Faust – Werner “Zappi” Diermaier: Monobeat Original / Angelicus

Faust  – Werner "Zappi" Diermaier:  Monobeat Original / Angelicus Anxious Magazine

Czas płynie nieustannie, nieubłaganie zamieniając przeszłość w teraźniejszość, a teraźniejszość w przyszłość, której jeszcze nie ma. Często, odnosimy jednak wrażenie, że niektóre osoby czy działania i ich efekty są ponadczasowe stając się „reliktami”, po prostu się nie starzeją. Oczywiście, jest to pewna metafora, szczególnie dotycząca nas homo sapiens. Nasz wehikuł, nasze ciało, podlega z upływem lat „erozji”, „biologicznej degradacji”, która wiadomo dokąd zmierza. Jednak, co jest najważniejsze, to nasz umysł, ster tego wehikułu, potrafi pchnąć nas do przodu, zasypując ideami, pomysłami, elektryzując do dalszego działania. Wtedy czas staje w miejscu. Wystarczy spojrzeć na powyższe zdjęcie.

Kto nie zna Zappiego, twórcy / współtwórcy dzieł z łatwością opierających się upływowi czasu, stającymi się od lat perłami w kanonie muzycznym? Współzałożyciel legendarnego Faust, od samego początku, aż po jego rozpad na przeróżne frakcje, reinkarnacje. Nieustannie kontynuując działalność wydawniczą, koncertową, dosłowny żywioł zamknięty w ludzkim ciele, wystarczy przeżyć osobiście czy obejrzeć jeden z występów z jego udziałem. W tym roku nasz czasołamacz ukończył 74 lata i nie wygląda na to, żeby miał zamiar zwolnić czy zaprzestać działalności.

Zacznijmy może od najświeższego dania, aby za chwilkę, na przekór czasowi cofnąć się. Zaledwie półtorej roku temu, w prima aprilis, ukazał się pierwszy album “Approach” wspólnego projektu Angelicus, a właściwe rodzaj super grupy. Jak inaczej można nazwać to przedsięwzięcie skoro obok samego Zappiego pojawiają się: Dirk Dresselhaus (Die Angel, Schneider TM), John Duncan (nazwisko mówi samo za siebie), Ilpo Väisänen (Pan Sonic, Die Angel). Pomimo zalewu i łatwej dostępności do wszystkiego, w naszych obecnych czasach (to chyba słowo klucz w tym artykule) wciąż przytrafi ją się te niespodzianki, które od pierwszego kontaktu, momentu obcowania z nimi zmieniają bieg dnia, otwierają to coś w nas, co pozostaje na zawsze, w środku.

Faust – Werner "Zappi" Diermaier: Monobeat Original / Angelicus

Pierwsze zaskoczenie to głos Johna Duncana, to kolejny długo dystansowiec w tym składzie, znany z prowokacji, performansów, muzyki „fizycznej”. W swojej długoletniej karierze opierał się głównie na instrumentalnym wyrazie swoich działań, a od kilku lat umiejscowił się jako „wokalista”performer i twórca tekstów. Tutaj objawia nam swoje sekrety: wyszeptane, wypowiedziane, nigdy głośne, ale nie wychodzi na przód, stanowi raczej jeden z instrumentów w orkiestrze. I co najważniejsze, pojawia się kiedy trzeba, nie nadużywa swojej pozycji głosowego lidera. Mesmeryzującą otoczkę i oprawę dźwiękową serwuje: Dirk i Ilpo, obaj specjaliści od wszelakiej elektroniki, niezależnie czy grają razem czy w swoich odrębnych projektach. Mamy tu wszystko od rozciągających dronów, naładowanych energią, chmury bezcielesnych odgłosów nie wiadomo skąd, podkładów, sprzężeń, pulsoidalnych szumo-zagrywek. W tą całość z niesamowitą precyzją wplata się Zappi, ze swoja subtelną, trybalną perkusyjną interakcją. Bardziej minimalny niż zawsze, chociaż czy może być jeszcze bardziej minimalny niż na “Outside The Dream Syndicate”, wspólnej płycie Fausta z Tony Conradem? Jego słynny teutońsko / trybalny / prymitywizm, rodzaj gry, jest przykładem jak zahipnotyzować prostymi figurami perkusyjnymi, porazić tą prymitywną energią – w jego przypadku, jak wspomniałem wyżej, to całkowita symbioza, instrument staje się przedłużeniem osobowości grającego. Tak dla przykładu w “Tanzcandid”, mantryczne zapętlone granie, opierające się na bębnowej kaskadzie jest schowane lekko w tle miksu, podsycone efektem, sprawia wrażenie dochodzenia z oddali, jakbyśmy siedząc na szczycie wzgórza nasłuchiwali bębniarzy grających poniżej w dolinie. Całkowicie halucynogenny “Slither”, oparty na interakcji werbla i talerza i co można z nimi zrobić traktując odpowiednimi efektami, zalanymi basowymi uwypukleniami i postindustrialnymi wspomnieniami. Powolne, głosowe melodeklamacje zapowiadają nadejście końca tego materiału. Miejmy nadzieję, że nie ostatniego.

Cofamy się delikatnie do 2020 roku, wtedy to Zappi powołuje do życia Monobeat Original, jako swój nowy statek flagowy. “Arbeitstitel” ich debiut płytowy już od pierwszych taktów wbija w siedzenie i pokazuje kto tu sprawuje rządy. Masywny rytm wybijany przez fachowca w towarzystwie prowadzącej sprzęganej gitary, która przykrywa wszystko, a dzieląc się na dwa, doprowadza do ekstatycznego kosmicznego finału. W następującym “Intensiv”, napięcie nie opada, basowe tam-tamowe bicie, naleciałości syntezatorów kończy się nagle, nie dając rozwiązania, a jedynie budząc ciekawość. W odróżnieniu od Angelicus, to zgrupowanie muzyków sugeruje powrót do krautrockowych korzeni z naleciałościami ciemnej, eksperymentalnej psychodelii. W składzie pojawiają się twarze znane nam z późniejszych wcieleń Fausta: Amaury Cambuzat (gitara, Ulan Bator) i Uwe Bastiansen (gitara), Elke Drapatz (perkusjoefetkty), pojawia się znów Dirk Desselhaus, jednak tym razem na gitarze i basie. Oczywiście całości dopełnia i kontroluje Zappi, tym razem nie tylko na bębnach, ale i klawiszach i cytrze. Jego granie jest jakby ostrzejsze, nadaje rozmachu poszczególnym utworom, co podkreśla Elke, dopełniając programowaniem, a szczególnie procesując Zippiego grę. Przez to perkusja staję się przestrzennym, ruchomym instrumentem, jak dla przykładu w “Trapani” w interakcji z basem, nawiązując dialog. W długaśnym “Wildes meer” błyszczy swoja klasą, zamieniając początkowy arabski trybal w proto space dub odsłuchiwany na brzegu księżycowego morza. Bez dwóch słów widać, przepraszam słychać, że nasz bohater jest w wybornej formie. Ciekawym jest też, że czym bardziej płyta się rozkręca, to nabiera filmowego klimatu, rodzaj narracji zdarzeń. Plus pokazujący ciągły rozwój rozszerzanie i ekspansje Monobeat Original. Dla tych, co nie wierzą nadal, kto tu rządzi proponuję zamykający “Monobeat”.

Ku mojej uciesze, “Arbeitstitel” nie okazał się być jednorazowym wybrykiem, już rok później ukazuje się jego kontynuator “Rough Mixes”. Widząc tytuł błagałem, aby nie okazała się to pozycja zawierająca mixy czy inne wersje utworów z pierwszej płyty. Nic mylnego, świeżutki materiał jest bardziej surowy w brzmieniu i kładący nacisk na dynamikę, też wielopoziomowy. Zawdzięcza to rozszerzeniu składu o Gunthera Wüsthoff (pozytywka), Zsolta Sörés (strunowce, space echo), Uwe Bastiansen (Gitara, Sampler), Ulricha Krieger (saksofony), to już prawie kraut rockowa orkiestra na wyprawie w nieznane. Na tej pozycji, chyba najbardziej słychać, to co Faust wprowadził jako jeden z pierwszych, użycie studia jako żywego instrumentu, ale tę historię już wszyscy znają i kochają więc bez zanudzania. Dowodem na to jest “Rough Mixes”, tylko do słuchania.

Faust  – Werner "Zappi" Diermaier:  Monobeat Original / Angelicus Anxious Magazine

Na zakończenie jeszcze pozostała kwestia samego Fausta, od którego to wszystko się zaczęło. Był Faust, był nowszy Faust, był faUSt, po kolejnych wydarzeniach mamy faust, który prowadzony jest przez Zippiego i przyjaciół. W ubiegłym roku nakładem Erototox Decodings ukazał się ich debiut “Daumenbruch”, aby było ciekawiej jej powstaniu towarzyszył pewien twórczy koncept, ale o tym tytule już pisaliśmy w Anxious w premierach.

Marek “Lokis” Nawrot