Helen Money & Will Thomas – Trace

Thrill Jockey / LP/CD/DL / 2023

Helen Money & Will Thomas Trace Anxious Magazine

Po kolei… Alison Chesley, czyli nieustraszona Helen Money zajmuje w moim serduszku specjalną niszę. Może to zabrzmi kretyńsko i się teraz obnażam, ale sięgam po “Become Zero”, kiedy potrzebuję, żeby mnie ktoś przytulił. Wiadomo – taki pustelnik jak ja rzadko ma na to szansę… Ten dźwięk wiolonczeli to jest taka czułość, od której nie ucieknie nawet poraniona suka ze schroniska. Żar, tlący się w jej kompozycjach, weźmy choćby pierwszy z brzegu “Radiate” z wyżej wspomnianej płyty, roztopiłby tungstenowe pręty. Mimo że Alison znana jest z przetykania kojących, tulących ucho tkanin, drutem kolczastym, do czego skłonność prawdopodobnie podsycała jeszcze u boku tych, co się nie pierdolą w tańcu – Jarboe, Stevem Von Tillem czy Jasonem Roederem (jeno krople w przepastnym oceanie kolaboracji) – jej talent do ogrzewania okazjonalnie cierpiących serduszek jest bezprecedensowy.

Will Thomas natomiast, mimo że mieszał już wcześniej w kotle z zaklęciami Helen, jawił mi się jako pan od muzyki do reklam i średnich filmów. Co prawda miał swój epizod jako twórca szeroko pojętego IDM-u z ramienia londyńskiej wytwórni Hydrogen Dukebox, ale całość jakoś mi umknęła w gąszczu innych, bardziej eksperymentalnych rzeczy. Nie zrozumcie mnie źle, Aphex Twin i jego najbardziej rozlazłe dzieła byłyby nawet porównywalne, ale człowiek nie ma czasu po prostu nad „średniakami” się pochylać. Doba jest za krótka, muzyka ciągle się rodzi, na świecie jest prawie osiem miliardów ludzi. Natomiast…

To, co odwalili tu oboje, jest absolutnie fenomenalne i dopracowane do ostatniej nuty. Wizje kompozytorów są zgrane lepiej niż tryby w szwajcarskim zegarku. Od 1 do 11 numeru przebijamy się przez praktycznie każdy, godny uwagi gatunek. Klasycznie wykształcona Helen absolutnie nie boi się pchać całej konwencji na skraj przepaści, by ją brutalnie zepchnąć i patrzeć jak, zamiast roztrzaskać się o skały, osiada łagodnie na tafli jeziora. To balansowanie na krawędzi przypomina mi trochę cringe’ową rolę Natalie Portman w „Czarnym Łabędziu” Aronofskiego. Pokazuje, że prawie każda piękna i wartościowa rzecz na tym świecie okupiona jest czyimś cierpieniem… Że najwspanialsze dzieła powstają w najskrytszych, najmroczniejszych zakamarkach ludzkich umysłów i rodzą się z najsilniej rozedrganych pragnień.

Wracając na ziemię, bardzo bym chciała usłyszeć ten album w Katedrze we Wrocławiu podczas Industrial Festival, także zwracam się z uprzejmą prośbą o booking tu i teraz ;).

Myślę, że “Tilt” może co prawda naruszyć integralność sklepienia, ale jak sobie pomyślę, że mogłabym bezwstydnie ogrzać w nim twarz, to uczucie jest warte każdej rozwałki.

Sam album prezentuje się raczej sinusoidalnie, oczywiście nie chodzi tu o wagę utworów w sensie jakościowym, tylko sam ciężar emocjonalny i klimat. Melancholijne smyki ustępują miejsca technicznej łupance, minimal przechodzi płynnie w ambient. Każdy numer opowiada jakąś odrębną historię, jednak odtwarzane w zaplanowanej przez artystów kolejności piszą dość spójny scenariusz.

Taki, że się człowiekowi wcale nie chce wyjść z kina…

Data wydania: 12 maja 2023 r.

Marta Podoska