W ciągłym i bezustannym napływie muzyki czy to starej, czy nowej od czasu do czasu na powierzchnię wypływają kruszce szlachetne, którym warto się przyjrzeć z bliska.
Amerykański duet Tongue Depressor można do takowych zaliczyć. Kiedy zapoznawałem się z ich najnowszą pozycją „Burnish”, nie zdawałem sobie sprawy, ze dopiero otwieram puszkę Pandory, która tym razem zawiera samo dobro.
„Burnish” jest czubkiem góry lodowej, skrywającym około 20 wydawnictw, które ukazały się w okresie zaledwie sześciu lat od chwili powstania grupy. Od samego początku Henry Birdsey i Zach Rowden, odpowiedzialni za ten duet, oddali się eksploatacji dźwięków powstających z wibracji strun. W arsenale instrumentów możemy odnaleźć: kontrabas, wiolonczele, lap steel i pedal steel oraz częściowo budowane czy rekonstruowane instrumenty strunowe. Większość kompozycji to dronowe, wydłużone w czasie pasaże opierające się na mikrotonalnym i „just intonation” strojeniu instrumentów, które już wcześniej stosowali miedzy innymi: Tony Conrad czy La Monte Young.
Z pokładów delikatnego chaosu wyłaniają się powietrzne konstrukcje, oddychające własnym życiem i rozwijającym pięknem przestrzeni. Innym razem interakcja strunowców przenosi nas w zapomniane momenty pamięci, odkrywając je na nowo.
Na tym jednak Tongue Depressor nie kończą, aby rozszerzyć swój wachlarz dźwiękowy do ich instrumentarium dołączają: dzwony, mikrotonalne organy, preparowane piannio oraz taśmy umożliwiające dogłębniejsze „prace nad dźwiękiem”.
W tym miejscu działalność obu panów się nie kończy. Zach aktywnie zasila Crazy Doberman oraz współtworzy tuzin innych kolaboracji, wystarczy spojrzeć tu→
Natomiast Henry jest inżynierem dźwiękowym i zajmuje miksowaniem oraz masteringiem. Buduje i modyfikuje instrumenty. Współtworzy Old Saw i S.T.L.A.. Osobiście polecam jego najnowszy duet Henry Birdsey / Max Eilbacher – Bell Formations.
Marek ‘Lokis’ Nawrot