Daina Dieva – Historia o uciszaniu świata

Daina Dieva Anxious Magazine
Daina, WBMotion, Germany 2016, fot.: Anne Murray

Działalność artystyczną Daina Dieva poznałem stosunkowo niedawno. To co zatrzymało mnie na dłużej, to wyczuwalna w jej twórczości szczerość i odwaga uzewnętrzniania swojej wrażliwości. Intymność wypowiedzi zbiega się z tajemnicą, zapętla i zmierza w nowym kierunku.

Daina Dieva jest autorką perfomansów, (jak sama siebie określa) konstruktorką dźwięków, kuratorką wydarzeń kulturalnych. Jej twórczość to poszukiwanie i odkrywanie na niwie muzycznej za pomocą efektów gitarowych, dronów, szumów, eksperymentowanie z field recordings i przy użyciu wielu innych środków. Ta specyficzna mikstura daje często zaskakujące efekty.

O tym wszystkim jak i również o litewskiej scenie miałem przyjemność z nią porozmawiać. Poczytajcie i posłuchajcie przenosząc się w jej świat.

Artur Mieczkowski

Artur Mieczkowski: Możesz opowiedzieć o swoich początkach twórczych działań? Czy była to muzyka czy coś innego?

Daina Dieva: Myślę, że moje początki były swego rodzaju połączeniem zainteresowania tworzeniem filmów dokumentalnych, eksperymentalnych filmów i eksperymentalnych ścieżek dźwiękowych, zbiegających się mniej więcej w tym samym czasie. Następnie przerodziło się to w tworzenie dźwięku do performansów, i kolejno w tworzenie i kuratorstwo samych performansów, a od ostatnich kilku lat zajmuję się już głównie dźwiękiem. Lubię efemeryczność tego medium. Sposób w jaki możesz dosięgnąć innych ludzi dzięki dźwiękom jest wyjątkowy – pierwotny i bezsłowny, dotyka cię bez względu na to co czytałeś i skąd pochodzisz.

Daina Dieva Incubi-Succubi

AM: Pierwsza płyta z muzyką to Daina Dieva & Svart1 – Incubi-Succubi” ‎wydana w postaci plików cyfrowych przez label Clinical Archives‎. Jakie rejony muzyki wtedy zgłębiałaś?

DD: Wow, to przywołuje mnie do lat 2008/2009. Ta kompozycja powstała na otwarcie wystawy Daniele Serry, artysty pochodzącego z Sardynii, niesamowicie utalentowanego człowieka, który razem z partnerką Marą Lasi tworzy legendarny zespół „Medusa’s Spell” z wytwórni CMI. Daniele zgłębia wspaniały świat dark fantasy pełen mitycznych stworzeń (tutaj to o czym mówię), wiele z nich to postaci kobiece. Także ja i Svart1 tworzyliśmy coś rezonującego z tym światem, tak myślę. Postać z tekstu, który napisałam to kobieta która morduje ukochaną osobę, po czym śpiewa jej kołysankę. 

AM: Kolejna płyta Nakčia(W nocy”) również nie doczekał się fizycznego wydania a opowiada bardzo ciekawą historię. Możesz ją przybliżyć?

DD: Po pierwsze, co do wydania – wydanie albumu w fizycznej postaci nie jest dla mnie zbyt ważne. Mam na myśli to, że sporą część mojego życia spędziłam żyjąc w wielu różnych miejscach mając przy sobie tylko dwa plecaki – jeden z ubraniami, drugi z instrumentami i komputerem. Przez lata dosłownie nie było z moim życiu miejsca na fizyczne wydania. Także wydania internetowe były idealne. Do tego netlabele i internet jako archiwum wiedzy, oraz miejsce do nauki i wymiany informacji – to było i dalej jest dla mnie niesamowite. Nawet nie wiem jak miałabym to wytłumaczyć ludziom, którzy urodzili się z internetem i łącznością jaką on zapewnia, jako codziennością, czym dla mnie były lata temu rzeczy takie jak Myspace. Ta zmiana i ten dostęp naprawdę otworzyły przede mną świat dźwięków, który wcześniej widziałam jako rozszczepiony, i w jakiś sposób poza moim zasięgiem. „Nakčia” była moim pierwszym solowym materiałem, który później nagrałam. Moje zdolności techniczne były wtedy raczej średnie, więc bardzo doceniłam pomoc Seetyca w doprowadzeniu albumu do tego aby brzmiał tak jak brzmi. Co do opowieści o hermafrodytycznych słońcach pożerających się wzajemnie – to w zasadzie wszystko co tam jest. To są wizje, które do mnie przychodzą kiedy zaczynam pracować z dźwiękiem i pisać teksty. Mogłabym wymyślić jakieś koncepcyjne wytłumaczenie, ale mówiąc szczerze, nie wiem czym one są. Po prostu takie są. 

AM: Używasz wielu ciekawych instrumentów, szumów, dronów, korzystasz z nagrań terenowych. Gdzie szukasz inspiracji do swojej twórczości?

DD: Nie wierzę w inspiracje. Dla mnie tworzenie dźwięków jest pewnego rodzaju narzędziem do rozumienia rzeczy – w moim wnętrzu, albo w świecie (lub poza nim). To jest mój sposób radzenia sobie ze strachem, bólem, żałobą i wieloma rzeczami nieopisanymi słowami. Także przychodzi to z wielu źródeł. Co do procesu kreatywnego – po prostu siadam i gram, z tego wyłaniają się różne kształty, część z nich jest odrzucana, inne zostają przyjęte do późniejszej obróbki itd. Co do formy dźwiękowej, wpływa na mnie wiele gatunków i wiele muzycznych kultur, w których się wychowywałam, takich jak chóry, muzyka kameralna, metal i inne. Tak czy inaczej, na ile są one widoczne w mojej pracy jako twórczyni dźwięków, to już zupełnie inne pytanie. 

Daina Dieva
Daina Dieva, Area 2017, Fot.: Karolis Gelažius

AM: Określasz swoją twórczość też jako post-folk, która nawiązuje do  pieśni i obrazów z litewskiej tradycji folklorystycznej.

DD: To określenie dobrze odnosi się do tekstów, które pisze. Do tego, prawdopodobnie pomaga to zrozumieć ludziom czego mogą się spodziewać, albo jakich brzmień używam. Nie jestem jednak pewna czy odnosi się to dobrze do moich ostatnich prac. Dla przykładu, kompozycje, które tworzę do tańca współczesnego można lepiej określić jako noise, drone, czasami nawet techno. 

AM: Zamiast określenia „muzyk” wolisz używać względem swojej osoby „konstruktor dźwięków”. Rzeczywiście, słuchając Twoich płyt można odnieść wrażenie, że te nagrania to opowieści.

DD: Myślę, że generalnie jest mi wstyd używać określenia „muzyk”, które czuję, że powinno być używane tylko w stosunku do osób posiadających formalną edukację muzyczną. Ja nauczyłam się tylu rzeczy zwyczajnie zbierając doświadczenia, obserwując innych, popełniając błędy, oglądając poradniki, czytając. 

Tak czy siak, jasne, to świetnie jeżeli brzmią jak opowieści, większość z nich nimi jest. Niektóre są bardzo osobiste, niektóre powstają z moich relacji z rzeczami spoza tego świata. Przykładowo „Leaving the Garden” jest o ucieczce z wyjątkowo mrocznego miejsca, z miejsca w którym się znajdowałam, miejsca pełnego udręki i strachu i depresji. „Budynės”, to historia o uciszaniu świata – o klimatycznej katastrofie której doświadczamy, i o umierających kulturach, kulturach śmierci. Więc też dużo udręki, ale ta jest poza mną, w wielu aspektach wszyscy ją dzielimy.

AM: Jak bardzo Twój najnowszy materiał muzyczny „Gedulo vartai” odbiega od tego, co prezentowałaś na swoich pierwszych wydawnictwach? Jak bardzo ewoluowało Twoje myślenie o tworzeniu, albo właśnie w konstruowaniu dźwięków? 

DD: Po pierwsze, w przeciwieństwie do 2009 r., radzę sobie o wiele lepiej w sprawach technicznych przy tym albumie. Koncepcyjnie „Gedulo vartai”, ponownie, wychodzi z bardzo osobistego miejsca, do tego bardzo mrocznego: wypełnionego udręką, poczuciem winy, cierpieniem, pustką.

Praca przy tym albumie, to było moje zmaganie się z pogodzeniem się z samobójstwem kogoś kto był dla mnie niezwykle ważny. Z tego powodu była to praca bardzo skrupulatna, wręcz rytualna. Nawet fizyczny aspekt wydania był dla mnie wyjątkowo istotny- chciałam ręcznie wyciąć wszystkie te kartonowe pudełka, musiałam przygotować wszystko ręcznie, ponumerować i pozaginać każde po kolei. To było jak aspekt mojej żałoby.
Tak więc odpowiadając na twoje pytanie, czuję, że każdy album jest kompletnie inny, a jednocześnie podobny na tak wiele sposobów. To co się najbardziej zmieniło z biegiem lat, to jak podchodzę do mojego głosu i gdzie go umieszczam w kompozycji. Tak jak w większości moich poprzednich prac umieszczałam go jak najbardziej w tle, najniżej jak mogłam, bezkształtnie, często czując się nieswojo z tym jak szorstko i dziwnie brzmię, w ostatnich latach pozwalam mu się wyłonić, zająć jego miejsce w kompozycji. 

AM: Poza tworzeniem muzyki jesteś kuratorką różnorodnych wydarzeń kulturalnych

DD: Moja kuratorska praktyka idzie ramię w ramię z artystyczną. Byłam przez kilka lat kuratorką na międzynarodowym festiwalu Performensu, teraz jestem kuratorką platformy kultury industrialnej. Dla mnie ma to sens, dopóki służy to powstawaniu współdzielonych przestrzeni.

AM: Grałaś w Polsce na WROCLAW INDUSTRIAL FESTIVAL. Jak wspominasz ten koncert? Miałaś  inną okazję wystąpić jeszcze w naszym kraju?

DD: Grałam we Wrocławiu na malutkej scenie, rok przed występem na WIF. Nie był to zbyt udany koncert, jako że promotor w zasadzie w ogóle nas nie wypromował. Było nas wtedy czworo na małej trasie koncertowej – ja, „Skeldos”, „Orchach” i „Obšrr”.

Daina Dieva Anxious Magazine
Daina Dieva, Fot.: Rukana

AM: Swoje nagrania wydajesz również własnym sumptem. Tak jest łatwiej? Chodzi Ci o kontrolę również nad aspektem wizualnym i samego wykonania własnych CD, kaset?

DD: Myślę że w większości przypadków po prostu brakuje mi cierpliwości do wysyłania rzeczy po wytwórniach. W innych przypadkach czuję, że jeżeli nie wypuszczę materiału w tym momencie, ten moment odejdzie i stracę odwagę na wypuszczenie go. Do tego są też inne sytuacje – dla przykładu „betylės erdvės” stało się tworem hybrydowym: tworzyłam dźwiękową instalację w galerii, ale było to w trakcie pandemii i szukałam sposobu na szersze udostępnienie tego. I minialbum online był dokładnie rozwiązaniem którego potrzebowałam. 

AM: Jeżeli chodzi litewską scenę z tego rodzaju muzyką, docierają do mnie nagrania z Apport! – przyznaję bardzo interesujące. Możesz trochę przybliżyć Waszą scenę?

DD: Większość z nas w litewskiej scenie jest w jakimś stopniu z tego dumna. Nie jest nas wielu ale nadrabiamy jakością, nie tylko techniczną. Apport! wydaje świetne dźwięki, jestem bardzo szczęśliwa z powstania tej wytwórni. Możesz też sprawdzić kolektyw Ghia. Wcześniej Terror wypuszczał całkiem grube rzeczy. Możesz kojarzyć wytwórnię Autarkeia, która też organizowała koncerty kilka lat temu. Trochę dobrej muzyki było wydanej przez Dangus. Wytwórnia „Suru records” w jakimś stopniu próbuje tego typu rzeczy (szczególnie w przypadku najnowszego wydania Nulis:s:s:s). Ale oni nie mają jeszcze akustycznej tożsamości, która pomogłaby mi zidentyfikować ich jako wytwórnię, którą w moich oczach mogłaby być określona mianem sceny industrialnej, tak myślę.

Około rok temu pojawiła się kompletnie nowa wytwórnia „Amulet of Tears”. Co do bardziej eksperymentalnych rzeczy, trzeba wspomnieć o  „Electron Emitter”. Do tego z pewnością są wytwórnie, o których zapominam, tak jak niezliczeni indywidualni artyści – spośród których wyjątkowa wzmianka należy się Skeldosowi, mojemu przyjacielowi. Wymienianie wszystkich wartych przesłuchania zajęłoby całą noc. Tak czy inaczej, dzieje się bardzo dużo, co mnie bardzo cieszy. Oczywiście chciałabym więcej kobiet czy queerowców na naszej scenie, ale to nie wyłącznie nasz lokalny problem.

Daina Dieva Anxious Magazine

AM: Daina – nomen omen – z litewskiego oznacza „pieśń”. Czujesz to jako rodzaj przeznaczenia:)?

DD: Zdecydowanie tak :).

AM: Nad czym teraz  pracujesz? Kiedy możemy spodziewać się nowego materiału?

DD: Od początku Rosyjskiej inwazji na Ukrainę, nie miałam zbyt wiele kreatywnej energii do tworzenia muzyki – wygląda na to, że powinna ona przepływać gdzieś indziej. Jednak coś się szykuje, w formie kolaboracji z kilkoma muzykami, których bardzo doceniam i liczę na to, że będę miała więcej wieści na ten temat już niedługo i udostępnię to przez mój bandcamp.

AM: Dziękuję za Twój czas i życzę powodzenia w realizacji Twoich planów.

DD: Dziękuję Artūrs, za słuchanie i za zainteresowanie!

BANDCAMP

FACEBOOK

dainadieva.wordpress.com

tł.: Mikołaj Dobies