Soil Troth – kiedy będę mchem zielonym

Anxious magazine Soil Troth Ugory
fot. Robert Zembrzycki

Slasia Wilczyńska, niezwykle utalentowana artystka, stanowi fascynujące połączenie świata dźwięku i sztuki wizualnej. Jako twórca o wielu obliczach, Slasia kieruje swoją pasję zarówno w obszar muzyki, gdzie wypracowała sobie miejsce w projektach takich jak Soil Troth i Ugory, jak i w dziedzinie sztuk wizualnych.

Jej artystyczna podróż rozpoczęła się od studiów multimedialnych na Akademii Sztuki w Szczecinie, gdzie zderzały się jej różnorodne ambicje artystyczne, od marzeń o aktorstwie po fascynację metalowym wokalem. Z czasem muzyka zaczęła odgrywać kluczową rolę, prowadząc ją do studiów z reżyserii dźwięku i kompozycji elektroakustycznej.

Slasia Wilczyńska jest nie tylko kompozytorką i muzykiem, ale także artystką wizualną, co nadaje jej twórczości unikalny charakter. Jest artystką, która nie boi się eksperymentować i przekraczać granic sztuki, a jej prace stanowią fascynującą podróż przez świat dźwięku a i również wizualnych kompozycji.

Zapraszam do zapoznania się z poniższą rozmową, która rzuca sporą ilość światła na artystyczny świat Slasii Wilczyńskiej.

Artur Mieczkowski


Artur Mieczkowski: Cześć Slasia! Zacznijmy od początku Twojej muzycznej podróży. Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką, co skłoniło Cię do tego skłoniło?

Slasia Wilczyńska: Cześć! Dzięki za zaproszenie! Już pierwsze pytanie okazuje się trudne. Właściwie wydaje mi się, że od zawsze zajmuję się muzyką, ale tak samo jest z wieloma innymi aktywnościami, jak np. rysunek. Pamiętam, że wracając z przedszkola nagrywałam nowo poznane piosenki na magnetofon monofoniczny mojej mamy. Wiadomo, że te produkcje zostawiały wiele do życzenia, lecz to chyba metoda, którą działam od zawsze: wyrażam się takimi środkami, które mam najbliżej pod ręką i w zakresie moich umiejętności.

Anxious magazine Soil Troth Ugory
fot. Paulina Kozłowska

A.M.: Rozwijając się muzycznie, studiowałaś kompozycję elektroakustyczną, reżyserię dźwięku oraz multimedia na różnych uczelniach. Jak te doświadczenia wpłynęły na Twoje podejście do tworzenia muzyki i jakie umiejętności zdobyte podczas studiów okazały się najbardziej wartościowe w Twojej twórczości?

S.W.: Pierwszym studiowanym przeze mnie kierunkiem były multimedia na Akademii Sztuki w Szczecinie. Wybrałam te studia, ponieważ w owym czasie walczyły we mnie różne ambicje: chciałam być aktorem, wokalistką metalową, rysownikiem komiksów, projektantką mody… nic nie było uporządkowane. Dopiero poznając po kolei różne dziedziny sztuki na akademickim poziomie doszłam do wniosku, że muzyka idzie mi najlepiej. Kolejne wybory: reżyseria dźwięku oraz kompozycja elektroakustyczna były tego konsekwencją.

Najbardziej zaskakującą a jakże prostą lekcją na studiach była nauka słuchania. Sama nauka o teorii muzyki, specyfikacjach mikrofonu, obsługi programu, to dopiero połowa potrzebnej wiedzy. Resztę opisać jest ciężko, dlatego należy wielokrotnie doświadczyć: słuchać, aż pewnego dnia usłyszy się więcej i dokładniej. Pani profesor Lidia Zielińska, która uczyła mnie kompozycji, przykładała dużą wagę do tego, aby zarówno zapis nutowy, jak i utwory elektroniczne były klarowne, przygotowane starannie i nie pozostawiające niejasności w swoim zamyśle. Ale przede wszystkim słyszeć. Staram się trenować mój zmysł słuchu nie kończąc na rozpoznawaniu interwałów i rytmu, lecz nieustannie wypracowywać z nim taką relację, aby bardziej zaufać jemu, że muzyka jest dobra, niż wiedzy w notatkach z wykładów.

fot. Piątaesencja

A.M.: To właśnie słychać w Twojej twórczości. Jest tu dużo intuicyjnego podejścia, słuchania otoczenia, tak jakby ten magnetofon z dzieciństwa odcisnął w Tobie i Twoim tworzeniu trwałe DNA. Mówi się, żeby łamać zasady, trzeba najpierw je poznać.  

S.W.: Różne epoki, kultury i odłamy mają swoje własne, oddzielne zasady. W czasach, gdy  „muzyka eksperymentalna” ma już kilkadziesiąt lat, określenie to funkcjonuje głównie jako estetyka. Wiele nurtów muzyki elektroakustycznej określa się jako „eksperymentalną” bardziej jako hołd dla tych, którzy przetarli szlaki. Niemniej, eksperymentowano od zawsze i wierzę, że jest jeszcze wiele miejsca na nowe eksperymenty. Ja sama nauczyłam się wielu rzeczy poprzez zwykłe próbowanie i sprawdzanie. Nie były to odkrywcze rzeczy dla nurtów muzycznych, w których się poruszam. Jednak były dużym odkryciem dla mnie, ponieważ to dzięki eksperymentowaniu poznałam techniki, których na początku nie znałam nazw i dróg nauki. Wiedza, którą zdobyłam później, pozwoliła mi uporządkować i rozwinąć moje doświadczenia.

A.M.: A propos historii, z pewnością masz swoje inspiracje i artystki(ów), którzy wpłynęli na Twój rozwój muzyczny. Czy mogłabyś podzielić się tym, kto wywarł największy wpływ na Twoją twórczość? Które miały kluczowe znaczenie dla Ciebie jako twórcy?

S.W.: Z pewnością będzie to Agalloch, Current 93… podoba mi się koncept „Arboretum” Petera Ablingera, staram sie odnajdować kolejne zagadnienia w twórczości Johna Cage’a… nie jestem dobra w wymienianie. Zamiast tego wypiszę kilka albumów, do których ostatnio wróciłam:

Anna von Hausswolff – All Thoughts Fly (2020)
Jesu – Conqueror (2007)
Ginnungagap – Remeindre (2004)
Saåad – Orbs & Channels (2013)
The Angelic Process – Weighing Souls With Sand (2007)
Candy Claws – Ceres & Calypso in the Deep Time (2013)
Dornenreich – In Luft Geritzt (2008)

Nie puszczajcie V/Vm – Christmess Stocking (2016) przy świątecznym stole.

Anxious magazine Soil Troth Ugory
Defibrylator Fest

A.M.: Twoje działania obejmują projekty, zarówno solowe, jak i z różnymi zespołami. Jak równoważysz swoje zaangażowanie w te różne przedsięwzięcia muzyczne? Czy preferujesz pracę w solowym projekcie, czy też współpracę w ramach zespołów?

S.W.: Wolę pracować w zespole. Czuję wtedy o wiele więcej motywacji. Dodatkowo razem można zrobić o wiele więcej niż w pojedynkę. Każdy dopisuje coś swojego i dodaje coś od siebie – to jest super! Poza tym uczymy się od siebie nawzajem. Soil Troth zaczęło się jeszcze zanim poznałam ludzi, z którymi się zgrałam. Niemniej zawsze na scenie otaczam się kimś lub czymś. Nawet kiedy gram solo, towarzyszy mi masa urządzeń: komputer, efekty, instrument… w takich sytuacjach rzucam się na nieznaną wodę poprzez loopowanie improwizacji albo używanie niedokładnie poznanego programu komputerowego… cały czas reaguję na dźwięki, które powstają. Po prostu muszę czuć interakcję.

A.M.: Wspomniałaś o Soil Troth. Jak się narodził, i jakie koncepcje lub inspiracje towarzyszyły mu podczas tworzenia? Czy Soil Troth ma dla Ciebie szczególne znaczenie w kontekście Twojego szerokiego spektrum muzycznych działań?

S.W.: Soil Troth to nieustanne starcie z moimi zainteresowaniami i ambicjami. Łączy sztukę, biologię i moja wyobraźnię napędzaną filozofią posthumanistyczną. Pierwsza praca w tym projekcie nie miała muzycznego zamysłu. Był to kostium i wideo o człowieku pierwotnym, gdyby ten miał kopyta. Nagrywałam to z koleżankami zimą w lesie. Teren był nierówny, śnieg oblepiał moje drewniane kopyta a samo chodzenie strasznie obciążało moje kolana. Wytrzymałam w tej sytuacji kilkanaście minut. Strasznie ciężkie życie miałby taki człowiek kopytny! Koło lasu była droga, z której słychać było samochody. Nie chcąc zmarnować nagrania, zaimprowizowałam prymitywną melodię na lirze korbowej w formie ścieżki dźwiękowej – to był pierwszy utwór Soil Troth.

Anxious magazine Soil Troth Ugory

Od nastoletnich czasów chciałam nauczyć się grać na gitarze i nadal tego nie umiem. Dlatego postarałam się o lepszą lirę i przetwornik elektroakustyczny, aby móc używać efektów gitarowych. To mi daje największą frajdę! 

Poszukuję muzyki, która przełamuje granice ludzkiego statusu quo ze światem. Takiej, która pozwala zbliżyć się do odkrytych już zagadnień przyrody i umożliwia poznać je na nowo. Szukam również muzyki, która dociera do najgłębszych zakamarków jestestwa, atawizmów, odczuwania muzyki poprzez skórę, czegoś, co dotychczasowa kultura stara się wyprzeć jako ludzkie, a przecież jest w nas. Taką też staram się robić dla Soil Troth.

A.M.: Chciałbym dowiedzieć się więcej o Twoim zaangażowaniu w zespół Ugory. Jak to się stało, że dołączyłaś do tego kolektywu? Możesz opowiedzieć nam trochę o projekcie Ugory, o jego charakterze, inspiracjach i ewolucji? Jakie elementy lub przekazy chcielibyście przekazać swoją muzyką?

S.W.: Marcel z Ugorów współdzielił salkę razem z Astrokotem, który zaprosił mnie do wystąpienia na swojej płycie  „Pierwszy Kot W Kosmosie”. Astrokot posiada niepoliczalną ilość efektów gitarowych, które już wtedy zaczęły mnie interesować. Sesja nagraniowa przerodziła się w pogaduchy sprzętowe. Od słowa do słowa doszliśmy do wniosku, że w Ugorach będę mogła dorzucić swoje trzy grosze. Reszta dzieje się teraz.

Ugory to projekt, w którym zrzucamy swoje ciężary. Jego rdzeń osadzony jest we wsi Smarzykowo, gdzie znajduje się Studio Cierpienie. Tam odbywamy większość naszych prób. Tematy biorą się z otoczenia, czasami przemienione w różne historie o życiu rodzinnym, zwierzętach, wsi – co komu leży na sercu. Występujemy kolektywnie i rzadko w pełnym składzie. Niektórzy pojawiają się tylko na jeden album. Staramy się dostosować formułę pracy do sytuacji i możliwości. Oprócz muzyków, Ugory tworzy również co najmniej dwoje artystów wizualnych. Role się przenikają: Karolina udziela się zarówno w sztuce wideo, jak i muzycznie, osoby muzyczne przynoszą koncepcje na dźwięk i obraz. Po prostu pracujemy wspólnie.

A.M.: Wspomniałaś o Astrokocie. W jakich projektach, kombinacjach artystycznych przyszło Ci się jeszcze udzielać? 

S.W.: W ostatnich latach udzielałam się intensywnie w Kole Kompozycji i Teorii Muzyki na Akademii Muzycznej w Poznaniu. Co roku realizowanych jest kilka koncertów studenckich oraz konferencja Neofonia. Zeszłorocznym tematem przewodnim były instrumenty dawne. Miałam okazję napisać utwór na dwa fagoty barokowe, który wykonali studenci katedry instrumentów dawnych: Gabriel Mucha i Karolina Oma Rønnes. Liry korbowej również nie zabrakło, oczywiście. Oprócz tego zorganizowaliśmy parę wydarzeń na akademii oraz w Centrum Kultury Zamek w Poznaniu. Na akademii miałam też możliwość pracować nad partyturami graficznymi oraz utworami ambisonicznymi.

Kiedyś udzielałam się w Poznańskiej Orkiestrze Improwizowanej oraz na wydarzeniach KoImpro! przy poznańskim Kołorkingu Muzycznym. Pomagałam też przy organizacji koncertów pod banderą Miłość Krąży, kiedy jeszcze współdzieliliśmy siedzibę ze Sceną Roboczą, która pożyczała nam swoje deski. Tego lata zostałam zaproszona przez Rafała Ryterskiego do współtworzenia wielokanałowej muzyki do spektaklu „LOVEBOMB”, którego premiera odbyła się jako wydarzenie współtowarzyszące Warszawskiej Jesieni.

Gram również w poznańskiej orkiestrze laptopowej Lambdaensemble. A Soil Troth lubi dzielić kompozycje z bone.glue.

A.M.: Twoje zaangażowanie w sztukę wizualną stanowi uzupełnienie, czy też odrębny byt wobec tego, co tworzysz w obszarze muzyki?

S.W.: Staram się, aby nic nie było użyte bez sensu. Staram się też jak najpełniej wyrazić to, co chcę. Najlepiej idzie mi ekspresja muzyczna, ale nie jest to reguła.

A.M.: Zdradzisz nam swoje plany na najbliższą przyszłość? 

S.W.: Lubię, kiedy przyszłość przynosi sama kolejne przedsięwzięcia. Zaczęliśmy pracę nad nowym albumem Ugorów, powoli zmierzamy do wznowienia działania Bzu… ale przede wszystkim chcę się w końcu nauczyć grać na gitarze i zobaczyć, dokąd to mnie poprowadzi.

A.M.: Dziękuję za rozmowę i powodzenia w twoich przedsięwzięciach :). 

S.W.: Nawzajem!!! :)


Soil Troth bandcamp
UGORY bandcamp
Instagram