Janusz Jurga i Opus Elefantum Collective działa już już kawałek czasu na tzw. scenie, polskiej i niezależnej.
Jurga wchodzi do mentalnego lasu i zbiera tam dźwięki otoczenia, by wpleść je w swoiste, transowe otulone specyficzną atmosferą techno. Kolektyw Słonia natomiast rozgląda się po świecie, nasłuchuje i materializuje rzeczy niezauważone, nieusłyszane, cenne.
O tym jak działają kolektywnie i z osobna możecie się dowiedzieć z poniższej rozmowy jaką przeprowadziłem z Januszem.
Artur Mieczkowski: Na początek standardowe pytanie: kiedy, kto, dlaczego, skąd przybył Wasz kolektyw?
Janusz Jurga: Historia Opus Elefantum ma przebieg dość niestandardowy, ponieważ u nas realizacja wyprzedziła ideę. Osiem lat temu, ja i Maciej Jurga, potrzebowaliśmy kanału, gdzie wrzucalibyśmy naszą muzykę. Założyliśmy więc profil na YouTube i bandcampie, który nazwaliśmy Opus Elefantum Records. Natomiast absolutnie nie kryła się za tym jakakolwiek większa idea i ambicja. To wszystko wyszło później. I do tego przypadkiem. Pierwotnie Opus Elefantum był więc naszą niewinną platforma, w której chodziło tylko o to, abyśmy mieli gdzie udostępniać nasze (wtedy dalekie od doskonałości) muzyczne prace.
AM: Działacie we dwójkę?
JJ: We dwójkę zaczynaliśmy! Z biegiem czasu jednak chcieliśmy implementować w Opusie ideę „kolektywu” (stąd zresztą „Collective” w nazwie). Chcieliśmy więc, aby Opus Elefantum był grupą twórców, którzy działają i pracują razem, inspirując się przy tym wzajemnie. W pewnym sensie udało się te założenia osiągnąć. Dla przykładu – jeden z naszych twórców, którego wydawaliśmy, prowadzi naszego Instagrama, a znowu inny twórca jest naszym grafikiem, który projektuje okładki.
AM: Właśnie, jesteś w stanie określić do jakiego rozmiaru ten kolektyw się rozrósł? Działacie hermetycznie czy jesteście otwarci na przypływ z zewnątrz?
JJ: Początkowo Opus Elefantum był bardzo hermetyczny. Przez pierwsze półtorej roku (tego już bardziej oficjalnego) funkcjonowania, było nas tylko pięciu i wszyscy się dobrze znaliśmy. Był to zresztą czas bardzo specyficzny dla Opusa. Później jednak otworzyliśmy się na twórców z zewnątrz (w pełnym tego słowa znaczeniu). Albo raczej powinienem powiedzieć, że to twórcy otworzyli się na nas, ponieważ w pewnym momencie zaczęły do nas napływać zgłoszenia w sprawie woli współpracy. No i tak się zaczęło. Dzisiaj do Opus Elefantum może dołączyć każdy, ale niestety nie każdego możemy wziąć pod swoje skrzydła!
AM: Opus Elefantum – interesuje mnie też geneza Waszego szyldu.
JJ: Szyld, czyli jak rozumiem, mówimy o słoniu?
AM: Jak najbardziej :).
JJ: Słonie to bardzo ciekawe i oryginalne zwierzęta, inspirowały i inspirują nas bardzo. Z postacią słonia kryje się również jeszcze jedna, bardzo hermetyczna historia, ale zostawmy tu jednak odrobinę tajemniczości i niedopowiedzenia, więc pozwolę ją sobie przemilczeć. Jedno mogę powiedzieć natomiast na pewno, to nie był przypadkowy wymysł na zasadzie losowania pupila z atlasu zwierząt, którego można by wziąć na logo undergroundowej wytwórni!
AM: Śledzę od jakiegoś czasu Wasze działania i wygląda to na bardzo dopieszczone, zsynchronizowane i z pomysłem przedsięwzięcie. Jaka jest myśl przewodnia rdzeń podejmowanych przez Was decyzji względem wydawnictw?
JJ: W mojej wizji Opus Elefantum to miejsce dla określonej estetyki. Jaka to estetyka? Wystarczy posłuchać naszych wydawnictw. Myślę, że jest zauważalna pewna estetyczna spójność. Jest u nas dużo minimalistycznych ambientów, odwołujących się do sfery natury, jak również miejskiej nostalgii; jest też miejsce na eksperymentalną i introspektywną twórczość. Przyświeca więc nam idea właśnie estetycznej spójności. Na naszą skrzynkę dostaliśmy kilka naprawdę świetnych i mocnych zgłoszeń, ale musieliśmy tym twórcom podziękować, ponieważ ich muzyka była zbyt „inna” w stosunku do tego, czym jest Opus Elefantum.
AM: Przyznaję się bez bicia, nie sprawdzałem czy wszystko wydaliście na nośnikach fizycznych. Katalog macie już dość obszerny.
JJ: Czasami sam jestem zaskoczony i łapię się za głowę, jak pomyślę o tym, ile rzeczy mamy już na koncie. Aktualnie chcemy wydawać wszystkie albumy na fizyku. Choćby w minimalnym nakładzie kolekcjonerskim. Istotą wydania albumu jest właśnie to, aby miał on swoją „fizyczną” wersję. Nie wydaliśmy na fizyku natomiast „ukraińskiej składanki”, ale to dlatego, że był tu specyficzny cel i nie chcieliśmy ponosić dodatkowych kosztów, które trzeba było i tak sfinansować z wpłat naszych mecenasów.
AM: A jak z popytem? Wychodzicie do ludzi? Sprzedaż na koncertach, targach?
JJ: Ludzie chętnie słuchają, recenzują i share’ują, ale z kupowaniem jest różnie. Akurat jak sobie teraz rozmawiamy, to właśnie trwa Bandcamp Friday, czyli dzień, w którym Bandcamp zrzeka się prowizji za wszelkie zakupy za jego pośrednictwem. W trakcie naszej rozmowy wrzucałem kilka postów na Instagrama, które mają zachęcić ludzi do kupowania naszych materiałów. Musimy korzystać ze wszystkich możliwych rozwiązań, więc wykorzystujemy takie akcje do tego, aby zachęcić ludzi do wspierania nas. Oprócz tego, tak jak wspomniałeś, Targi Małych Wydawców, a także sprzedawanie na koncertach. Ale nie wszyscy nasi twórcy koncertują. Nie mówiąc o tym, że samych koncertów jest dziś mało. Sprzedaż to największa bolączka. Tym bardziej, że nie mówimy tu o „zarabianiu”. Z tego nie ma pieniędzy de facto, bo jeśli jakaś płyta lepiej się sprzeda i zarobi więcej (a takie też są), to „nadwyżka” idzie na budżet Opusa. Wydawanie muzyki w małych nakładach z perspektywy ekonomicznej nie opłaca się wcale. Ale perspektywa ekonomiczna nie jest tu żadnym faktorem. Nie chodziło nam od początku i nadal nie chodzi nam o pieniądze. Ale to co „wyprodukujemy” trzeba jednak sprzedać ;).
AM: Vysoké Čelo to krok pierwszy, zaraz potem Zguba, następnie Twoje wydawnictwo jako Janusz Jurga. Przeskakując do dnia dzisiejszego, jest Fetlar. Jakim kluczem operujecie jeżeli chodzi o dobór twórców?
JJ: Tak jak powiedziałem wyżej. Musimy dokonywać selekcji, która jest procesem niezwykle trudnym i bolesnym. Z jednej strony mogę być dumny z tego, że realizujemy ideę spójności estetycznej, ponieważ dzięki temu nasz katalog jawi się w moich oczach jako swoisty monolit, lecz jest jeszcze druga strona, która polega na tym, że trzeba dokonywać (brutalnej niekiedy) eliminacji. I tak właśnie z wielkim trudem przychodzi mi odpisanie na maila, kiedy muszę powiedzieć twórcy, że „jego muzyka jest super, ale nie pasuje do estetyczno-stylistycznej konwencji labelu, więc nie będziemy mogli go wydać”. Ogólnie selekcja to bardzo niewdzięczny proces. Ale myślę, że nie da się bez niej prowadzić labelu.
AM: Pojawia się też w Waszym katalogu Królówczana Smuga. Masz swoich faworytów wśród wykonawców wydanych pod szyldem Opus Elefantum Collective?
JJ: Uważam, że każdy z naszych podopiecznych robi świetną muzę. I mówię to z pełną odpowiedzialnością – nie ma w Opusie wydawnictwa, które by mi się nie podobało. Są oczywiście te, które podobają mi się bardzo; co jest oczywiste, bo są stylistyki, które mi dużo bardziej podchodzą. Z naszej stajni jestem wielkim fanem płyty Foghron – Thanatos i najnowszej płyty Wojtka pod aliansem Greenwald Lads Club. Rewelacyjne są wszystkie materiały Zguby, ostatnia płyta Narrena, wspomniany tu przez Ciebie Królówczany Smuga, a także równie świetne „Legendy” Spopielonego… no, miałem wymienić kilka, a tu się całkiem szeroka lista zrobiła, więc umówmy się, że na tym tę listę zamknę. Ale jeszcze mógłbym z powodzeniem rzucić kilka tytułów, które bardzo lubię.
AM: Janusza Jurga i „leśne techno” – ta etykietka pojawia się dość często przy okazji Twoich dźwięków. I tu pytanie od redakcyjnego Kolegi, Wojtka Żurka: Las jako ciągle pojawiająca się inspiracja. Co ma też widoczne przełożenie na opinie, recenzje Twojej twórczości.
JJ: Myślę, że ta etykieta jest uzasadniona. Tego lasu w mojej twórczości jest aż nadto. Nie dość, że w samym brzmieniu jest go pełno. To jeszcze usytuowany jest na okładkach i w tytułach. No ale o to chodziło, bo techno (przynajmniej jego pewne odmiany) to niezwykle eteryczna muzyka, która właśnie z lasem mi się kojarzy. Wystarczy posłuchać sobie „Lost in a sea of trees” autorstwa holednerskiego duetu Wanderwelle. Niech mi ktoś pokażę lepszą płytę do samotnej schadzki po lesie w maju. Wątpię, że ktoś mi znajdzie bardziej odpowiedni do tego tytuł!
AM: Właśnie, chodzenie po lesie z muzyką na uszach (można to nazwać profanację ;), las sam w sobie gra:)). Z Twoimi płytami, to dość szczególne doznanie, przyznaję, doświadczyłem kilka razy i był to niezły trip. Czyli wszystko się zgadza. Jeszcze jakieś sugestie co do poznawania Twojej twórczości?
JJ: Heh. Dociera mnie do bardzo dużo głosów, że moja muzyka świetnie nadaje się do „innego” tripowania, czyli w tym wypadku – do środków psychodelicznych. Nie chciałbym jednak być ambasadorem takich używek, więc nie wiem, czy powinienem tu rekomendować próbowanie takich „nowych doznań z Jurgą na słuchawkach”. Ale faktem jest, że tych głosów było naprawdę dużo, zarówno od znajomych i nieznajomych. O czymś to więc świadczy…
AM: W rzeczy samej, nie miałem na myśli żadnych bonusów w postaci dodatków środków psychodelicznych. Same te dźwięki i otoczenie lasu dość mocno uwalnia specyficzne rejony mózgu.
JJ: Myślę, że coś w tym jest. Czasami otrzymywałem też respons, że „moja muzyka przenosi do innego wymiaru”, jeszcze inni sugerowali, że „słuchając Hypnowalda, czuli się niemal jak w lesie”. Więc chyba coś jest faktycznie na rzeczy. Natomiast wydaje mi się, że ogólnie ambient i jego wszelakie odmiany, szczególnie stawiające na swoistą hipnotyczność i transowość, posiadają taką właśnie specyfikę. Że działają mocno na zmysły. Jak słucham Wanderwelle czy Luigiego Tozzyego, to naprawdę potrafię osiągnąć inny stan świadomości :).
AM: Kolejna dociekliwość od Wojtka – czy inspirujesz się twórczością Volfganga Voighta?
JJ: Paradoksalnie, to ja bardzo późno odkryłem muzykę techno. I jednym z pierwszych poznanych przeze mnie techno-twórców był właśnie GAS. Powiedzieć, że to moja inspiracja to zdecydowanie za mało. Nie wiem, czy w ogóle zabrałbym się za robienie takiej muzyki, gdybym nie posłuchał płyty GAS – Pop. Potem oczywiście ta wizja się trochę rozwinęła i inspiracji jest coraz więcej, więc i „GASowego” ducha w mojej muzyce słychać (chyba) coraz mniej. Ale tak, to była i wciąż jest duża i ważna inspiracja!
AM: Przed tym odkryciem co Cię inspirowało?
JJ: Inną inspiracją muzyczna był i dalej jest black metal. Gatunek, którego jestem fanem od dzieciaka! A co do pozamuzycznych inspiracji, to hmmm… inspiruje mnie wszystko to, co mnie otacza i czym żyje. A że las jest ogólnie mi bliski; to i ten las zawsze był ważną inspiracją. No a jak odkryłem 5 lat temu GASa, to skończyło się to, jak się skończyło, czyli nagraniem pierwszej techno-płyty ;).
AM: Przyznaję, da się wyczuć tego ducha black metalu. Oczywiście jedynie jako cień, czy cokolwiek, bardzo eterycznego. Synkretyzm w dzisiejszej muzyce to nic zaskakującego. Masz jakieś pomysły na przemycanie kolejnych wpływów gatunkowych na swoich przyszłych wydawnictwach?
JJ: Pomysły mam, ale zobaczymy jak to wyjdzie z ich realizacją. Ogólnie jest tak, że inspiruję się bardzo przypływem różnych chwilowych bodźców. Coś czego aktualnie słucham potrafi mnie bardzo zainspirować i zmienić pomysł na coś, co tworzyłem przez kilka miesięcy. Przykładowo, w trakcie pracy nad „ISTem”, sporo słuchałem Furii i Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi, co mocno zainspirowało mnie przy pierwszym utworze. Może więc mnie jeszcze zainspirować tak naprawdę wszystko, co może skutkować różnymi niecodziennymi kolażami. A może być tak, że zostanę przy swoich sprawdzonych, starych i bezpiecznych konwencjach. Czas pokaże!
AM: Dokładnie ta, którą opisujesz, estetyka Black Metalu – jeżeli to jeszcze black metalem, ewentualnie janerka Black Metal – wyłania się z tej płyty. Oczywiście znów, to schowane pod głębokim puchem ambient, techno.
JJ: Podoba mi się to określenie „Janerkowego Black Metalu”. Kto słuchał drugiej płyty Gruzji („Jeszcze nie mamy na Was pomysłu” – przyp red.) i pamięta ostatni utwór na tym albumie, ten się na pewno uśmiechnie pod nosem. No, ale co tu więcej dodać, ta nowa fala polskiego blacku jawi mi się jako coś niesamowicie inspirującego i ciekawego. Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi, Gruzja, Biesy, Odraza czy wspomniana tu wcześniej Furia, to kawał świetnej i świeżej muzyki. Mamy bardzo oryginalną i nowatorską scenę, z czego jestem zresztą bardzo dumny!
AM: Z tą sceną nasuwa mi się pytanie, bo ta polskojęzyczność jest krojona jednak bardziej na nasz kraj – i tu już bardziej w kontekście Opus Elefantum Collective: jak z odzewem poza naszym wspaniałym krajem?
JJ: Dostaliśmy kilka zgłoszeń z zagranicy. Ale nic nie wypaliło do tej pory. Promujemy naszą muzykę głównie w Polsce i choć jest paru odbiorców zagranicznych, to jednak interesują się nami głównie polscy odbiorcy. Ale dla przykładu, jest np. jedno niemieckie radio, które puszczało kilka rzeczy od Opusa. Jeśli ktoś by spytał, czy marzy mi się Opus Elefantum w wersji Worldwide, to odpowiedziałbym, że JASNE. Ale czy to możliwe?? Coś nie wydaję mi się…
AM: Tu wyłania się kolejny element tej całej układanki, nazwijmy to nadprodukcją, w dodatku nadprodukcją naprawdę wspaniałej muzyki. W taki – wspomniany przez Ciebie Bandcamp Friday – ciężko się przebić. Sam mam dziś nieźle zapchaną skrzynkę z powiadomieniami o nowych wydawnictwach. A to tylko czubek tej wielkiej góry, mimo iż staram się szukać raczej pod powierzchnią, niżeli pod.
JJ: Muzyki jest dziś zbyt dużo. Sam łapię się na tym, kiedy pod koniec roku orientuję się, że sprawdziłem tylko ⅕ wszystkich premier, które miałem na oku. Myślę wtedy – „ciekawe ile super muzyki musiało mi przejść koło nosa i ile potencjalnych albumów roku odrzuciłem”. A przecież, nie odrzuciłem ich dlatego, że ignoruję sprawdzanie nowej muzyki. Sprawdzam jej bardzo dużo, bo na swojej liście z zeszłego roku miałem 100 ocenionych płyt, które wydane były w roku 2021. Ale mógłbym ocenić równie dobrze drugie tyle, a nawet trzecie tyle, a jakby się uprzeć – to i czwarte i piąte. No, mógłbym, gdyby tylko doba nie trwała 24 godziny, a 72. Niestety, problem z nadprodukcją jest dla mnie doskonale zrozumiały, znam go z perspektywy twórcy i wydawcy, ale także i słuchacza. Dziś o odbiorcę trzeba walczyć, bo on sam Cię nie znajdzie. Jakby zresztą miał Cię znaleźć, skoro ma do wyboru po kilka tysięcy nowych pozycji. To czemu miałby wybrać właśnie Twoją?
AM: Walka – spotkałem się z opinią, że w dobie łatwości/klikalności muzyki od ręki np. pisanie o niej jest zbędne.
JJ: Nasuwa mi się zawsze sporo refleksji w związku ze współczesnym, przeładowanym rynkiem muzycznym. Wynikają one z tego, jak bardzo zmienił się współczesny świat, jak łatwy jest dostęp do robienia muzyki, a także do słuchania muzyki. Wszystko jest dziś na wyciągnięcie ręki. Ma to oczywiście ogrom plusów, których nie zamierzam kontestować, lecz mam również wrażenie, że to wszystko sprowadza się do pauperyzacji procesu odbierania twórczości. Propaguje się dziś słuchanie playlist zamiast słuchania albumów. Co osobiście budzi mój sprzeciw; jest to dla mnie niewyobrażalne, aby zamiast płyty słuchać „randomowej” sklejki utworów różnych wykonawców. Ale… może to jest właśnie ten znak czasu. Nie oceniam tego. Wyobrażam sobie jednak rzeczywistość, w której nie trzeba pisać o muzyce, ponieważ słuchacz ma podsunięte pod nos playlisty stworzone z rekomendacyjnych algorytmów serwisów streamingowych na bazie danych na temat Twoich statystyk. Po co mu więc jakakolwiek refleksja na temat tego, czego słucha; słuchacz nie musi dziś niczego szukać, skoro muzykę serwują mu algorytmy; po co mu więc w ogóle teksty i recenzje albumów, skoro może nawet nie wiedzieć, z jakiej płyty pochodzą dane utwory, które podsunął mu właśnie system rekomendacji. W takim świecie pisanie o muzyce jest pewnie niepotrzebne. Lecz dla mnie – w pewnym sensie – muzycznego boomera, jest to świat profanacji. Sam osobiście nie wyobrażam sobie tego, aby dziennikarstwo muzyczne miało odejść do lamusa. Tym bardziej, że o muzyce bardzo dużo czytam, i to nie tylko z wydawniczego obowiązku! No ale świat się zmienia…
AM: W pełni się zgodzę, aczkolwiek w niektórych aspektach rzeki kijem nie zawrócimy :). A propos łatwości, na ile sobie komplikujecie sprawę przy wydawaniu fizyków? Standard, czy staracie się przemycać niekonwencjonalne pomysły?
JJ: W kwestii fizyków dużo zależy od wizji twórcy. Dla przykładu, wydana pod naszym sumptem płyta Królówczanej Smugi posiadała „bonusowy dodatek” w postaci małej laleczki, którą zobaczyć można na instagramowym profilu naszego artysty, a także na naszym bandcampie. Ale tak to raczej idziemy w standard. Istotny jest tu także faktor ekonomiczny, nie ukrywam; troszkę jest tak, że jako malutki label jesteśmy skazani na pewną budżetowość. Chociaż nie ukrywam, że wszelkiego rodzaju fancy dodatki dodają smaku do całego wydania! No… no i w sumie coraz częściej idziemy w kasetki, które dla niektórych są dziś też pewnego rodzaju awangardą, a mi np. bardzo podoba się ten nośnik! :)
AM: Kasety tak, zapewne też wydania winylowe, czyli swoisty fetysz. Myśleliście o czarnych (tudzież różnokolorowych) krążkach pod szyldem Słonia?
JJ: Oczywiście, że tak. Ale niestety, chwilowo nie ma na to dobrej perspektywy. Nie jestem ekspertem w temacie, bo ogólnie temat wydawania fizyków to bardziej brożka Macieja, ale rozmawialiśmy właśnie na temat „placków” jakiś czas temu. Dowiedziałem się, że w związku z pandemią zaszły jakieś nieciekawe zmiany; że trzeba czekać na realizację winyla bardzo długo. Nie ma więc dobrej perspektywy na to…
AM: To prawda, terminy są teraz bardzo długie. Tłocznie pozapychane.
JJ: Jak widać, nie są to za ciekawe czasy dla twórców i wydawców!
AM: Są wydawnictwa, które zainwestowały w sprzęt i sami wycinają w niskich nakładach winyle, vide Don’t Sit On My Vinyl. Myślę jednak, że koszt takiej maszynki też znacznie przekracza koszt kawusi w Starbucksie :).
Właśnie, jak oceniasz aktualny stan kolegów/konkurencji krajowych wydawnictw? Mówimy raczej niezależnych labelach.
JJ: Zacznę może od tego, że w tym „undergroundowym” światku nie traktuję kolegów z branży jako „konkurencji” i sądzę, że oni też nas tak nie traktują. Trochę to wszystko przypomina jedną rodzinę. Szczególnie, gdy zwróci się uwagę, jaki klimat panuje na targach małych wydawców. A co do pytania, to jestem zadowolony z tego, że regularnie powstają nowe inicjatywy, które chcą skupić się na wydawaniu niszowej i podziemnej muzyki. Jest to potrzebne. Bardzo ciepło więc spoglądam na każdy nowy label, który pojawi się na naszym podwórku :).
AM: Pytanie „pułapka” z tą etykietą konkurencji z góry było skazane na porażkę :). To miło, nie zawsze było tak przyjaźnie :). Wiadomo, że ten światek/scena jest na tyle mała, że podziały na obozy nie mają sensu. Wracając do Twojej osoby, jesteś też producentem muzycznym.
JJ: Producent to chyba najlepsze określenie. Bo ze mnie żaden muzyk, ani artysta. Przynajmniej się nimi nie czuję. Producent, jako ktoś kto rzeźbi w DAWie, robi muzykę na kompie, a także jest w stanie komuś zmiksować numer, to już tak.
AM: Z kim miałeś okazję współpracować na tym polu?
JJ: Do tej pory nie mam zbyt wielu poważnych prac na swoim koncie. Kilka współprac nie zostało sfinalizowanych ostatecznie, a kilka jest dopiero w planach. No ale dla przykładu, miksowałem np. dwa utwory na EP-ce Zguby o tytule „OCCULTT”. Miksowałem też jeden z utworów na naszą składankę ukraińską. Z miksowaniem jest też ten jeden problem, że gdy zajmujesz się tym procesem, to w pewnym sensie wprowadzasz pierwiastek swojej wizji, swojego ducha do czyjejś muzyki. Ona staje się wtedy inna, i nie każdemu się to podoba. Często więc słyszę, że „brzmi to dużo lepiej niż pierwotnie, ale nie brzmi to już jak moja praca”. Czasami było też tak, że totalnie nie umiałem się wczuć w to, co dostałem i sam odpuszczałem. A, no i oczywiście miksuję swoje prace, wydane pod moim nazwiskiem, jak również wszystkie produkcje Vysoke Celo.
AM: „IST” Twoje piąte i jak do tej pory ostatnie wydawnictwo. Wchodziłeś w jakieś kolaboracje w międzyczasie? Zapraszasz gości na swoje płyty?
JJ: Tych współprac na koncie troszkę jest. Na ostatniej płycie pojawiła się między innymi Klaudia Miłoszewska, która dysponuje niesamowitym głosem. Współpracę wspominam bardzo dobrze, ponieważ gdy wysłałem jej swoje szkice i opowiedziałem o mojej wizji, to ona świetnie się do niej dopasowała. Na płycie tej pojawił się też mój znajomy, który również udzielił tam swojego głosu (podpisany został jako Żebyr). On także był strzałem w dziesiątkę, bo zrealizował swoje zadanie właśnie tak, jak tego chciałem. Do tej pory bardzo dobrze mi się współpracowało ze wszystkimi gośćmi. Mam też nadzieję, że na kolejnych płytach te kooperacje wyjdą tak samo fajnie, jak w przypadku dotychczasowych!
AM: Masz jakiś termin na oku?
JJ: O paru rzeczach już wstępnie rozmawiałem, ale mój proces pracy bywa chaotyczny. Potrafię niemal dopiętą na ostatni guzik rzecz porzucić na rok lub porzucić ją całkowicie. Wstrzymam się więc od jakichkolwiek deklaracji, ale zobaczymy. Parę osób dostało już kilka ścieżek, ale co z tego ujrzy światło dzienne – nie wiem ;).
AM: Grasz (pomijając wiadomy okres pandemiczny) koncerty?
JJ: Tak. Chociaż przez pandemię jest ich wyraźnie mniej. Koncertuję, ale nie jakoś wybitnie dużo.
AM: A propos artystów pod skrzydłami (a może uszami?) Opus Elefantum Collective – uchylisz rąbka tajemnicy co, kto w roku 2022?
JJ: W tym roku Opus Elefantum jeszcze zaskoczy. Aktualnie szykujemy na maj dwie premiery. Będą to dwa wydawnictwa, jedno należące do naszego debiutanta, drugie do naszego podopiecznego. Ogłoszenia pierwsze pojawiają się już niedługo, ale jeszcze nie mogę nic zdradzać. Ale to oczywiście nie wszystko, bo na późniejsze miesiące są już przyklepane pewne terminy. Lecz tu też za dużo nie mogę zdradzić w tym momencie, poza tym, że oczywiście jest na co czekać ;).
AM: Chętnie poznałbym też twórców (bo mało o nich tu mówimy) np. okładek wydawnictw Opus Elefantum Collective – nie ukrywam każda z osobna bardzo intrygująca.
JJ: Tu też jest różnie, ponieważ bardzo często twórcy przychodzą już z gotową okładką, która nierzadko jest pracą jakiegoś ich znajomego. Jeśli twórca zgłaszający się do nas, nie ma gotowej okładki, to proponujemy mu współpracę z naszym grafikiem, czyli Bałtykiem. Ale najczęściej artyści we własnym zakresie ogarniają tę kwestię, więc też znaczna większość twórców tych prac jest mi szerzej nieznana. Do mojej ostatniej płyty okładkę przygotowała natomiast Magdalena Augustyniuk, która jest profesjonalnym grafikiem i studentką Akademii Sztuki w Szczecinie i ma na swoim koncie już kilka współprac graficznych. Ja i Maciej byliśmy zresztą bardzo ukontentowani z finalnego efektu graficznej oprawy płyty „IST”. Sama okładka zresztą awansowała do finału konkursu 30/30, który jest konkursem na najlepszą okładkę do polskiej płyty z roku 2021!
AM: Gratuluję! Dzięki za super wywiad. Czego Ci życzyć na nadchodzący czas?
JJ: To ja dziękuję! Bardzo miło się rozmawiało. A czego mógłbyś mi życzyć? Jako że wspomniałem właśnie o tym konkursie, to trzymaj proszę kciuki za okładkę ISTa, bo myślę, iż ta praca zasługuje na wygraną. No i oczywiście możesz też życzyć, aby Opus Elefantum rozwijał się dalej! Ja natomiast z tego miejsca pozdrawiam czytelników Anxious Magazine!
BANDCAMP Opus Elefantum Collective
IG Autorki okładki do płyty IST