Fonoradar Records / CD / 2022
Szybki świat, szybkie łącza, twitterowe informacje, klikalność, wirtualne wrażenia i emocje versus płyta trwająca blisko 78 minut. I w tym momencie stajemy przed istotą o imieniu Dysonans w t-shircie z napisem: „Dezorientacja i… nostalgia”. To dobry znak, by skonfrontować swoje ja i kupić bilet dookoła Wszechświata.
Wsiadając na pokład Titanic Sea Moon nie wiemy do końca czy będziemy płynęli po wodach oceanów czy kosmosów. W przypadku tak zespolonych dźwięków może to być bez znaczenia, podróż jest celem, albo odwrotnie, cel podróżą jak mawiają mędrcy. Taki tok myślenia obierają kapitanowie i udają, że mają mapy, ale niekoniecznie z nich korzystają. Improwizują, a sternik pochwycił za rudel, a ten kręci się samoistnie po bezkresach.
Po przyjęciu zaproszenia na pokład, po kontrolnym przerwaniu biletów na trapie, nie będzie łatwo o powrót, przed nami długa podróż. Możemy zrzucić przebranie szczurów lądowych i po przezornym odlichtowaniu naszej kajuty wyjść na pokład i oddychać. Powietrza i przestrzeni na tej płycie jest tyle, co pośród 26 niebios zamieszkiwanych przez różnych dewów.
Z jednej strony mamy do czynienia z percepcją związaną z prostym, bezpośrednim doświadczeniem znanej nam muzyki gitarowej, improwizowanej ostatnich dekad, z drugiej z pełne odrealnienienie i przedświadome przeżycie.
Nie jest tajemnicą, iż trio: Piotr, Darek i Rafał (wywiad na łamach Anxious), to doświadczeni muzycy, ale i też doskonale słyszalne, że przyjęli sobie (nieco sparafrazowane) motto do swych serc: „Doświadczenie to świetny nauczyciel, ale tylko głupcy nie szukają innych dróg”. Pierwotnie w sentencji mowa o nauczycielach nie drogach, co w pewnym sensie staje się tożsame, kiedy droga staje się nauczycielem. I tak właśnie odbywa się to na płycie „s/t” – dla swojego użytku jako rozwinięcie tytułu przyjąłem hasło „sea ϟ trip” – co jest naturalnym wynikiem tego, jak bardzo ta płyta wprowadza w trans. Gitara snuje pajęczynę, mgłę, powolne, hipnotyczne pochody perkusji z basem wywołują równomierne kołysanie fali i wejście na głęboką wodę. Przeplatanie, kołysanie, otulanie, zaduma – to tu gra, te fale odbijają się o kadłub. Niezależnie od tego czy staniemy na rufie czy dziobie, będziemy ocierali się o uczucia. Oczywiście zespół nie byłby sobą, gdyby nie oddał się improwizajom, co świetnie rokuje na poczet koncertowych wykonań.
Uwaga z okładki płyty, podkreślona wieloma wykrzyknikami: „W utworach nie wykorzystano syntezatorów!!!”. Nie wykorzystano, wykorzystano za to wiele innych środków, instrumentariów, np. saksofon tenerowy, w który dmuchał w „Drobny piach”, Paweł Nałysnik. Cytując autora:
[…] kiedy w tamtym roku okazało się, że nagrywają nową płytę to pyknęło mi w główce, że fajnie by było zagrać im saksofon. […] Jakiś czas potem gadaliśmy o różnych rzeczach z Piotrkiem [Sulikiem – przyp. red.] i ta myśl wróciła i nie dość, że wróciła, to zanim się obejrzałem to wystukała się na klawiaturze i wcisnęła enter. No i po ptakach. Poszło. Kolega Piotrek przyjął, odpowiedział, że czemu nie i że zobaczymy i tyle. […] Więc wziąłem ten kawałek na salę prób i dmuchałem. Myślałem, że dmuchnę raz czy drugi i będzie git. Okazało się, że trzeba się postarać bardziej. Dmuchałem tak, że ryj mi zdrętwiał i choć już, już to miałem to każda kolejna próba była coraz gorsza. Musiałem odpuścić i wrócić następnym razem bo wiedziałem już jak to ma być. Pech chciał, że musiałem wyjechać na ponad miesiąc, więc jedynym terminem jaki został to był dzień przed wyjazdem. Albo to zrobię albo nie będzie niczego, więc poszedłem wieczorem załatwić sprawę. Niestety za ścianą sąsiad akurat w niedzielę wieczorem robił swoją robotę, a ja nie chciałem mu hałasować. Godzina, dwie, trzy a koleś dalej tam szlifuje. Noc już późna, a ja ciągle w czarnej d. Dobra, sorry sąsiad. Odpalam dmuchawę i jadę jak szatan. Jak skończyłem drugie podejście sąsiada już nie było. Potem już poszło! Nagranko, wysyłka i wyjazd. Już potem okazało się, że wszystkim się podoba i że będzie.
I jest, świetnie współgra i rezonuje z zamysłem uknutym przez zespół.
W utworze „Zapach śniegu” gościnnie udziela się Gosia Florczak
(Rigor Mortiss, THAT’S HOW I FIGHT, HAGAL Studio) ze swoim akordeonem, co nie jest zaskoczeniem, biorąc pod uwagę zainteresowanie tym instrumentem Piotra Sulika:
Ciągle chcę zacząć zgłębiać akordeon, który mamy po dziadku. Mój dziadek marzył, że będziemy grać na jego akordeonie (moje rodzeństwo jest bardzo muzykalne). Po tym, jak się okazało, że akordeon w rękach Gosi skleja się pięknie z moim pomysłem na gitarę (mówię o That’s How I Fight) zdałem sobie sprawę, że trzeba spróbować. Jeszcze tylko muszę wiedzieć jak to wykorzystać „na żywo”.
[z wywiadu Anxious Music Magazine]
Jak zatem się płynęło Gosi?
O tym, że chłopaki chcą, żebym nagrała akordeon do jednego numeru dowiedziałam się w studiu, już po nagraniu podstawowych ścieżek. Ponieważ czasowo byliśmy na styk, wykorzystałam moment kiedy zespół poszedł zjeść obiad. Wrócili, posłuchali i zaakceptowali to co nagrałam. Taki duet akordeonowo-gitarowy mieliśmy już z Piotrkiem przećwiczony wcześniej, przy płycie That’s How I Fight. Poszło sprawnie i zupełnie bezboleśnie :).
Należy wspomnieć o świetnej, symbolicznej okładce, której autorem jest – znany choćby z coverfrontu THAT’S HOW I FIGHT „Movement One” – Wojciech Stefaniec. Prostota, surowość i medytacja nad symbolem doskonale spajają się z muzyką zawartą na s(tatku)/t(itanika).
Nagranie, miks i nawet mastering dokonał się w Hagal Studio. A jak to widział, słyszał Jacek Sokołowski (m.in. Rigor Mortiss, THAT’S HOW I FIGHT):
Przed nagraniem dużo rozmawialiśmy o tym, jak zespół wyobraża sobie brzmienie płyty. Piotrek miał już za sobą dwie sesje z That’s How I Fight, więc znał studio. My zmiksowaliśmy dwie wcześniejsze płyty Titanic Sea Moon i wiedzieliśmy, mniej więcej czego się spodziewać. To muzyka improwizowana, nagrana „na setkę”. Dużo rzeczy trzeba było przewidzieć i zaplanować zanim Titanic przypłynął do Warszawy. Nagrywaliśmy przez pięć intensywnych, upalnych dni. Praca nad miksem trochę trwała. Odległości dzieliły nas spore, chłopaki na północy, my w centrum. Działaliśmy więc zdalnie z wszystkimi tego konsekwencjami, ale udało się wypracować brzmienie, z którego chyba każdy z nas jest zadowolony.
„Dobry podróżnik nie ma ustalonych planów, i niekoniecznie zależy mu na dotarciu do konkretnego celu.” – Lao Tzu czy Titanic Sea Moon? Właściwe odpowiedzi (bo obie są prawidłowe) należy podkreślić i popłynąć w kierunku wydawcy, Fonoradar Records. I najbliższych koncertów, które pomimo panujących warunków pandemicznych zespół stara się wciąż grać i grać.
Ja tymczasem oddalam się zasłuchany w wyczekiwaniu na przybycie statku do Gdyni.