That’s How I Fight „Movement One”

CD/ Requiem Records / 2021

Są w życiu takie sytuacje, że na drodze stają wydarzenia tak niespodziewane, nieoczywiste, które zabierają w podróż dalszą, niżeli jesteśmy w stanie się spodziewać. To jedna z nich.
Czasem spotykam muzykę zupełnie przypadkowo, pomimo iż staram się śledzić na bieżąco wszelkie możliwe kanały, które dostarczają informacje nt. co w trawie piszczy, to i tak coś umknie, przeleci. Nawał wydawnictw powoduje, iż łatwo przeoczyć muzykę, która wciąga i przykleja się do zmysłów, wciąga w swój wir i zapala światło w kolejnej latarni na mapie kosmicznego morza. Dokładnie tak było z That’s How I Fight. Te dźwięki odkryłem przy okazji wywiadu z Rigor Mortiss – dwójka z nich: Małgorzata Florczak (syntezatory, sample, akordeon) i Jacek Sokołowski (perkusja), współtworzy THIF. Skład uzupełnia Piotr Sulik (gitara elektryczna, loopy, głos) aktualnie Titanic Sea Moon, niegdyś (co wszyscy zainteresowani już zapewne wiedzą) Ewa Braun i Maciek Wasilewski (bas). Tytułem wstępu zacytuję fragment wywiadu z Rigor Mortiss, który doskonale wprowadza w klimat tej przestrzeni muzycznej:

Jacek Sokołowski: Piotrka poznaliśmy przy okazji miksowania płyty „Exit No2021” zespołu Titanic Sea Moon. Zakochaliśmy się w jego grze na gitarze. Przegadaliśmy dziesiątki godzin o muzyce, brzmieniu, mikrofonach itd. Piotrek przyjechał do nas, żeby popracować, w warunkach studyjnych, nad brzmieniem swojego rozbudowanego dosyć zestawu gitarowego i „może coś pograć, jak starczy czasu”. Brzmienie znaleźliśmy bardzo szybko a potem zaczęliśmy grać i graliśmy tak przez pięć dni z przerwami na sen. Nie zamieniliśmy ani słowa na temat tego co i jak gramy. Każdy zamknął się ze swoimi instrumentami i nastąpiła jakaś kosmiczna synchronizacja. Cały czas nagrywaliśmy. Po przesłuchaniu na koniec tych nagrań, doszliśmy do wniosku, że da się tego słuchać :). Wybraliśmy najciekawsze, naszym zdaniem fragmenty i tak powstała płyta „Movement One”. Spytaliśmy jeszcze Maćka Wasilewskiego czy chciałby coś dograć. To była sprawdzona przy „Wbrewnym” procedura. Maciek dosyć niestandardowo traktuje granie na basie i w That’s How I Fight również się świetnie wkleił.

Nie da się ukryć, że to skrzyżowanie Rigor Mortiss i Titanic Sea Moon jest słyszalne, ale odczuwalne na innej już płaszczyźnie. Mam wrażenie, że zwłaszcza muzycy RM poczuli lekkość po odrzuceniu balastu ze swoją macierzystą grupą i popłynęli. Piotr plecie na swojej gitarze piękne przestrzenie, Gosia ze swoimi pięknymi dźwiękami to wszystko otacza, wchodzi w głąb. Zaczyna się mieszać, stać obok siebie, zimne okołoindustrialne rytmy z postrockowymi improwizacjami, czasem jest to delikatne, ale i zwodnicze jak sieć pająka, a czasem świdrujące umysł. Obok transowego rytmu wygrywanego przez sekcję pojawiają się głosy, zsamplowane, drążące poprzez swoją powtarzalność wywołujące efekt Déjà vu. Mocno da się to odczuć w utworze o tytule „13”. Potężne wejście, które znane jest z płyt Rigor Mortiss miesza się z charakterystycznym stylem gry Piotra na gitarze. Dźwięk wgniata, głosy, sample nadają całości schizofrenicznej atmosfery aż do bólu i wyciszenia w końcowych sekundach.

Z wielką ulgą przychodzi następny utwór, „4”, który przeradza się w kolejną (nikt nie powiedział, że będzie łatwo) psychodeliczną pieśń. Dźwięki pianina prowadzą dialog z perkusyjnym pochodem, do którego dołączają się panowie na gitarze i basie. To w jakim kierunku to się rozprzestrzeniło, z jaką intensywnością zostało przeniesione nie pozbawia złudzeń, gęsia skórka gwarantowana.

Płytę zamyka blisko 24 minutowy, monumentalny utwór o tytule „10”.

Małgorzata Florczak: Te 20 minut to fragment wycięty z większej całości. Jakoś tak lecieliśmy i lecieliśmy :). Piotrek tak cudownie maluje gitarą, to świetnie współgra z brzmieniami moich syntezatorów. Wszystko się miesza, przeplata, skleja i pulsuje razem. Nie wiadomo kto co gra. Czasem gitara brzmi jak syntezator, a syntezator jak gitara. Niczym nieograniczona swoboda i przestrzeń. Pierwszy raz improwizowałam jednocześnie na wszystkich swoich instrumentach :).

Nie sposób się z tym nie zgodzić. W czasie tych dwudziestu kilku minut wydarza się rzecz nie spotykana na co dzień, trans w jaki wpadają muzycy nadaje transformację z wyjścia na wejście i odwrotnie. Wszystko się zapętla, gitara przeplata się z subtelnością syntezatorów, bębny i bas powodują, że oczy zaczynają widzieć dźwięk i oddalać się w tym kosmicznym morzu, każdy w swoim kierunku. Muzyka drogi, jak przy okazji Ewy Braun, muzyka plemiennego rytmu, muzyka która unosi się jak święty dym w zamkniętym pomieszczeniu. „Loopy” wygrywane przez każdego z muzyków, i loopy wpisane w całość pozwalają stanąć pośrodku i słuchać, słuchać. To jak muzyka natury zmiksowana z naszym industrialnym już bytem i tęsknotą za pierwotnym instynktem. Tęsknota ale i uwolnienie. Niejednoznaczność to główny walor tej płyty, co czyni ją jeszcze bardziej ponętną.

Warto wspomnieć o okładce (element pomijany przez wielu recenzentów, a często równie ważny jak i sam dźwięk, w przypadku „Movement One” szczególnie), której autorem jest Wojciech Stefaniec – grafik, plakacista, autor okładek do książek i albumów muzycznych, rysownik komiksowy.

Jacek Sokołowski: Piotrek wysłał Wojtkowi nasze piosenki. Wojtek namalował sprzężone w jedną głowy i nasze kwaśne portrety. Kocham tą okładkę. Idealnie pasuje do muzyki.

Nic dodać ani też ująć. Tu wszystko się klei, nastąpiło wśród twórców kosmiczne porozumienie i przeniesione na kilka płaszczyzn – widzialnych i słyszalnych, co najważniejsze odczuwalnych na skórze i pod nią.
Przyznaję, nie mogę się uwolnić od tych dźwięków od dłuższego czasu. Zdecydowanie za mało się mówi o tej płycie. Poniższy link na Bandcamp klikacie na własną odpowiedzialność, ciężko będzie się od tego uwolnić. Zachęcam natomiast by wejść do sklepu kliknąć ikonę „dodaj do koszyka”.

Artur Mieczkowski

SKLEP→

↫powrót