Nasssau

Nasssau Anxious Magazine

W poprzednim wydaniu Szum Szmer Szelest pojawiło się hasło muzycznego kolektywu, które okazało się zupełnie nieadekwatne do opisywanego podmiotu, pomimo nazwy wykonawcy – takie słowne igraszki. W dzisiejszej odsłonie przedstawię Wam wspólnotę z prawdziwego zdarzenia: Nasssau. Choć sami określają się jako: improwizacyjna grupa, zdecydowanie kolektyw czy komuna artystyczna pełniej określa ich działanie.

Nasssau – powołane do życia w 2015 roku w Mülheim (zachodnie Niemcy), przez grupę przyjaciół skupionych wokół małej niezależnej wytwórni Ana Ott. Ich głównym celem, wytyczną stało się odnalezienie, czy też próba osiągnięcia wspólnego muzycznego języka, nieustannie ewoluującego w wieloosobowym wykonaniu. Tak, wieloosobowym ponieważ w składzie Nasssau możemy doliczyć się nawet do ośmiu osób. Nie będę tutaj wymieniał całej załogi tego pojazdu, warto jednak poklikać sobie na Discogs i poznać jak poszczególne, pojedyncze nici pajęczyny łączą się w środku w całość zwaną Nasssau. Właśnie w taki sposób, z przeróżnych, często odmiennych od siebie składników powstaje przepis który zachwyca. Oczywiście, aby upichcić dobre danie potrzebujemy też narzędzi/instrumentów, a tutaj mamy w czym wybierać: gitary wszelakie, basowe, bębno-perkusje i instrumenty perkusyjne, flety i dmuchane cudeńka, troszkę elektroniki, syntezatory.

Nasssau Anxious Magazine

Wiadomo, nie od dzisiaj, że takie skupiska ludzko-instrumentalne nie zawsze prowadzą do sukcesu, często kończąc się graniem dla „samego siebie” czy ogólną nazwijmy to kakofonią.
Na tym właśnie polega sekret kolektywnego grania: wyczucie, słuchanie jeden drugiego, odczytywanie myśli zbiorowej krążącej między muzykami.

Doskonałym wstępem do zapoznania się z estetyką dźwiękową Nasssau są “Sessions 2015–2019”. Trzy oddzielnie opublikowane materiały, zawierające, jak przystało na kolektyw, zarejestrowane na żywo sesje czy wystąpienia publiczne.

Często długie kompozycje, rozciągające się nawet do 30 minut, budowane np. na podkładzie mantrycznych pętli wokalnych, wypełniających całą dostępną przestrzeń, przeradzających się w zbiorowy krautrockowy climax przypominający teutoński Faust. Nie zapomnijmy, że wszyscy członkowie Nasssau to rdzenni Niemcy, to na tych terenach narodził się Krautrock. To po tych ziemiach stąpał Can, Popol Vuh, Amon Duul, czy wyżej wymieniony Faust, zostawiając trwały ślad w podświadomości na zawsze. Oczywiście nie tylko motoryka czy trybalność Nasssau to ich atut. Kolejne kompozycje zaskakują wielowątkową narracją, budowaną na zasadzie interakcji wielu instrumentów, gdzie żaden z nich nie prowadzi prymu, a stanowi całość. Wrażenie przysłuchiwania się życiu jednego organizmu. Momenty rozciągające się w czasie, gdzie nie ma czasu. Modalne partie gitary, mantrujący, wibrujący bas, który zamienił się z perkusją i prowadzi całość. Jest tu też coś z pierwotnej definicji ambient Briana Eno, monofoniczne pasaże syntezatora uzupełniają i wypełniają luki, wprowadzając kosmiczny aspekt.

Jak na „free your mind” kolektyw przystało, wszystkie trzy wydawnictwa są bezpłatnie dostępne na ich bandcampie, jako nośnik cyfrowy. Natomiast jeżeli jesteście zainteresowani nośnikiem fizycznym, to są one dostępne na taśmach, które wydawane własnym sumptem można kupić tylko na ich koncertach. Oczywiście Nasssau posiada własny bus, którym grupa krąży po Europie i gra na otwartych przestrzeniach, parkach, ogrodach czy niezależnych galeriach – czyli mamy tu pełny DIY.

Przeskok do 2020 roku. Ukazuje się taśma “Anna​-​Lisa & Rosanne”, nakładem Ana Ott, która zawiera materiał zarejestrowany podczas trasy koncertowej z tegoż właśnie roku. Tutaj, mam wrażenie, pachnie może nie tak ekscentrycznie, bije pokłony: kolejnym pojazdem interplanetarnym Vibracathedral Orchestra. Żaden zarzut, podobne ekstatyczne, ala szamańskie tripy, z egzotyczna motoryką, które dla mnie moga trwać wieki.

Rok później, kolejna pigułka w postaci kasety “Hedi Spielt Kosmolin”, zdecydowanie krótszej i zwierającej koncertowe wybryki Nasssau, równocześnie ukazującej ówczesne trajektorie, które grupa obrała sobie za cel. Z jednej strony bardziej zorganizowane granie, a drugiej „pozwólmy chaosowi pokazać na co nas stać” – do głowy przychodzą mi koncertowe anarcho-szamańskie podróże załogi zza oceanu Sunburned Hand of the Man – nic dodać, nic ująć.

Życzę miłych lotów.

Marek ‘Lokis’ Nawrot