Den Sorte Død – Depressiv Magi

Cyclic Law / CD / LP / DL / 2022

Den Sorte — Død Depressiv Magi Anxious Magazine

Idzie nowe, idzie wyjątkowe. Wszystko w przyrodzie fluktuuje, zmienia się i ewoluuje. W końcu więc i Wójcik będzie zamiast peanów czy pochlebstw narzekać na jakieś rozczarowanie… No ale po kolei.

Gdy w 2018 r. ukazało się “Bundløse Søer” byłem zachwycony, bo Den Sorte Død przyniosło nam coś, czego generalnie wcześniej nie było. Choć w sumie może i było, ale na pewno nie w tej jakości. I gdyby się nawet uprzeć – i podobnie jak Stanisław Jerzy Lec sparafrazował swego czasu jednego z modernistów mówiąc, że „wszystko zostało już napisane”, pozostaje nam więc tylko wtórność – powiedzieć, że „wszystko zostało już nagrane” i nawet jakieś spiknięcie mortiisowskiego dark dungeon synthu ze szkołą berlińską gdzieś, kiedyś się przewinęło, to jednak dopiero Den Sorte Død wypłynęło z tą mutacją na szerokie wody (cobyśmy sobie złudzeń nie robili: w tym przypadku szerokie wody oznaczają wypłynięcie z kałuży do takiej ciut większej sadzawki). Zresztą wody wodami, początek był niezły, kwestia jednak co będzie dalej. Ukazało się “Undergangen” i Wójcikowi opadła szczęka. Prosto na bambusowego Wildwooda. Drogie cholerstwo, ale trwałe i porządnie zrobione, lakier UV, nawet wójcikowymi zębami, latającymi na prawo i lewo czy to z zachwytu czy z zaskoczenia, nie porysujesz. “Undergangen” wbijało we wspomniane dechy i zmuszało, by słuchać tego materiału raz za razem, potem znowu, a potem raz jeszcze i kolejny. W międzyczasie DSD zrobiło ciekawy ruch bo pożegnało się z Pomperipossą [Pomperipossa Records, o której z resztą bardzo różne historie można tu i tam usłyszeć] i wspomniane “Undergangen” wydało całkowicie własnym nakładem (dopiero w tym roku wyszło wznowienie w Cyclic Law).

Dobrze, czas leci. Przyszła pandemia (zdaniem innych plandemia, zdaniem jeszcze innych srandemia), w każdym razie minęły całe dwa lata, aż DSD wróciło albumem z gatunku self-titled. Wydanym już przez wspomniane Cyclic Law. Zrobiło się z jednej strony jakby mroczniej, poniekąd gęściej, z drugiej strony zaczęło bokami wiać Schulzem (tym spokojniejszym i zahaczającym o kawałki w stylu „lubię stagnację i co mi zrobicie?”) a nawet i innymi tuzami tej czy innej szkoły elektronicznej. Jednakowoż “Den Sorte Død” brzmiało jak album na przeczekanie. Dobre, fajne, ciekawe, wciąż dużo lepsze od wielu innych wypłodów, często wypuszczanych przez różne wytwórnie w większych nakładach, ale… Nic więcej. Raczej pady, plamy, klastry, zero bulgoczącego beatu w tle, nagła niechęć do arpeggiatora (nie wspominając nawet o pasażach czy konstrukcjach rytmicznych granych z ręki)… Taki jakby DSD potrzebowało głębokiego oddechu przed tym, co ma nastąpić później. No i w końcu w roku 2022 owo „później” nastąpiło.

22 lipca (tfu! no już widać, że zły omen!) ukazała się “Depressiv Magi” i… piszącego te słowa dość poważnie (po namyśle skasowano słowo: srodze) rozczarowała. Niby znów/wciąż jest dobrze, niby przyjemnie się tego słucha, niby człowiek słyszał już z kilku stron zachwyty nad tym materiałem. Tymczasem ja czuję się wciąż na tyle wgnieciony w fotel przez “Undergangen” (które ewidentnie podniosło poprzeczkę tak wysoko, że nawet samo DSD ma teraz problem z oddaniem kolejnego skoku, by go nie spalić), że nawet do “Depressiv Mag” jest mi niesamowicie trudno z niego powstać. Otwierający to wydawnictwo “Den Evindelige Skygge” brzmi jakby trochę na siłę, nie chcę użyć słowa zapchajdziura (zapchajdziury się zresztą zdarzają, choć umieszczanie ich jako pierwszego utworu na płycie byłoby ruchem dość nietypowym), niemniej jednak słuchając go piąty raz mam wrażenie, że brzmi jak swego podsumowanie zarzutów na temat tego, że Dungeon Synth jest gatunkiem, który zdecydowanie najszybciej od powstania zaczął zjadać swój własny ogon, przebijając w tej konkurencji nawet redneckie country. Tytułowy “Depressiv Magi” w żaden sposób nie ratuje sytuacji, a i to chyba jest nawet lekkim eufemizmem. Ciekawiej robi się dopiero gdzieś w jednej trzeciej wydawnictwa, gdy zaczyna rozkręcać się “En Vind af Infernalsk Ulidelighed” – niby wciąż to samo, ale nagle, jakby zza węgła zaczął chwilami wyskakiwać duch “Undergang”. Jest wolniej, monotonniej, o dziwo mniej berlińsko, ale i tak ma to swój urok. Szkoda tylko, że to dobre wrażenie musi psuć pojawiający się zaraz po nim “Sortsind”, który znów przypomina nam, że DS kocha być Uroborosem. Całe te 24 minuty nie są złe, zwłaszcza pochwalony wyżej “En Vind…”, problem w tym że to, co byłoby bardzo obiecującym debiutem jakiegoś jednoosobowego projektu DS z Malezji czy Wysp Owczych niekoniecznie przystoi legendzie duńskiej sceny. Całe szczęście, że ostatnia tercja tej płyty okazuje się nagłym przebudzeniem i zarówno “Håbløsheden jak i “Den Kosmiske Forbandelse” każą nam mieć nadzieję, że Den Sorte Død nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa, a finałowych 12 minut słucha się z autentyczną przyjemnością.

“Depressiv Magi” to nie jest zły materiał. Zwłaszcza jak na (beg me pardon) dość niskie standardy Dążuan Syna czyli Casio w Lochu, gdzie konkurencja nie poraża, a ilość materiałów przypominających granie jednym palcem na sowieckim Polivoksie sprawia, że materiały przeciętne stają się z automatu killerami. W sumie nie jest zły nawet jak na DSD. Niemniej jednak rozczarowuje, bo gdy ktoś przyzwyczaja nas do czegoś wybitnego, odstającego od razu o dwie długości od reszty okolicznej mielonki, to nasze oczekiwania z marszu przestawiają się w tryb maksymalnie wymagający i przeciętny czy tam solidny album nas zwyczajnie nie zadowala. Pozostaje mieć nadzieję, że to tylko drugi solidny wdech i… być może po eksplozji genialności niektórzy potrzebują nie jednego – ale dwóch głębszych oddechów. Zwłaszcza, że kojące to rozczarowanie dźwięki “Den Kosmiske Forbandelse” każą mi wierzyć, że na kolejny album DSD warto czekać a sam projekt nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. I że będzie co najmniej tak dobrze, jak na “Underangen”, a kto wie, może nawet jeszcze lepiej.

P.S. Nie musicie wierzyć staremu zgredowi, przesłuchajcie “Depressiv Magi” i wyróbcie sobie własną opinię. Jeśli natomiast nie znacie Den Sorte Død… ha! Tym bardziej posłuchajcie “Depressiv Magi”, poprawcie zeszłoroczną “Den Sorte Død”, później wrzućcie na ruszt “Bundløse Søer” a na sam koniec zostawcie sobie “Undergangen”. Warto, psiakrew, warto!

Piotr Wójcik