Za oknem zima, przynajmniej ta kalendarzowa, a powinien być śnieg, temperatura poniżej zera. Słońce zachodzi szybciej zostawiając za sobą szarość i wyciąga długość nocy w nieskończoność. Zostawmy to za sobą i chociaż na chwilkę przenieśmy się w ciepły, tropikalny klimat czy to Wysp Kanaryjskich, Karaiby, tajemnicze okolice Trójkąta Bermudzkiego, nieokiełznany Laos, a może niezbadane jeszcze ścieżki peruwiańskiej dżungli – można by wymieniać bez końca.
Po przekroczeniu drugiego tysiąclecia, które miało zakończyć egzystencję na Ziemi czy zmienić bieg czasu, pojawiło się ciekawe zjawisko kulturowo – muzyczne, którego inspiracją stały się miejsca, nie tylko, powyżej wymienione. Łącząc ich specyficzne położenie geograficzne, często odosobnienie od stałego lądu i miejscowy folklor,wliczając wierzenia i tropikalny klimat – niesamowita pożywka dla wyobraźni. Trudno, jednoznacznie określić czy nazwać ten kierunek w historii muzyki, który jednocześnie zawiera w sobie elementy: 4th world music, world music, ambient, tropical, new age, future-fantasy zalane sosem eksperymentalnym. Koniecznie trzeba dodać w tym miejscu, że wraz z tradycyjnymi elementami wierzeń pochodzącymi z prahistorii, artyści dołączyli do tego historie i fabułę muzyczną z przyszłości i umiejscawiając w 4D. Przychodzi na myśl wielki Sun Ra i jego amalgam spiritual jazz z kosmosem.
Jednym z najbardziej wybijających się działaczy z tej strefy jest Spencer Clark (polowa kultowego The Skaters), którego działalność nie tylko wydawnicza powala nie jednego i powoduje zdziwienie na twarzy innych. Jego Monopoly Child Star Searchers nie raz pozostawiał słuchacza z opadniętą szczęką, starając się zrozumieć przekaz opisany w esejach dołączonych do wydawnictw z trybalnymi dźwiękami pełnych lo-fi pętli i brudnych pasaży klawiszy zagubiony w Trójkącie bermudzkim. Pamiętacie Avatara? Proponuje poszperać i zobaczyć jaki wpływ miał na to Spencer. Jego ręką są też podpisane i prowadzone: Black Joker, Fourth World Magazine, Pacific City Studio i masa innych projektów. Dolphins Into The Future (Lieve Martens) i jego wytwórnia Edições Cn to kolejny przykład, ta lista by mogła ciągnąć się w nieskończoność.
W grudniu ubiegłego roku ukazała się taśma kolejnego długodystansowca w tej dziedzinie: WAVE TEMPLES – “Another night in Peru”. Prawdopodobnie solowy projekt osobnika oficjalnie zamieszkującego Florydę, a wyobraźnią przemierzającego i eksplorującego Oceanię i jak wskazuje tytuł ostatniego wydawnictwa Peru.
Aktywny od 2011 roku, kiedy to ukazała się jego pierwsza taśma “Shores of the Barrier Sea” wydana własnym sumptem. Zawiera dwa długaśne utwory penetrujące wewnętrzy spokój, podpięte drono harmonie no i oczywiście nagrania terenowe: rozbijające się fale o brzeg plaży i skrzydlatą faunę, które w tym gatunku stanowią nierozłączną część całości. Jednak to był dopiero początek i materiał osobiście nie do końca przekonał. W kolejnych odsłonach WAVE TEMPLES prezentuje się okazalej, zapraszając nas do wspólnych penetrujących wycieczek. Widzialna i słyszalna inspiracja tropikalnymi miejscami (Oceania, Polinezja) nie tylko geograficznie, ale również mentalnie. Spokój i przestrzeń, miejsca na przemyślenia oraz penetracje nad i podwodne z uczuciem słońca, które nieustannie nam towarzyszy. Brak tu w pewnym sensie new age’owego kiczu, który nadawałby tonu popeliny z Youtube. “In the shade of island” czy split z Heat Sureens jest tego przykładem. Wypełnione odgłosami egzotycznego ptactwa i powolnymi ala gamelanowymi podkładami odsłania nam tajemnice ukryte w historii wyspy czy samotnego atolu. Nie zapomnijmy, że tropikalne czy egzotyczne dla nas miejsca to nie tylko beztroski piasek i tańczący tubylcy, ponieważ mają oni (i ich historia) o wiele więcej do zaoferowania.
Jak wspomniałem powyżej, po sześcioletniej przerwie, WAVE TEMPLES powrócił z nowym materiałem, którego inspiracją stało się (prawdopodobnie) Peru. Chyba jedno z najlepszych wydawnictw tego projektu, kiedy to od pierwszego momentu jesteśmy przyłapani przez faune tego regionu (nagrania terenowe) na penetrowaniu dzikich zakątków rejonu czy cichemu podglądaniu tubylczej rzeczywistości. Czym dalej się posuwamy tym wolniej i dogłębniej penetrujemy co nas otacza. Całość jak zawsze w przyprószonym lo-fi, które tylko dodaje smaczku, dopełnia nierealność. Nie jest najważniejsze czy tam jesteśmy per persona czy po prostu marzymy czyli wędrujemy we własnej wyobraźni. Ta podróż jest tego warta.
Marek ‘Lokis’ Nawrot