Daniel Menche – Whorl

Wydanie własne / DL / 2024

Anxious Magazine Daniel Menche – Whorl

Śledząc krok po kroku, czy raczej podążając za aktywnością niektórych artystów, odnosimy wrażenie, że powiedzenie „wino im starsze, tym lepsze” sprawdza się idealnie. Oczywiście nie chodzi tu bezpośrednio o osobę/y podpisujące się pod tymi działaniami, a raczej ich nieugiętość w kontynuacji podnoszenia tzw. poprzeczki na wyższy poziom. Czasami wychodzi to samoistnie, czasami trzeba sobie na to zapracować, różnie to bywa.

Wraz z ukazaniem się Whorl Daniel Menche po raz kolejny udowodnił, że jego – parafrazując zanany tytuł – schody do nieba (dźwiękowego) osiągają coraz to wyższe poziomy. Dla przykładu, zatrzymując się na jednym ze stopni tej drabiny, jakim był Sleeper, długo nie mogłem się podnieść wnikając i przenikając ten dźwiękowy monument – pamiętacie MONOLIT z Odyseji 2001 i jego idealność?

Jednak czas pędzi dalej i oto 27 stycznia ukazał się Whorl ostatnia odsłona autorstwa Daniela. Opublikowane, jak większość ostatnich, własnym sumptem via bandcamp. W tym przypadku, mając do dyspozycji cztery składniki: przez obszerne archiwum (własnych) nagrań terenowych z najbardziej żywiołowych i nagich, naturalnych terenów plus oscylatory plus noise. Ostatnia, czwarta część składowa to wiolonczela kontrabasowa – już „widziałem”, a raczej słyszałem ten majestatyczny instrument wibrujący swoimi czterema muskularnymi strunami – nawet, zanim włączyłem odtwarzanie.

I tutaj, teoretycznie, mogło dojść do całkowitego spłaszczenia materiału i doświadczeniu kolejnego albumu z etykietą: drone music. Praktycznie: takie sytuacje nie dotyczą twórczości autora Whorl, wystarczy sprawdzić, choćby wyrywkowo kilka tytułów z jego przepastnej płytoteki. Elastycznie poruszając się w szeroko rozumianej estetyce noise, szczególnie w początkowym okresie swojej działalności, nigdy nie pozostawał biernie w jednym miejscu. Myślę, że określając siebie mianem muzyka/kompozytora dźwiękowej abstrakcji trafia w dziesiątkę, a osobiście dołożyłbym jeszcze brzmiące ładnie po angielsku określenie “sound sculptor”. Nie chodzi tu o wykorzystanie gotowych „obiektów grających”, jak w przypadku Harry Bertoia, a odwrotnie. Budowanie całości dźwiękowej z poszczególnych źródeł, śladów, aby otrzymany rezultat, objawił się jako eteryczna, „słuchowa rzeźba”.

Już pierwsze sekundy tej trzydziestopięcio minutowej przejażdżki umiejscawiają nas w lekko przytłumionej przestrzeni, w której na horyzoncie słyszymy nadciągający deszcz, a może to odgłosy cieku wodnego zarejestrowanego w jaskini? Interpretacji może być wiele, ale jakiekolwiek zastanawianie się jest przerwane przez majestatyczny nalot drono-wiolonczeli, która całkowicie zmienia percepcję postrzegania. W towarzystwie oscylatorów i ich metalicznych wibracji, frekfencji które opalizują na granicach dronu, tworzą rodzaj organizmu, który w rękach Daniela ożywa. Tutaj tkwi cała magia wibracji, której źródłem są struny i ich właściwości, odpowiednie ich potraktowanie wzbija tumany basowej mgły, innym razem ukazuje elegancje niby feedbacku spiralnie wijącego się u podnóża utworu.

Wieloletnie kolekcjonowanie naturalnych nagrań terenowych, aby uchwycić „serce żywiołu” albo „żywioł w akcji” znajduje tu również swoje miejsce i zastosowanie. W pełnym zakresie oddają siłę natury i jej moc. Praktycznie każde wydawnictwo sygnowane przez powyższego muzyka posiada w sobie rodzaj monumentalnej energii i „siły rażenia” sensorycznego, i nie chodzi tu o ścianę hałasu, noise, z której znani są muzycy z tej strefy.

Daniel ewoluował, de facto nie porzucił tej formuły, ale jakby odwrócił jej zasady. Brak bezpardonowego, frontalnego ataku, w zamian podarował nam esencję ukrytą w jądrze atomu rozsadzającą od środka. Fale odbijające się o pusty brzeg, ukryte w miksie utworu, rozciągają krajobraz i zwijają w spiralne zakola niknące pod stopami. W odsłuchanej całości dosłownie czuć jak poszczególne części zazębiają się ze sobą, czy raczej między sobą, wspomagają współistnieć i utworzyć CAŁOŚĆ.

Jeżeli, ktokolwiek i kiedykolwiek sięgnie po ten tytuł proponuję sięgnąć po tłumaczenie tytułu i przyjrzeć się okładce.

Data wydania: 27 stycznia 2024

Marek “Lokis” Nawrot