Yikii – Chorion

Wydanie własne / DL / 2024

Anxious Magazine Yikii – Chorion

Gdzieś w internecie krąży taki mem… Stoi tam, że  „ludzie, dzięki którym poznajesz nową muzykę, są ważni” i ja się z tym stwierdzeniem zgadzam. Oczywiście poprzeczka wisi bardzo wysoko, zwłaszcza u kogoś, kto ryje za wszelkim dźwiękiem od dziecka, pędzony wiecznym niedosytem, jednak grono jest przez to elitarne i zacne, a w tym roku jego kręgi zasiliła moja córka – Antonina. Wątpię, żeby gust muzyczny był dziedziczny… ale bakcyl pasji jest wysoce zaraźliwy. Tak się złożyło, że owocem tej toczącej się już na dobre infekcji, której głównym objawem jest gorączkowe szukanie własnej drogi, swoista soniczna eksploracja po najróżniejszych peryferiach gatunkowych, jest właśnie Yikii.

Zafascynowana kulturą Japonii, Anime i Mangą, moja mądra młoda wojowniczka musiała w nią w końcu wdepnąć na Spotify. Totalnie zajarana znaleziskiem wysłała mi link do utworu Spider Lover z wydanej w 2019 roku płyty Flower’s Grave i wpadłam… Niech Was jednak nie zmyli fakt, że jest to efekt dziecięcych poszukiwań. Muzyka Yikii jest bardzo złożona, żeby nie powiedzieć trudna, mikrotonowa, poszarpana, momentami żywo przypominająca dzieła Junji Itō, japońskiego mangaki, którego okrzyknięto następcą Kazuo Umezu, urodzonego w 1936 roku „boga mangi grozy”. Oczywiście polecam gorąco twórczość obu panów, jeśli udało się Wam przed nią jakimś cudem uchronić do tej pory ;). 

O samej artystce właściwie niewiele wiadomo poza tym, że mieszka i tworzy gdzieś w Chinach. Wykształcona muzycznie (multidyscyplinarnie) tworzy również grafiki i teledyski, nierzadko stając się ich bohaterką, pisze teksty (obecne w utworach), a wszystko to robi w ukryciu przed światem zewnętrznym – nie jest ponoć duszą towarzystwa, występy na żywo bardzo ją stresują… Znając doskonale brzemię „społecznej fobii” nie mogę nie doszukiwać się w tej izolacji źródła całej ferii barw jej twórczości. Im bardziej człowiek ucieka do wewnątrz, tym bogatszym staje się świat, który sobie w tym wnętrzu urządza. Wiecie, tak na chłopski rozum ;).

Chorion to nazwa struktury występującej u większości zwierząt, pełniącej kilka funkcji ściśle jednak związanych z rozrodem. Yikii łączy to pojęcie z koncepcją zaczerpnięta z opowiadania Andy’ego Weira The Egg, traktującym o dyskusji martwego człowieka z bogiem u progu reinkarnacji. Tematem polemiki jest idea Uniwersalnej Jedności – wszystkich ludzi i wszystkich rzeczy, przyszłych i przeszłych jaźni. Przyznacie sami, że „mózg rozjebany”, a prawda jest taka, że muzyka na płycie jakoś się do tego wszystkiego ośmiela odnosić. W dodatku z sukcesami. 

Utwory zapętlają się, krążą, są zmienne jak sam cykl życia. Wokal Yikii, dziecięcy niemal, eteryczny działa jak plaster na rozstępujące się płyty tektoniczne z ciężkiego, nieustępliwego beatu, który z kolei kłania się pokornie czystym jak łza dźwiękom klawiszy. Każdy kawałek to swoista pokręcona opowieść, do której ilustracje tworzą najgłębiej skrywane koszmary. Obecne, acz porozstawiane w nierównych odstępach momenty wytchnienia tylko wzmacniają poczucie bycia pożeranym żywcem przez ten nabuzowany emocjami labirynt frachtali. Prowadzenie Was przez niego za rączkę byłoby świętokradztwem. Porozrzucajcie sobie jakieś okruszki, czy coś, chociaż ja bym stamtąd nie wracała.

Data wydania: 5 stycznia 2024

Marta Podoska