Joanna John – Zagadnienia związanie z percepcją czasu

i… Świnka Peppa

Photo by Geir Jenssen

Joanna John to artystka zajmująca się różnymi ogniwami sztuki (malarstwo, kolaże, video art, performance), jak sama mówi „każda z tych dziedzin dotyka różnych kwestii, ale interesują mnie zagadnienia związanie z percepcją czasu, tożsamością, pracą mózgu, seksualnością”. Oprócz tego tworzy wspaniałą muzykę. Do tej pory wydała dwa albumy, „No End” oraz kolaborację z Burkhardem Stanglem, „Lynx”. Dźwięki zawarte na tych albumach to połączenie współczesnej elektroniki z subtelnymi, alchemicznymi brzmieniami spod znaku ezoterycznego ambientu. Zapraszam na wywiad z Joanną John.

Michał Majcher

Michał Majcher: Kiedy zrodziła się u Ciebie chęć tworzenia dźwięków?

Joanna John: Pierwsze ścieżki dźwiękowe zaczęłam nagrywać w 2018 roku na potrzebę własnego filmu krótkometrażowego – bardziej z konieczności, nie z chęci. Nigdy nie uważałam muzyki za swoje medium, nigdy nie sądziłam, że potrafię. Właściwie to nadal myślę, że nie potrafię. Wiesz, zero muzycznej edukacji, co najwyżej osłuchanie i wrażliwość na dźwięk. W każdym razie odkryłam wtedy, że proces ten coś we mnie uwalnia, uległam pokusie rozpoczęcia pracy nad bardziej kompletnym materiałem.

MM: Twój album „No End” odbieram, jako mieszankę współczesnej elektroniki z alchemicznymi dźwiękami tworzonymi przez min. Coil. Jest to płyta bardzo wyważona, subtelna. Czy miałaś jakieś założenia i konkretne odniesienia jak ten album powinien zabrzmieć?

JJ: Nie. To zapis odczuć, emocji, stanów umysłu. Jestem osobą wysoce wrażliwą na otoczenie. To tak jakby fragmenty rozmów, literatury, spotkania z ludźmi, kolory, czy nawet podmuchy zimnego wiatru wchodziły mi pod skórę i czekały potem na jakieś przetworzenie. Jeśli nie znajdą ze mnie drogi wyjścia to popadam w dziwne stany, narasta we mnie napięcie. Nie umiem tego inaczej opisać. W gruncie rzeczy pracę nad tym albumem mogłabym porównać do sposobu w jaki maluję. Do arkusza papieru podchodzę bez konkretnego założenia i pomysłu. Siadam i po chwili po prostu zaczynam pracę, utrzymując umysł w ciągłej obecności, bez wybiegania w przyszłość, bez planowania i założeń na jakim efekcie mi zależy. To czysty zapis chwili. Z syntezatorami jest bardzo podobnie, z tą różnicą, że po czasie dopracowuję brzmienie, nasycenie, głośność, sposób przenikania. Ale prawie nigdy nie słyszę wcześniej w głowie tego, co chciałabym nagrać. W mojej głowie wybrzmiewa głównie motyw ze Świnki Peppy. Niestety. To, że odnajdujesz w No End tropy Coila bardzo mi schlebia, bardzo cenię Johna Balance’a i Petera Christophersona. To jednak nie był żaden plan. Tak wyszło i niektórzy znajdują tam odniesienia do tego projektu.

MM: Pierwszy utwór otwierający „No End” to „I Can’t Remember How I Got Here” gdzie pojawiają się również te słowa. Utwór ten jakby przenosi słuchacza na „drugą stronę”, pochłania by skupić się już na twoich dźwiękach. Czy chciałaś wywołać w słuchaczu jakieś reakcje?

JJ: Podejmując decyzję o kolejności utworów uznałam po prostu, że będzie to najlepszy otwieracz i swoistego rodzaju portal do reszty. Wykorzystany w utworze fragment dialogu pochodzi z filmu „Solaris” w wersji Soderbergha. Uznałam go za dobry punkt wyjścia do snucia dalszej opowieści o spotkaniu dwojga ludzi.

MM: Nagrałaś też album „Lynx” z Burkhardem Stanglem. Album ten znacznie różni się od „No End”. Jest jeszcze bardziej oszczędny i łagodny. Twoja elektronika miesza się z gitarowymi plamami Stangla. Jak doszło do Waszej współpracy?

JJ: Przypadkiem. Pracowałam nad okładką jego albumu Zwölf, wydanego przez Bocian Records. Wymieniliśmy ze sobą kilka oszczędnych maili, aż tu nagle czytam: „Odtworzyłem twój „First Morning Out” jednocześnie z jedną z moich kompozycji. Zabrzmiały razem pięknie. Nagrajmy razem materiał.” To było jakoś tak. Chyba tak.

MM: Nagrałaś też album we współpracy z Michałem Stępniem (Mgła). Michał bardziej znany jest z projektów raczej metalowych. Jestem bardzo ciekaw jak zabrzmi ta płyta. Jakie to będą dźwięki? Kiedy możemy jej się spodziewać i kto ją wyda?

JJ: Właśnie wczoraj otrzymałam wiadomość od szefa austriackiego Interstellar Records, że album jest w drodze do kwatery głównej wytwórni, więc na dniach ogłosimy jego wydanie. To była zupełnie inna praca niż nad Lynx, czy nad solowym No End. Nad We Are the Alchemy było trochę więcej dyskusji i pracy konceptualnej. Dwa kawałki spotkały się ze stanowczym nie Michała. I może to dobrze. W moim odczuciu ten album jest bardzo liryczny. Miękkie gitarowe melodie Michała otaczam rozedrganymi przestrzeniami syntów i field recordingów, tworząc może i nawet baśniowy klimat, przełamywany czasem intensywnymi ścianami dźwięków o black metalowym brzmieniu… ale zawsze jako zabieg dopełniający, nie motyw przewodni. Jeden kawałek to tylko gitara i pianino. Ale jest chyba moim ulubionym. Do We Are the Alchemy podeszliśmy raczej bez silenia się na eksperyment, to była fajna współpraca. Michał jest bardzo konkretnym człowiekiem i doświadczonym muzykiem, wie, jaki efekt chce osiągnąć a także jak wyrazić swą myśl. Bardzo to doceniam. Ja prosiłam go tylko o to, by grał trochę wolniej.

MM: Czy pracujesz też nad swoją kolejną, solową płytą czy masz w planach kolejne kolaboracje?

JJ: Jeszcze kilka miesięcy temu drugi solowy album No Sharks, No Storms uznałam za skończony i gotowy do masteringu. Ale po przerwie i ponownym odsłuchaniu radykalnie zmieniłam zdanie. Wymaga pracy. No End powstał w nieco ponad dwa tygodnie… i słyszę tam wiele rzeczy, których wolałabym nie słyszeć. Nie chcę popełnić tego samego błędu, dam sobie trochę więcej czasu na pracę. A kolejne współprace… owszem. Jest jednak za wcześnie, by o nich mówić.

MM: Od kilku lat mieszkasz w Norwegii, na wyspie Senja. Czy łatwo było przestawić się na życie tam, przenosząc się z Warszawy? Czy wszechobecna tamtejsza natura, krajobraz wpływa na ciebie inspirująco w procesie tworzenia?

JJ: Na Senji mieszkałam nieco ponad 5 lat. Od ponad roku mieszkam w Tromsø, też na wyspie. Wpływa na mnie wszystko, więc natura oczywiście też. Wyjścia w góry dają mi to poczucie nieskończonej przestrzeni, którą później staram się oddać w muzyce. Warszawa dostarczała mi zupełnie innych bodźców. Trafiających może bardziej w intelekt. Geograficzna północ oddziałuje głównie na ciało. Rytm dyktuje wiatr od morza, albo deszcz. Samopoczucie zależy od tego jak długo nie widzę słońca, cykle światła i cienia rozciągnięte są tu do granic możliwości. Kiedy po ponad dwóch latach przerwy od Polski wylądowałam na Okęciu byłam bliska obłędu. Dostrojenie się trwało ponad tydzień.

MM: Oprócz muzyki, zajmujesz się też różnymi ogniwami sztuki (min. performance, video art, malarstwo, kolaże). Czy możesz opowiedzieć, co jest tematem Twoich prac?

JJ: Każda z tych dziedzin dotyka różnych kwestii, ale interesują mnie zagadnienia związanie z percepcją czasu, tożsamością, pracą mózgu, seksualnością.

MM: Projektujesz też okładki płyt. Na jakich albumach możemy znaleźć Twoje prace?

JJ: Od lat współpracuję z polskim labelem Bocian, za którym stoi Grzegorz Tyszkiewicz, którego wiedza na temat muzyki czasem mnie przeraża. Ten człowiek słyszał chyba nawet więcej niż Rafał Księżyk. Współpracuję też z norweskim Biophon Records prowadzonym przez Geira Jenssena, prywatnie mojego wieloletniego partnera, a także okazjonalnie z francuskim Art Zoyd Studios oraz niemieckim !K7. Ostatnie okładki przygotowywałam dla takich artystów jak Maja S.K. Ratkje, Anthony Pateras, Kasai, Biosphere, Kazuya Nagaya, Uivo Zebra, Erkki Veltheim, Mats Gustafsson, Kasper T. Toeplitz.

MM: Prowadzisz muzyczną agencję bookingową Kiss The Frog. Co cię skłoniło, żeby ją założyć, jakich artystów skupiasz wokół niej?

JJ: To naturalne przedłużenie moich dotychczasowych aktywności. Przez lata nawiązałam bardzo dużo przyjaźni i znajomości w środowisku muzycznym, zarówno przy tworzeniu okładek albumów jak i przy pracy nad festiwalem Trans/wizje. Mam łatwość nawiązywania kontaktów, rozwiązywania konfliktów i załatwiania niemożliwych rzeczy. Postanowiłam zbudować niełatwy, ale imponujący roster koncentrujący się na współczesnych gatunkach, radykalnych eksperymentach, czy nawet jazz noisie za priorytet stawiając sobie zachowanie równowagi między obecnością kobiet i mężczyzn… bo zerknij proszę na pierwszy lepszy line-up jakiegokolwiek festiwalu… przewaga facetów bije w oczy.

MM: Przez wiele lat współtworzyłaś też wydawnictwo Okultura poruszające się w tematyce ezoterycznej, psychodelicznej czy kontrkulturowej. Jak wspominasz te czasy działalności Okultury?

JJ: Kolorowo. W tym czasie spotkałam wielu inspirujących ludzi, sporo nurtów nieoczywistych myśli i ścieżek, którymi w jakimś stopniu podążam do tej pory i których echa do teraz odbijają się w moich działaniach.

MM: Bardzo dziękuję za wywiad. Życzę powodzenia w dalszym procesie tworzenia.

JJ: Dziękuję.

►BANDCAMP

www.joannajohn.com