Hands Like Clouds – Mountain King

Marble 1972 / CD/DL / 2024

Hands Like Clouds Anxious Magazine

Czas na trzecie wydawnictwo spod znaku Blue Marble. Z całej trójki najbardziej szczególne, o ile bowiem poprzednie płyty to materiały względnie nowe (jeśli rzecz jasna przymkniemy oko na trzyletnie „półkownikowanie” Strom Noir), o ile były to albumy któreś z kolei, o tyle Mountain King to jedyna płyta Kormaka pod wspomnianym szyldem, zarazem materiał wcale nie nowy, lecz dziesięcioletni. Nie zestarzał się jednak, wręcz przeciwnie, zaś dzięki bonusowym reinterpretacjom dostał nie tylko nowe życie ale i nową oprawę (czy wspominałem już o tym, jak pięknie Blue Marble wydaje swoje digipaki? Wspominałem, oczywiście…) i nowego ducha.

Swoją drogą, skoro zaczepiamy już Emila i zwracamy uwagę na fakt, że Jouska sporo naczekała się na swoją premierę, to nie sposób zwrócić uwagę, że również Mountain King jest w tej konkurencji zawodnikiem wagi ciężkiej. Pierwotnie album ten powstawał przecież w okolicach lat 2007-2008, więc na swoje pierwsze wydanie na CDRze naczekał się dwa razy tyle, co płyta wspomniana powyżej. Teraz zaś bierzemy na tapet reedycyjną reinterpretację po kolejnych dziesięciu latach. A co na niej, oprócz świetnego wydania, dostajemy? Na początku oczywiście oryginalnego Mountain Kinga, czyli sześć utworów stworzonych przez Gosts of Breslau (Kormaka) z towarzyszeniem The Joy of Nature na instrumentach akustycznych. Kawał dobrego ambientu, nieco mrocznego, czasami wpadającego bardziej w drone, jednak spójnego i sprawiającego naprawdę solidne wrażenie. Trzeba przyznać, że po tych (w zależności jak liczyć) dziesięciu, czy może nawet piętnastu latach, dźwięki te wcale się nie zestarzały i nie trącą myszką. Całe 36 minut w dalszym ciągu robi robotę i wyczarowuje klimat.

Mamy też jednak i bonusy – swego rodzaju reinterpretacje, o których koniecznie należy wspomnieć, dokładają nam bowiem drugie tyle frajdy w słuchaniu tego dzieła. Zenial, Bojanek, Zamek UFO, Club Alpino, Tonopah Test, a nawet i GAAP KVLT – to nie są anonimowe nazwy czy imiona. I to oczywiście także słychać w drugiej części płyty, zapewniającej nam ponad 41 minut bonusowych dźwięków (cała płyta ma ponad 78 minut, ufff….). Część reinterpretacyjna czasami może odjeżdża stosunkowo daleko od specyficznie mrocznej i mglistej atmosfery oryginału, trzyma jednak konwencję i nie odbiega jakoś bardzo drastycznie od tematu (nawet jeśli Bojankowe intensywne rytmy początkowo wybudzają trochę z półsnu, w który wpadamy słuchając pierwszej, nieco rozwianej i unoszącej się na dronowych oparach części tego albumu). Ogólnie zresztą druga część jest jakby bardziej rytmiczna, żywsza, po części mocno naznaczona takim stempelkiem (czy raczej stempelkami) poszczególnych wykonawców odpowiedzialnych za remixy, wciąż jednak są to te same utwory, które już znamy. I może dlatego, wzorem pewnego inżyniera, utwory te nam się podobają.

Abstrahując już od niskiego nakładu i formy (CDR i jeszcze mniej kaset), to sama forma, remixy i ogólnie pietyzm potraktowania tego dzieła sprawiają, że mamy ochotę aż przyklasnąć i przytaknąć: tak, oby więcej tego typu re-edycji, więcej takich powrotów, odkurzeń, odświeżeń. Nie dajmy przepaść rzeczom, które na zapomnienie nie zasługują, a jeśli jeszcze możemy wydać je profesjonalnie, nadrabiając jakieś zaszłości z przeszłości – tym lepiej!

Piotr Wójcik