Ka Baird – Bearings: Soundtracks for the Bardos

Rvng Intl. / LP/CD/DL / 2024

Anxious magazine Ka Baird Bearings Soundtracks for the Bardos

Przetrząsałem zakamarki własnego umysłu, aby przypomnieć sobie, kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z artystyczną wizją Kathleen Baird aka Ka Baird. Wspomnienia często zanikają z upływem czasu, blakną jak zdjęcia zbyt długo trzymane na słońcu, jednak nigdy nie giną. Tak, to było przy okazji Spires That In The Sunset Rise, kwartetu, którego Ka była jedną ze współzałożycielek, operującego w bardzo szeroko rozumianym psychodelicznym avant folku z dotykiem impro czy minimalizmu. Człowiek nigdy nie ogarnie ogromu wiedzy, informacji, która jest dostępna, nawet jeżeli jest w pobliżu i na wyciągnięcie ręki. Świeżym zastrzykiem okazało się, że nasza bohaterka jest performerką, multi instumentalistką i wokalistką działającą solo. Jej drugi album z 2017 roku Sapropelic Pycnic powalił na kolana piszącego te słowa, a Genetisis(projekt) z 2021 stał się jedną z płyt tego roku. Zbyt mało miejsca w tym dziale recenzyjnym, aby przybliżyć pełną osobowość artystki, więc gorąco polecam odwiedzić jej stronę, aby zapoznać się z tym, jak można wykorzystać przenośne mikrofony, które sekretnie kładą podwaliny pod Soundtracks for the Bardos

Bearings jest rodzajem hołdu, czy raczej podziękowaniem dla zmarłej matki, dzięki której, jak pisze artystka: „stałam się tym, kim jestem teraz”. Całość została podzielona na jedenaście bram, stanów pomiędzy czy właśnie Bardos – przedstawiających stany zawieszenia i podążając za słowami artystki: „z których każde wiąże się z przejściami, podróżami, przeszkodami, portalami, poddaniem się i uwolnieniem”.

Wraz z otwarciem Gate I i zamknięciem Gate IX poddajemy się, a właściwie stajemy się świadkami obrzędu prowadzonego przez miejską szamankę, która przeprowadza nas przez stany „zawieszenia” w towarzystwie przepływającego, wręcz odurzającego strumienia dźwiękowego. Trzeba zaznaczyć, że nie jest to żaden dark ambientowy czy ponury trip, raczej audio kalejdoskopowa podróż przez podświadomość, obejmującą cykl życia i śmierci, rozświetloną błyskiem wyobraźni artystycznego geniuszu. Otwierający całość niski, pulsujący dron przytwierdza słuchacza do ziemi, upewniając go, że jest tu i teraz. Nic mylnego, napływający po-dźwiękowy feedback mikrofonu i powstała pętla procesowanego szepto-głosu – odbijamy w wewnętrzną świato-przesteń.

Do współpracy, przy tworzeniu tego materiału, została zaproszona cała plejada znakomitych muzyków (patrz info do płyty) włącznie z kotem Nisa. Nie spodziewajmy się jednak „orkiestrowego” wykonania, przeładowania. Tutaj poszczególne partie muzyków zostały wykorzystane raczej jako źródło foniczne, które w ramach hermetycznych zabiegów stają się częścią mikstury. Często trudno doszukać się tu ich rdzennego brzmienia: pocięte na fragmenty, procesowane, pojawiają się, kiedy najmniej się tego spodziewacie, a co najważniejsze w przeróżnych konfiguracjach w poszczególnych utworach, zapewniając ich cykliczność. Jednak największymi atutami płyty są głos Ka i dwa ulubione instrumenty: flet i przenośne mikrofony. Głos, który objawia się tutaj w przeróżnych dostępnych formach, symbolizując komunikacje i wyrażanie emocji, artykulacje sytuacji, często jest wyłapywany przez mikrofony i poddawany na bieżąco wszelakiej obróbce, objawia się jako szepty, zaśpiewy czy szumiące prepary, powtarzane frazy. Dla przykładu: sekwencja słowna “Here. Disappear. Poof!” wyskakuje z głośników wielokrotnie w przeróżnych utworach, zostawiając swój ślad w podświadomości, stając się jakby sigilem przewodnim albumu.

Dodatkowo Bearings nie jest pozycją stricte dronową czy ambientową. Większość Gates nie przekracza pięciu minut naszej jednostki czasowej, ujawniając się jako skondensowane piguły foniczne, naładowane i rozświetlone wyobraźnią. Ciekawym zjawiskiem pojawiającym się podczas słuchania jest pewna dynamika nagraniowa, która swoją ekspansywnością nie przysłania onirycznej, najważniejszej części płyty, a raczej nadaje czy ożywia całość – króciutki Gate II wibrujący pro rytmem i stąpającym basem. Następujący po nim Gate III doskonale to potwierdza.

Kiedy wspinasz się po górach czy wzgórzach i docierasz na szczyt, to pierwsza połowa Gate V musi być tym, co widzisz i doświadczasz, będąc tam, aż do momentu, rozpadając się na atomy, pojawia się głos Ka: “I am, I am, I am”. Wraz z trwaniem płyty odklejamy się od podstawy zwanej rzeczywistość, „modularny” flet raz za razem traci swoją tożsamość, stając się kwantowym oddechem swojego „właściciela”, zapraszającego nas do odwiedzenia krainy, z której kolażowy Babs Santini byłby dumny, a na końcu której (Gate VIII) czeka na nas mrucząca Nisa. Wokalne zaśpiewy z wyimaginowaną elektroniką doprowadzają do wybuchu pierwotnej, transowości. Gdzie w jednej unii fletu i strunowców dostępujemy, najniższych pokładów świadomości postrzegania czy doświadczania pierwotnego, tylko aby odbijając się wskoczyć w nowy obieg, który jest początkiem kolejnego początku.

Here. Disappear. Poof!

Data wydania: 22 marca 2024

Marek “Lokis” Nawrot