Królówczana Smuga – Konwulsanki

Zoharum / CD/DL / 2024

Anxious magazine Królówczana Smuga – Konwulsanki

Wiedziałam, że to trzeba będzie na spokojnie usiąść, bo Konwulsankom należy się rozbiór logiczny, czy nawet całkiem szczegółowa analiza. Piętakowa twórczość jest wielowątkowa, utkana z symboli i odniesień do przeróżnych znaczeń i zdarzeń. Pisząc, czy w ogóle myśląc o niej, czuję się jakbym układała „niemożliwe” puzzle albo przekopywała się przez stary kufer na strychu domu dawno zmarłej babci, a cała zagadkowość i złożoność sprawia, że znalezisko tym bardziej pociąga i wciąga… Adam, co prawda, nieco pokrzyżował mi szyki wylewając dość szczegółowo herbatkę (jak to mówią Anglicy) pociągnięty za język w wywiadzie dla pewnego bloga, ale jest jeszcze parę wątków, które mogłam eksplorować samodzielnie, chociaż niestety muszę je opisać wybiórczo, żeby z recenzji nie zrobić eseju ;P. Zobowiązuję się również pominąć kwestie gatunkowo-muzyczne, bo projekt Królówczana Smuga już dawno przestał się mieścić w jakichkolwiek ramach (o ile kiedykolwiek do jakichś aspirował). 

Z każdą minutą zatem skrupulatnie obieram historie z tych wszystkich warstw haftowanego na czerwono białego płótna. Każda z nich leży na jednej osi, ale w niemożliwym do określenia miejscu przeszłością, przyszłością ani teraźniejszością być nie chcąc… Gdzie zatem mamy się zatrzymać? Może w tej bajce, w której jesteśmy obok siebie i teoretycznie widzimy to samo, ale narażeni jesteśmy na poznawczy dysonans, na cringe który rodzi się z nami, dorasta, przylega do nas jak mokre ubrania i kończy żywot wtedy, kiedy system elektryczny sterujący ciałem ostatecznie się wyładowuje i stajemy się pożywką dla robaków, lub ognia – taki mamy wybór we współczesnym świecie. Co zrobić. Realia. 

Jeden motyw z płyty prześladuje mnie (aż sprawdziłam) od 6 lutego. Nie to, żeby nie dawał mi spać, nie sypiam z zupełnie innych powodów. Refren z Sidła, Wnyki, Trendy, Nawyki słyszałam w relacji na Facebook, rozjebał mi system wokalem i słowem. Nie wiedziałam co to, skąd to i dlaczego jest tak cholernie znajome. Śledztwo doprowadziło mnie do Marioli Platte, nieżyjącej już poetki, felietonistki i autorki tekstów piosenek, w tym wersów, które tak wryły mi się pod czaszkę. Znalazłam utwór w wykonaniu zespołu Czerwony Tulipan i nie wiem do tej pory, jak można było to tak spokojnie zaśpiewać… Adam w mojej skromnej opinii wydobył z wersów głęboko ukrytą niepewność, lęk a nawet desperację, która jest przerażająco bliska, jednak na szczęście tylko momentami. Bo inaczej co? Tylko „położyć se głowę na torze” jak w ósmym utworze? No może i tak.

Rapy II mogłam już słyszeć na koncercie w Warszawie, w styczniu… Piszę „mogłam”, bo miliony myśli zaprzątały wtedy moją głowę, a człowiek myślący nigdy niczego nie może być pewien ;). Nie ma to jednak większego znaczenia, bo w wyobraźni widzę ten utwór wykonywany na żywo i wywołuje uczucia podobne do tych, które przyszły do mnie podczas seansu Strefy Interesów Glazera. Trudno się przy tym je popcorn… trudno się tańczy, a beat jak na złość szarpie za fraki. Fakt, że samo słowo „rapy” jest w codziennym znaczeniu zupełnie bagatelnym idiomem, skonfrontowany z historią Rap Biłgorajskich pozwala mi posądzić Szanownego Pana Piętaka o celowe deptanie po odciskach na duszy. Nie twierdzę, że to niefajne, bo tego typu spięcie zawsze zostawia jakiś ślad refleksji, a o to przecież chodzi sztuce… 

W filmie Glazera obrazy z rozkwitającego ogrodu uzupełnia ryk pracującego na przemysłową skalę pieca krematoryjnego w Auschwitz, zaś Rapy w Biłgoraju, to miejsce egzekucji 60 osób (tyle danych umieszczono w obwieszczeniu o egzekucji, jednak liczby w opisach historycznych oscylują w granicach 56-65). Kopiąc głębiej w temacie (o ironio) natraficie na masową mogiłę (właściwie dwie, różnej wielkości), którą zasypano, kiedy część, spętanych drutem kolczastym, uprzednio torturowanych więźniów Gestapo, jeszcze żyła mimo strzału w tył głowy. O pewnych rzeczach zdaje się warto pamiętać, żeby ich nie powtarzać… Tany, tany. 

Mogłabym tak bardzo długo opowiadać o swoich własnych znaleziskach i wewnętrznych konotacjach z Konwulsankami i z działalnością Smugi w ogóle. O tym, że gitara w Oj Ładna To Je Łada kojarzy mi się z płytami Kata, którego wielbiłam w podstawówce, a Piętak jest całkiem przyzwoitym gitarzystą. O tym, że AlkochochlikŁada vs Hetman przypominają mi dzieciństwo na Grochowie, który teraz jawi mi się trochę jak taki pseudo Biłgoraj w Warszawie, jeśli chodzi o pewien rodzaj hermetyczności środowiska (sru strona A4 opowieści jak to babka zamęczała mnie meczami piłki nożnej, a po nocach w przedpokoju Alkochochlik szeptał mojemu uzależnionemu bratu, że szafa to kibel i na odwrót). O tym, że w Żurawinowym Jamie perka brzmi jak pojemniki kuchenne i grzechotki z gryczanej kaszy, a w Konwulsańcu słychać głos łudząco przypominający zeszłoroczne życzenia świąteczne Wiewiórki Magłosi ze Stribogowej Krainy Grzybów. O freejazzowym sznycie na kawałku Jak w Midsommarze, który odwraca uwagę od pomysłów na samobója, Obierku, który jest jak samotny spacer po lesie i że to wszystko (koszmarnie ładnie, czyli adekwatnie) graficznie opracował Adam pod szyldem Stryszne Studio. Tylko kto te kilometry tekstu będzie czytał?

Serdeczne pozdrowienia dla Pani Anny Piętak za wychowanie płodnego artysty i zupełnie nieskrępowany udział w czymś, co ja nazywam kawałem dobrej sztuki. 

Marta Podoska