grafika: Ola Procak

M.M.: “Levorotatory” charakteryzuje się też pewną rytualnością i obrzędowością. Słychać tam różne bębny, dzwony zapraszające na święte ceremonie. Skąd u was ta doza mistycyzmu i plemienności?

Andrzej: Mistycyzm, który staraliśmy się przekazać w utworach jest odwzorowaniem mrocznego klimatu gentryfikującej się Pragi. Rytualność jest autentycznym uniwersalnym pierwiastkiem dla społeczności na całym świecie. Obserwacje i uczestniczenie w ceremoniach w trakcie podróży po świecie miały ogromny wpływ na rozwój mojej wrażliwości i nie jestem w stanie wykluczyć jej z procesu tworzenia muzyki. W naszym małym skrawku ziemi, jakim jest Polska wiele obrządków zostało zagarnięte, bądź zatarte przez Kościół Katolicki, do czego staraliśmy się również nawiązać na płycie “Levorotatory”.

Matt: Historia Mathiasa, który przeprowadził się do Warszawy w dość newralgicznym dla świata momencie (pandemia) i chyba dosyć ciekawym czasie dla Polski (pamiętam że pierwszy raz spotkaliśmy się na proteście związanym ze Strajkiem Kobiet) od początku wydawała mi się ciekawa. Wiele wspólnych rozkmin związanych z odkrywaniem przez niego swoich polskich korzeni, jak i wchodzenie w tutejszą kulturę w dużej części poprzez muzykę i uczestniczenie w lokalnej scenie inspirowało nas do tworzenia bardzo specyficznego mikro-kosmosu. Budowaliśmy praski świat ze swoją własną mitologią ulepioną z elementów praskiej lokalności/codzienności, które niemalże same coraz bardziej ukazywały nam swój symboliczny potencjał i finalnie zmutowały w wykręconą historię o naszym własnym słowiańskim Jezusie – osobistym zbawicielu – przedstawicielu ludu Kalamari (którzy w tej opowieści symbolizują pra-słowian), którego istnienie próbowali w krwawy sposób wymazać z kart historii kolonizatorzy (czytaj Kościół Katolicki). Zastępując ślady po natywnej ludności symbolami maryjnej opresji. Odpowiadając na pytanie, ta płyta jest dla mnie fikcyjną mitologią, symboliczną historią o konflikcie religijnym i poetyckim komentarzem o lekko politycznym zabarwieniu. W procesie twórczym sięgaliśmy bez oporów po symbole z bardzo różnych i często dalekich od siebie teologii i filozofii, a finalnie sam proces i wspólne jamy przybierały dość rytualny charakter (hehe).

Mathias: Mój label, Huveshta Rituals jest zbudowany na rytualności. Każdy projekt wydany ma i będzie miał związek z duchowością, i to w bardzo różnych sposobach. Przy okazji tego projektu bardzo dużo interesowałem się mitologią prasłowiańską i historia Warszawy. Tytuł płyty “Levorotatory” ma duże znaczenie. Kościół Katolicki zawsze śledził jeden kierunek (od zachodu do wschodu) w rytuałach i w regułach społecznych. Przed kolonizacją polskiej ziemi przez tę religię, społeczność stworzyła rytuały w inny sposób (od wschodu do zachodu). Dlatego, przez taki tytuł, zdecydowaliśmy się tworzyć muzykę bez reguł produkcyjnych.

Anxious Magazine Personal Sauveur
fot. Zuzia Wudarska

M.M.: Jak w ogóle uważacie, czy sam proces tworzenia może być swoistym rytuałem by wydobyć i dotrzeć do własnego duchowego wnętrza?

Andrzej: Tak, część tego procesu jest dla mnie wręcz nieodłączna od zajrzenia w głąb duszy i uczuć, które przerabiam w danym momencie. W trakcie nagrywania na Grochowie pamiętam parę momentów, w których zatraciliśmy naszą świadomość do tego stopnia, że basy i dźwięk bongosów po raz pierwszy w historii tego budynku zmusiły sąsiadów Matta do interwencji o 2 w nocy. Jednak należy pamiętać, że proces tworzenia muzyki wiąże się też ze skrupulatnymi i detalicznymi godzinnymi operacjami wykonywanymi na maszynach lub komputerze, które wymagają podejmowania wielu świadomych technicznych decyzji.

Mathias: Cały proces kreatywny wynikał z energii twórczej, którą mieliśmy wspólnie. Oczywiście, dużo musieliśmy potem pracować nad miksem, żeby to brzmiało elegancko, ale cała historia i energia pozostała. Teksty na przykład, napisałem podczas nagrywania perkusji Andrzeja, lub kiedy Matt nagrywał syntezatory, ale też kiedy czułem inspirację, będąc czasami samemu w różnych miejscach na Pradze.

Anxious Magazine Personal Sauveur
fot. Zuzia Wudarska

M.M.: Moim zdaniem Wasz projekt pełen jest niedopowiedzeń, co czyni go tajemniczym: teksty, pojawiający się jakby duchowy mistycyzm, maski zakrywające twarze. Czy można to nazwać „artystyczną” wizją dopełniającą całości tworu czy raczej świadomą mistyfikacją wymuszającą poszukiwania i domniemanie czym jest właśnie Personal Sauveur?

Matt: Chcieliśmy zostawić tę kwestię otwartą. Dla mnie osobiście personal sauver’em może być Mathias, który podczas swojej wędrówki wraca do swojej „matczyzny” żeby dowiedzieć się czegoś więcej o sobie i o świecie. Mogę to być ja, bo wymyśliłem tę nazwę kilka lat wcześniej i nawet nagrałem kilka demówek pod nią, które zostały bezpieczne w szufladzie, a na okładce znajdują się moje dwie lewe ręce. Ale równie prawdopodobne jest to, że okaże się nim osoba która w jakiś sposób trafi w posiadanie tej płyty i znajdzie w niej więcej sensu niż my. Odpowiedzi na to pytanie na pewno nie szukałbym w złoconych świątyniach, a raczej na praskich lub grochowskich ulicach (w trakcie nagrywania płyty mieszkaliśmy z Mathiasem przy jednej ulicy).

M.M.: Pomimo swoistej ceremonialnej i obrzędowej aury płyty, “Levorotatory” jawi mi się jednak jako muzyka miasta. Gęsta, mroczna napędzana jego rytmem i posępną teksturą. Osadzona w piwnicach gdzie ludzie tańczą do niej lub oddają się jej niczym zahipnotyzowani. Czy myśleliście już o koncertach Personal Sauveur?

Matt: Tak, jako że materiał od początku zawierał dla nas duży element kreacji, myśleliśmy o nim też bardzo wizualnie. Począwszy od okładki zrobionej przez Olę Procak, z której jestem bardzo zadowolony, po świat ukazany na naszym pierwszym klipie przez Moonspeed – wszystko sprowadzało się do tego żeby grać ten materiał też i na żywo. Pierwszy koncert planujemy 30. września w Krakowie, ale chyba nie możemy jeszcze zbyt dużo o tym powiedzieć. Mathias od niedawna mieszka w Londynie, dlatego logistyka jest w tym momencie nieco utrudniona, ale jeśli chodzi o chęci, chciałbym żebyśmy zagrali chociaż w kilku miastach.

M.M.: Huveshta Rituals to wytwórnia za którą stoi Kreshik (Mathias). Do tej pory label wydał na kasecie kompilację “Clairvoyance Is The Dance” oraz wasz debiut. Czy są już jakieś plany na kolejne wydawnictwa?

Andrzej: Od początku planowaliśmy naszą debiutancką płytę wydać na Huveshta Rituals. Warto też zaznaczyć, że w między czasie wydaliśmy również singiel na kompilacji „Przebudzenie” siostrzanego nam wydawnictwa „Lucyna”.

Mathias: W międzyczasie nagraliśmy już kilka kawałków i już obraliśmy ciekawy kierunek. Z moim projektem Huveshta Rituals, chcę się skupić na procesie kreatywnym, na spontaniczności, żeby nie produkować muzyki zgodnie z regułami przemysłu muzycznego. Mam już plany na następne wydawnictwo, będzie też kolejna kompilacja „Clairvoyance Is The Dance Vol.2” w 2024 roku i na pewno jeszcze inny projekt, ale niestety nie mogę jeszcze za dużo o tym opowiedzieć.

M.M.: Personal Sauveur to projekt warszawsko-brukselski. Wiem, że Kreshik (Mathias) pochodzi z Belgii, jednak mieszka w Warszawie. Jakie różnice w świecie „muzycznym” są dla Ciebie widoczne w tych obu miastach?

Mathias: Wychowałem się w Brukseli. Moja matka pochodzi z Warszawy, a ojciec z Belgii. Bruksela jest miastem bardzo kosmopolitycznym. Wszyscy moi kumple mają różne korzenie i tak zbudowała się moja ciekawość innych kultur. Moi ziomkowie pochodzą z bardzo ciekawych stron świata jak Congo, Wietnam, Maroko, Kamerun,… Jesteśmy bardzo różni, ale nauczyliśmy się żyć razem i dzielić się wszystkim. I to dla mnie jest ogromnym bogactwem. To był kontrast dla mnie kiedy przeprowadziłem się do Warszawy i musiałem nauczyć się slangu polskiego i spędzać czas tylko z Polakami. Jeśli chodzi o muzykę, to zawsze byłem bardzo zainteresowany polską twórczością, od czasów klubów jazzowych jak Akwarium w Warszawie, Side One, Brutaż… w kontekście jak ona była stworzona. Tutaj jest klimat muzyki DIY, którego nie ma w Brukseli. Doceniam to bardzo i to jest ogromna nauka dla mnie. Ale niestety, rzeczywistość jest taka, że ciężko w Polsce żyć zajmując się działalnością artystyczną, niewiele osób może utrzymać się z tego i to mnie martwi. Jednak zdecydowanie, zawsze będę próbował wspierać twórczość polskich artystów, robiłem to już w Brukseli i mam nadzieje że będę mógł to zrobić dalej w Londynie, który jest moją, największą, muzyczną inspiracją.

M.M.: Oprócz działalności Personal Sauveur, tworzycie też solo lub w innych konfiguracjach. Możecie opowiedzieć o swoich projektach muzycznych?

Matt: Od kilku lat tworzę jako TAMTEN obracając się w zarówno klubowej, jak i bardziej abstrakcyjnej/kontemplacyjnej (jakkolwiek tego nie nazwać) sferze muzyki elektronicznej. W ramach projektu wypuściłem już sporo wydawnictw, gram swoją autorską muzykę na żywo i stosunkowo często można usłyszeć mnie jako DJ-a. Od niedawna mam też psychodeliczny side-project Dj Grzyb, w którym staram się przedstawiać trochę bardziej abstrakcyjne podejście do nagrywania i prezentowania muzyki. Zawsze unikałem tworzenia muzyki funkcjonalnej/gatunkowej i przesadnego-szufladkowania tego co robię, jednocześnie mam chyba w sobie sporo z muzykologa i zawsze byłem mocno wkręcony w historię/konteksty i background muzyki, której  poznawałem bardzo dużo i która była moim głównym zainteresowaniem od najmłodszych lat.

Andrzej: Moim pseudonimem, pod którym wydaję solową muzykę jest Ivan Bayor. Muzyka, którą produkuję czyta się jako elektroniczną, ale jest to tak naprawdę mieszanka elektro akustyczna. Oprócz kręcenia gałkami pasjonuję się uderzaniem w różnej maści bębny i perkusjonalia, które dogrywam do utworów. Wydałem dwa kolaboracyjne albumy “Ex Mythology”, “Welcome To The House Of Lucy” (jako zespół House of Lucy) oraz utwory na kompilacje Lucyny (Nowa Ziemia, Przebudzenie), Huveshta Rituals, Regime i BAS.

Mathias: Od 10 lat gram głównie jako DJ. Dopiero przeprowadziłem się do Londynu, który jest moją, największą muzyczna inspiracją. Na razie, piszę głównie artykuły do Inverted Audio magazine. Mam dużo pomysłów na tę przygodę. Powoli wracam do tematu produkcji i pisania tekstów..

M.M.: Chociaż “Levorotatory” dopiero co się ukazała, ale nie mogę nie zapytać o wasze plany na przyszłość. Czy tworzycie już nowy materiał?

Matt: Zostaliśmy zauważeni i zaproszeni do współpracy przez mocnych graczy na polskiej scenie undergroundowej i prawdopodobnie chwilowo skupimy się na tym i na koncertach, ale nie widzimy na ten moment opcji, żeby projektu nie kontynuować. Musimy się trochę przeorganizować, bo nie mieszkamy już wszyscy w tym samym kraju, ale z drugiej strony mamy już z Andrzejem podobne doświadczenie ze wspomnianym wcześniej projektem House Of Lucy, bo trzeci członek zespołu mieszka na co dzień w Kopenhadze (gdzie nagraliśmy nasz pierwszy materiał), więc myślę że damy radę.

M.M.: Muszę jeszcze zapytać, kim jest Wasz osobisty zbawiciel (Personal Sauveur)?

Andrzej: Moim osobistym zbawicielem jest ucieczka od codziennej rutyny w postaci zanurzenia zmysłów w podróżach do zmyślonych światów, który dzięki technologii i amplifikacji potrafi być bardzo immersyjna i transowa.

Matt: Jak wspominałem wcześniej, nasza nazwa jest dla mnie samego bardziej pytaniem niż odpowiedzią, dlatego na razie to tak zostawię.

Mathias: Dla mnie prawdziwym zbawicielem jest człowiek, który potrafi być człowiekiem, być świadomym różnych zachowań, dobrych i złych, pracującym codziennie nad sobą. Bycie zbawicielem jest jak filozofia życiowa, to jest kierunek, na który każda osobowość chciałaby natrafić. Dlatego to jest fikcja. Każdy człowiek bije się z potworem „Kikimora”, i to na co dzień.


Recenzja Personal Sauveur
– Levorotatory w ANXIOUS

Bandcamp