Angst Sessions – Mitt Inre Dekadans

ANGST Records / LP/MC/DL / 2023

Anxious magazine Angst Sessions – Mitt InreDekadans

Zanim przejdę do opisu najnowszego wydawnictwa Angst Sessions, krótko nakreślę swoją relację z dungeon synthem, która nie zawsze układała się tak dobrze, jak obecnie. Od pierwszego kontaktu z rzeczonym żanrem, lubowałem się w narzekaniu na niego. Wytworzył się w mojej głowie obraz dość tandetnej i kiczowatej muzyki, która z jednej strony stara się być klimatyczna i hauntologiczna, ale z drugiej, w związku z wszelakim przesadyzmem i nader silnymi inspiracjami fantastyką przeróżną, stawała się dla mnie formą dźwiękowej karykatury.

Oczy otworzyło mi wydawnictwo Legendy autorstwa Spopielonego, które skądinąd sam współwydawałem pod egidą Opus Elefantum, uzmysłowiło mi, że dungeon synth nie zawsze musi być tym rodzajem twórczości, o jakim piszę wyżej. I tak pewną ironią losu rozpocząłem wówczas (2018 rok) ponowne poszukiwania ciekawszej muzyki z tego nurtu. Po trudnych i niekoniecznie satysfakcjonujących eksploracjach udało mi się dotrzeć do skandynawskiej sceny, a tam odnalazłem prawdziwą perłę, duńskie Offermose, które, mówiąc expressis verbis, w stu procentach odpowiadało moim oczekiwaniom i nadziejom pokładanym w rzeczonej estetyce. Wszystko dlatego, iż był to minimalistyczny, mroczny, ale także melodyjny i berliński dungeon synth, stawiający raczej na eksplorację funeralnych, aniżeli tolkienowskich klimatów.

Domyślacie się pewnie, dlaczego o tym wspominam. Tak, nie ukrywam, że już na początku tekstu, chciałbym podzielić (według całkowicie subiektywnego kryterium) dungeon synth, na ten fajniejszy – który ewokuje w stronę chłodnego i mrocznego minimal synthu, i na ten mniej fajny – który, przynajmniej dla mnie, bywa przesadnie epicki, podniosły i niepotrzebnie efekciarski. I właśnie z tym indywidualnym oraz – tak, mam tego świadomość – bardzo wybrednym założeniem, chcę Was wprowadzić do recenzji płyty Angst Sessions. Tyle że jest jeszcze druga strona tej przedmowy. Jak już wspomniałem, choć moja pełnoprawna przygoda z tym gatunkiem zaczęła się od Spopielonego, to kamieniem milowym było dla mnie Offermose, które to do dziś dnia nie jest moim faworytem w kwestii takich klimatów. Niedługo później jednak ten duński projekt doprowadził mnie do DEN SORTE DØD, które jest duetem dwóch muzyków; przede wszystkim człowieka odpowiedzialnego za wspomniane tu Offermose oraz… właśnie twórcy projektu Angst Sessions.

Wszystkie wymienione wyżej trzy nazwy łączą w sobie te elementy gatunku, które akceptuję, lubię i cenię. Pomiędzy twórczością Offermose a DEN SORTE DØD dostrzegam wyraźną linię ciągłą i – w moim odczuciu – oba projekty operują niezwykle podobnym, muzycznym językiem. Nieco inaczej sprawa ma się z Angst Sessions, które – mieści się co prawda w granicach wspomnianego żanru – ale jest od pozostałej dwójki znacznie bardziej eksperymentalne i dark ambientowe. Z kolei nowa płyta tego projektu o tytule Mitt Inre Dekadans jest kolejnym krokiem poczynionym w kierunku dalszego eksperymentatorstwa. Miałbym nawet pewne wątpliwości, czy etykieta, której używam i o której rozprawiam od trzech akapitów, byłaby tu właściwie zasadna? Ale powiedzmy o wszystkim po kolei…

Tytuł najnowszej płyty tego projektu oznacza w tłumaczeniu Moją osobistą dekadencję. Sam autor zresztą opisuje ten materiał jako rodzaj podróży w ciemne zakamarki swojego własnego „ja”. W opisie dołączonym do płyty pisze, że jest ona eksploracją tego, co dzieje się z ludzkim umysłem, gdy jest on poddany długim sesjom z całkowitą i bezdenną ciemnością, zimnem i głodem – „Absolutna utrata czasu i przestrzeni oraz samotność zdana na łaskę własnych myśli i wewnętrznego rozkładu. Szaleństwo i głosy wewnętrznych demonów, podczas gdy ciało fizyczne woła o odpoczynek i jedzenie”. Sceneria i wizja rodem z introspektywnego horroru, inspirowana raczej koszmarowymi i upiornymi fantazjami. Jednym słowem – mroczna i zatrważająca otoczka. No, ale jak ma się sprawa z samą muzyką?

Faktycznie, muszę przyznać, że jest to mroczny, oziębły i momentami przerażający album, który nie wywoła u nas skojarzeń z relaksacyjnym i chillującym ambientem, nadającym się do koszenia trawy w ogródku podczas letniego popołudnia. Jeśli przyjąć, że Angst Session na tej płycie może operować etykietą dungeon synthu (co samo w sobie będzie już dyskusyjne) to absolutnie nie jest to dungeon synth tolkienowski, inspirowany bujną i kolorową fantastyką. Szybciej odnajdziemy tu formułę rodem z twórczości Artium Carceri, który tworzy mrożące krew w żyłach industrialne i ambientowe soundtracki. Zresztą, chyba taki był właśnie zamysł twórcy Mitt Inre Dekadans, aby wywołać – z pomocą różnych syntezatorowych modulacji – uczucie dyskomfortu i strachu. Jeśli wsłuchamy się dobrze w ten materiał i poświęcimy mu sporo uwagi, faktycznie możemy poczuć te wszystkie emocje, o jakich piszę wcześniej. Na płycie dostajemy bowiem sporo fragmentów, które mogą nas złapać za gardło, np. cały Du Ser Dystert Mörker, który za sprawą dronujących syntezatorów i eksperymentatorskich modulacji, będących pokręconą i horrorową wersją berlińskiej elektroniki, trzymać będzie nas od początku do końca w ciągłym napięciu. I ten numer faktycznie bardzo wyróżnia się na tle całej płyty i świetnie pasuje do konwencji tematycznej, z jakiej korzysta artysta. Mamy również tytułowy Mitt Inre Dekadens, gdzie obok basowego, ciężkiego ambientu i wirujących synthów, nagle zaczynają towarzyszyć nam różne niepokojące dźwięki w typie przeraźliwych odgłosów.

Na końcu tylko postawię pytanie: czy Mitt Inre Dekadens to bardziej dungeon synth oderwany od jego pierwotnych i klasycznych założeń, czy może bardziej hauntologiczny i „moogowy” dark ambient? Ale odpowiedź, wedle zresztą własnych preferencji, pozostawię już Wam. Po odsłuchu…

Janusz Jurga