Tenhi – Valkama

Prophecy / CD/DL / 2023

Anxious Magazine Tenhi – Valkama

Jeśli przyjąć, że każdy gatunek, subgatunek czy scena, mają swoje legendy i autorytety, to z pewnością taką legendą na scenie „dark folku” jest zespół Tenhi. Niekwestionowanie wysoka pozycja tego projektu potwierdzona jest bowiem głosami wielu dziennikarzy, recenzentów, jak i fanów tego gatunku. Legendy z kolei mają też pewną przypadłość, przez niektórych nazywaną przywilejem – że lubią zawieszać i wznawiać swoje kariery; popadać w niebyt i przypominać o sobie po długim czasie.

Zwieńczeniem takiego powrotu jest zaś wydanie płyty po okresie przestoju, co było znamienne między innymi dla grup, takich jak: Swans, My Bloody Valentine czy Slowdive, co odnotować mogliśmy w ostatnich latach. Zwykle nie da się zakwestionować pewnego „przytupu” wspomnianych powrotów, bo najczęściej są one spektakularne i głośne, przyciągające ogromną uwagę publiki. W dyskursie na temat rzeczonych returnów słychać niejednokrotnie głosy o wątpliwej jakości nowych produktów – „że zespół się już wypalił, że to tylko pewne wskrzeszanie trupa albo, co gorsze, bezwstydne wciskanie nam starych nagrań, które de facto są tylko odrzutami z poprzednich płyt”. Wątpliwości takie narastają bardzo często i są przedmiotem debat pomiędzy krytykami i słuchaczami. Niezależnie jednak od jej stężenia, krytyka ta często i tak blaknie pod blaskiem majestatu nazw, które po wielu latach przypominają o sobie fanom. Stąd też można postawić pytanie: na ile owe dyskusje mają sens, na ile cokolwiek wnoszą do samych powrotów? Tyle że ja przecież nie o tym…

Cała ta wzmianka o powrotach i o wątpliwościach, które są z nimi związane, została umieszczona przeze mnie z premedytacją. Piszę o nich, ponieważ na szeroko pojętej scenie muzycznej istnieją przypadki szczególne, całkowicie oderwane od problematyki opisanej powyżej. Takim przypadkiem jest właśnie historia zespołu Tenhi, legendy dark folkowej, która po 12 latach powróciła na scenę z płytą “Valkama”. Powrót ten był tak samo spektakularny, jak i nieoczekiwany. Zespół, założony w 1996 roku przez Tyko Saarikko i Ilkka Salminena, długo milczał, nie dając fanom wielkich nadziei na nowy materiał. Wydany w 2011 roku “Saivo” miał być – zdaniem niektórych fanów i recenzentów – ostatnim materiałem fińskiej grupy, który wówczas spajał nieskazitelną dyskografię projektu.

Rzeczona spektakularność ewokuje w kierunku dużych i monumentalnych skojarzeń. Tak też właśnie jest w przypadku wspomnianej “Valkamy”, która poziomem absolutnie nie odstaje od pozostałych czterech wydawnictw fińskiej grupy. Ja, jako ogromny fan tego projektu, jestem wręcz zdziwiony, acz również oczarowany, że muzyka Finów przez lata nie straciła ani blasku, ani niezwykłego i indywidualnego charakteru dźwiękowego. Wciąż jest to tak samo ubogacony i natchniony dark folk, który uwodzi nas swoją kinematycznością czy bogatym instrumentarium. Zarówno jeden, jak i drugi element sprawia, że fińska grupa bardzo wyróżnia się na tle innych projektów tego gatunku, które nierzadko wydają się być bardzo sztampowe. Finowie natomiast od zawsze poszukiwali własnego, indywidualnego języka muzycznego, umiejętnie wplatając do swojej muzyki elementy progresywnego folku i stosując przy tym niezwykle bogaty wachlarz akompaniujących instrumentów (na płycie mamy przecież obok gitar: pianino, flet, smyczki czy chórki). Mimo tego wszystkiego, zespołowi udaje się wciąż zachować pewną konwencją piosenkową, gdyż każdy z ich utworów brzmi jak długa, powolna, rozwlekająca się (nie mylić z: dłużąca się) kompozycja, w której usłyszymy wiele melancholijnych i nastrojowych melodii. Dzięki temu zespołowi udaje się uciec spod „topora pretensjonalności”, czmychając ze ścieżki, jaką obrało np. kanadyjskie Musk Ox, stające się (na płytach “Woodfall” czy “Inheritance”) takim typem dark folku, który jednocześnie bardzo próbuje „zadzierać nosa”, lecz z drugiej strony jest dla mnie kompletnie bezemocjonalny.

Finom z kolei nie można odmówić wielkich zdolności w tworzeniu właśnie emocjonalnej muzyki, o której traktuje poprzednie zdanie. Choć nie są to pewnie emocje, które są w stanie przemówić do każdego. Płyta ta jest bowiem przesiąknięta melancholią, smutkiem i zadumą. Pomijając fakt, że zespół od samego początku swojej kariery prezentuje zdecydowanie minorową stronę fińskiego folkloru, to jednak ich najnowsza płyta wydaje się być najbardziej nostalgicznym i sentymentalnym dziełem. Pewna doza mroku i ponurości zastąpiona tu została refleksją. Tu natomiast kluczem interpretacyjnym może być tytułowa “Valkama”, oznaczająca w języku fińskim „przystań”. Nie znam dokładnego przesłania, jakie stoi za tym dziełem, ale mogę snuć jedynie własne domysły interpretacyjne o tym, że Finom nie chodziło bynajmniej o dosłowną przystań, a – nawiązująca do niej na okładce – żegluga zdaje się symbolizować egzystencję i trwanie. Czy więc płyta o, ostatniej, jak mniemam, przystani, do której dobijamy po długoletniej podróży, to jakaś forma wskazówki dla słuchaczy? Czy to sugestia na temat tego, co dalej z zespołem? I czy tytułowa “Valkama” to również ostatnia przystań zespołu Tenhi? Któż to wie…

Data wydania: 9 czerwca 2023 r.

Janusz Jurga