Sunnata – Chasing Shadows

Wydanie własne / LP/CD/DL / 2024

Anxious magazine Sunnata Chasing Shadows

Od czasu mojej ukochanej Zoryi minęło ponad osiem lat. I chociaż już debiutanckie (nie licząc oczywiście wydawnictw pod nazwą Satellite Beaver) Climbing the Colossus zbierało świetne recenzje, tak w moim odczuciu to właśnietą płytą Warszawiacy okazali się być swoistym objawieniem polskiej stoner sceny. Nawet jeśli już wtedy “stoner metal” zdawał się w ich kontekście określeniem trywialnym i nieoddającym pełnej natury ich muzyki.

W międzyczasie zdążyły ukazać się coraz bardziej grunge’ujące i plemiennie psychodeliczne OutlandsBurning in Heaven, Melting on Earth. Płyty dojrzalsze, popularniejsze, bardziej dopracowane i znaczące. Zapewne w odczuciu większości słuchaczy zwyczajnie lepsze, ale żadna nie przemówiła mi do serca tą samą dzikością i odwagą co wspomniana Zorya – atakująca mnie skrajnie dynamicznie doomowymi riffami, Alice in Chainsową manierą wokalną czy okazjonalną perką rodem z blacku. Na Chasing Shadows w końcu im się udało – pożenili dzikość i buńczuczność z dojrzałością i wyczuciem ich ostatnich płyt. To ich najlepszy album. Kropka.

Najnowszy rozdział w historii pustynnego grunge’u szamanów z miasta stołecznego rozpoczyna się transową psychodelą znakomitej Chimery. Gdybym był Paulem Atrydą podczas rytuału wypicia Wody Życia nie wyobrażałbym sobie lepszego soundtracku. Zarówno ten utwór, jak i następujący po nim Torn, akcentowany fantastycznym jak zawsze melodyjnym basem Michała Dobrzańskiego (moim ulubionym aspektem Sunnaty) zdają się dobrze zapowiadać resztę albumu. Delikatne partie gitary i śpiewanych wokali dynamicznie wypełniają zróżnicowane kompozycje, które dosadnie i ambitnie prowadzą nas przez stonerowe riffy i sludge’owy ciężar. Posłuchajcie tylko ośmiominutowego kolosa, jakim jest Hunger. Wszystkie jedenaście tracków płyty jest na tyle angażujących, że płyta zdaje się co najmniej dwa razy krótsza niż jest w rzeczywistości. Na całość narracji świetnie wpływają też klimatyczne interludia (At DuskThrough the Abyss), a także idealnie wieńczący tego zmysłowego tripa rytmiczny Like Cogs in a Wheel, We’re Trapped Between Waves of Distorted Time.

To nie tylko najdojrzalsze, najambitniejsze i najciekawsze dzieło zespołu. Idąc za samą kapelą, to synteza tego co najcięższe i najdelikatniejsze w ich twórczości, połączenie angażującej psychodelii z metalowym ciężarem i plemiennym groove’em, który nie pozwala nam uwolnić się od pulsu tej muzyki nawet na chwilę. Aż trochę boję się o przyszłość, bo poprzeczkę zawiesili sobie wyjątkowo wysoko. Na razie jednak warto pożyć dłuższą chwilę gonitwą za cieniami.

Adam Lonkwic