Chore IA – Postscriptum / Neogolizmowa

Antenna Non Grata / Zoharum / CD/DL / 2023

Anxious Magazine CHORE IA – Postscriptum / Neogolizmowa

No i co my tu mamy… Mamy tu płytę CD (piękny, naprawdę przepięknie zrobiony sześciopanelowy ekopak), w przypadku której wszyscy (wydawcy, krytycy, publika) z góry na dół zwracają nam uwagę, że to album składający się z dwóch odrębnych wydawnictw, których nagranie dzieli blisko 30 lat. Chyba tylko sam Jacek Wanat (najprawdopodobniej… w każdym razie ja nigdzie nie czytałem ani nie słyszałem) nie wyszedł do nas z marszu z takim oto zastrzeżeniem… Zastrzeżeniem, brzmiącym trochę jak wymówka, jak alibi, które jednak po pierwszym pełnym przesłuchaniu srebrnego krążka zmienia się li-tylko w ciekawostkę i nic więcej. Ewentualnie możemy dodać: w pewnego rodzaju fenonem, godny raczej pochwały niż robienia za parawan. Moglibyśmy bowiem spokojnie przejść nad tą dychotomią całkowicie do porządku dziennego, zupełnie zignorować fakt, że płyta zawiera dwa różne albumy, sam zaś fakt, że dzielą je trzy dekady, moglibyśmy co najwyżej skwitować kiwając z uznaniem głową… Z uznaniem i zachwytem nad tym, że tak odległe w czasie płyty, w zasadzie mogące być swego rodzaju klamrą w twórczości projektu Chore IA, współbrzmią ze sobą tak spójnie, idealnie korespondują (bez różnic stylistycznych, bez zgrzytów, bez jakiejś przepaści wykonawczej czy instrumentalnej – a przecież te trzy dziesięciolecia to fura czasu, kilka, jeśli nie kilkanaście epok, podczas których w produkcji muzycznej zmieniło się tyle, ile w wojskowości od czasów rzymskich kohort szturmujących wioskę Asterixa i Obelixa…)

Gdyby się zresztą przyjrzeć tej płycie trochę bliżej, to ona rzeczywiście funduje nam taką klamrę… Zaczynamy bowiem od „Postscriptum” czyli ostatniego materiału Jacka, by przejść potem do materiału sprzed lat („Neogolizmowa”), a następnie znów wrócić do „Postscriptum” w postaci zamykającego całość „Triptychu”.

Oczywiście to nie jest tak, że całość brzmi jakby została nagrana podczas jednej sesji, oczywiście te różnice są (choć rzecz jasna nie rażące), oczywiście można od razu zauważyć, że „Neogolizmowa” jest jakby bardziej naturalna, „Postscriptum” z kolei bardziej mroczne, obie części różnią się stopniem wykorzystania wokalu (zwłaszcza pewna punkowa, a nawet wyprzedzająca swoje lata post-punkowa maniera pojawiająca się momentami na „Neo…”), ale i tak należy jeszcze raz podkreślić, że całość od pierwszej do ostatniej minuty po prostu fajnie się zazębia, a PS/Neo… słucha się idealnie jednym ciągiem. Zresztą… przecież sama „Neogolizmowa” też płynie sobie różnymi falami, raz jest bardziej posępna, kiedy indziej zaś bardziej dzika… Oba te wydawnictwa nie są jednorodne i w tym ich siła, a zarazem ten atut, który pozwala im się wzajemnie przenikać i uzupełniać. Po którymś z kolei przesłuchaniu zaczynamy jakby machinalnie analizować, schodzić jeden, drugi, trzeci poziom niżej, siłą rzeczy mózg samoczynnie rozkłada pewne niuanse na czynniki pierwsze (a to, że starszy materiał oprócz wokali intensywniej korzysta też z perkusji, a to że „Postscriptum” zdecydowanie odlatuje czasami w kierunku dronów, a to jeszcze coś…) wciąż jednak unosi się nad całością pewien specyficzny klimat, pozwalający odbierać to wydawnictwo jako pełne, kompletne, jednolite. To bez wątpienia jedna z jego ogromnych zalet. Choć nie jedyna. O ile jednak ta pierwsza jest, tak to nazwijmy, względnie obiektywna, to kolejne są zdecydowanie subiektywne. Jest bowiem w tej płycie coś, co mnie akurat bardzo rusza, co sprawia, że jest z mojego punktu widzenia absolutnie niesamowita, coś – a to się rzadko zdarza – że czuję tę płytę bardziej gdzieś na pograniczu zmysłów, za progiem jasnego wyrażenia myśli i uczuć, więc dość precyzyjne uzasadnienie tej mojej miłości do PS/Neo… w postaci kilku składnych zdań jest zwyczajnie trudne i wprowadzające semantyczny chaos w mojej głowie… To po prostu jedna z tych niewielu płyt, które są w moim mocno subiektywnym odczuciu genialne „bo tak!”. Albowiem ponieważ.

Ograniczę się więc do wyświechtanego komunału, że ten materiał należy po prostu posłuchać. Obowiązkowo. Jeśli nie podejdzie za pierwszym razem – spróbować po raz drugi. A w razie potrzeby i trzeci. A jeśli się spodoba – powracać seriami, odkrywając coraz to nowe rzeczy, smaczki, dziwne wycieczki w kierunku nieoczywistych stylów i gatunków. Bo wbrew pewnej powierzchownej surowości, to jest płyta bardzo głęboka, wielowymiarowa, płyta na której da się odkryć cholernie wiele… Do czego jeszcze raz wszystkich dźwiękonautów zachęcam.

Data wydania: 12 września 2023

Piotr Wójcik