Timelash – Feral Lands & Forbidden Cities

Aguirre / LP/DL / 2023

Anxious Magazine Timelash – Feral Lands & Forbidden Cities

Skoro zamykamy naprędce miniony rok 2023, to czas rozdać ostatnie nagrody. W kategorii „najbardziej paściarski layout roku” zwycięzca, mimo ogromnej i co roku rosnącej konkurencji, może być tym razem tylko jeden. Timelash i Feral Lands & Forbidden Cities. Gdy tak przyglądam się tej okładce, zaczynam się poważnie zastanawiać, czy to aby ona nie jest głównym powodem tego, że nagrana w roku 2019 płyta ukazała się dopiero końcem roku 2023… No dobrze, złośliwości na bok (daruję już sobie nawet wywnętrzanie się na temat tego, co sądzę o wydawaniu w digitalu i na winylu z pominięciem CD, zwłaszcza, że może w przyszłości „ktoś naprawi”). Przejdźmy do samej muzyki. Zwłaszcza, że tytuł w końcu odłożony był na kupce oznaczonej „nie pod dywan”.

Feral Lands & Forbidden Cities to trochę ponad 40 minut onirycznej, rozmarzonej elektroniki, czasami mam nawet wrażenie, że elektroniki mocno zapatrzonej w retro, muzyki mocno naznaczonej padami, jasnymi brzmieniami bright keyów, całość zaś przypomina bazującą na ambientopodobnym retrosynthcie próbę lekkich skoków na neofolkowe czy softjazzowe boki. Czy można łączyć retro z awangardą? Ano chyba w sumie można… choć z każdym kolejnym przesłuchaniem, (nad)używane przez wydawcę określenie „avantgarde” wydaje mi się coraz bardziej wyświechtanym chwytem marketingowym, dodatkowo niezbyt bliskim rzeczywistości. Dużo bardziej obroniłaby się etykietka „nostalgic”. Dla mnie bowiem Feral Lands & Forbidden Cities brzmi przede wszystkim nostalgicznie. Ewokuje wspomnienia naprawdę starej elektroniki, takiej z czasów kiedy mający do dyspozycji bardzo prymitywne instrumentarium muzycy musieli naprawdę stawać na rzęsach i wykazywać się kunsztem, by zostawić po sobie dzieło, które nie rozpływało się w nicości po roku, góra dwóch. Czuć tu ducha elektronicznych próbek Clannad (tych z Atlantic Realm), czuć sporo elektroniki lat siedemdziesiątych – zarówno jeśli chodzi o klimat, jak i staranny dobór barw. A to wcale nie takie proste – pilnować by ani fragmencik płyty nie zabrzmiał zbyt nowocześnie i by jakiś sampl czy inny patent nie zaśmierdział dwudziestym pierwszym wiekiem, efektownie psując i burząc całość.

Feral Lands & Forbidden Cities płynie sobie więc spokojnie przez sześć kawałków, tu zapachnie wspomnianym Clannadem, tam zajedzie Vollenweiderszczyzną, czasami Froesem czy Schulzem, a nawet wczesnym Kitaro… To taka płyta „w konwencji”, z jednej strony pogodzona z tezą, że w muzyce wszystko już zagrano i odkryto, z drugiej jednak chcąca pokazać, że nawet w ramach tej skończoności, można wypuścić coś, czego będzie przyjemnie posłuchać i co niekoniecznie musi po jednym przesłuchaniu wylądować na półce lub – w przypadku plików – w folderze o nieprzyjaznej nazwie ad acta. Nie trafi oczywiście w gusta zwolenników harsh noise, dark folku, jednolitych dronów czy martial industrialu. Jeśli jednak gustujesz w bardziej tonalnych dźwiękach, to warto, drogi czytelniku, dać tej płycie chociaż jedną szansę…

Piotr Wójcik