A. J. Kaufmann – Bard’s Woman in the Cool of the Summer Breeze

The Swamp Records / CD/DL / 2023

A.J. Kaufmann – Bard's Woman in the Cool of the Summer Breeze Anxious Magazine

A .J. Kaufmann, czyli Adam Majdecki-Janicki to jeden z tych rodzimych artystów, którzy bardziej niż w Polsce znani są na szeroko pojętym Zachodzie, zwłaszcza za oceanem. Z jednej strony trochę to dziwne, z drugiej cóż… takie są poniekąd realia szeroko pojętej sceny DIY, która od czasu upowszechnienia internetu, zwłaszcza szybkiego, radzącego sobie ze streamingiem nawet nieskompresowanej muzyki czy filmów w wysokiej rozdzielczości, utraciła „geograficzną rację bytu”, a jedyne ograniczenia to te, które funkcjonują w głowie artysty, jego managera czy w uprzedzaniach potencjalnych słuchaczy.

Jak przystało na twórcę samemu będącego sobie sterem, żaglem, okrętem, latarnią, a nawet kapitanatem, A.J. wydaje sporo wydawnictw, czyniąc to w dość żwawym tempie, często sięgając po rzeczy starsze, przeróbki, etc. My skupimy się jednak na absolutnej nowości czyli wychodzącej 14 lutego płycie “Bard’s Woman in the Cool of the Summer Breeze”.

Najnowsze dzieło A.J.K. to taki dość specyficzny, trudno szufladkowalny, eksperymentalny, psychodeliczny garażowy psycho soft-rock, mieszający się gdzieś z (dark) folkiem, indie a nawet konceptualną poezją śpiewaną z towarzyszeniem… gitary (cóż, całkiem niedawno pisałem, że mało muzyki gitarowej trafia na łamy Anxious Musick magazine; jeszcze kilka takich albumów i przyjdzie mi samemu odszczekiwać własne słowa). Płyta bez wątpienia bazuje na gitarowych mantrach, stanowiących tło opowiadanych przez A.J. z werwą historii, klimatycznie nawiązując nie raz i nie dwa do klasyków gatunku, a nawet gatunków – mamy tu bowiem nie tylko dark folk w starym dobrym stylu lat dziewięćdziesiątych ale i swego rodzaju progresywny psychoakustyczny rock, taki trochę w stylu Nicka Cave’a (Bogowie, ależ wyświechtane porównanie, wiem…), całość wsparta lekkim subtelnym klawiszem, jak choćby w “Little Whip”. Co ciekawe o ile w kilku utworach (np. “Mighty River”) ewidentnie drażniły mnie początkowo swego rodzaju dysonanse harmoczniczne, tak po którymś przesłuchaniu, zwłaszcza ciszej, nocą, zlały się one gdzieś w jedną całość z resztą dźwięków, rozpływając w jednorodnej, snującej się powoli knajpiano-przybrzeżnej balladzie, wykluwającej powoli swoje niespieszne dźwięki w oparach taniego rumu i fajek… Gdzieś na dalszym planie majaczy też taki klasyczny duch lat 60., tych balladowo-nostalgicznych, które wyskakują czasami zza węgła w różnych nieprzewidzianych okolicznościach (czy to niespodziewanym coverowym projektem byłych blackmetalowców z Ulvera czy na przykład subtelnym prztyczkiem z albumu poznańskiego barda z gitarą).

“Bard’s Woman…” to jeden z tych albumów, które muszą troszeczkę skruszeć, trzeba do nich dojrzeć, oswoić te dźwięki, żeby bardziej je pokochać. Zdecydowanie jedno, czy dwa przesłuchania nie wystarczą. Tym się natomiast różni od wielu płyt „ewoluujących wykonawców”, że o ile w ich przypadku, do ich przeżarcia i przetrawienia potrzeba zwyczajnie czasu liczonego w miesiącach i latach, przepracowania traumy z gatunku „dlaczego już nie w ten sposób” i „czemu to teraz brzmi inaczej”, o tyle “Bard’s Woman…” nie ma takich kolosalnych wymagań, tu wystarczy po prostu kilka uważnych odsłuchów w skupieniu. Zwłaszcza, że płyta ta oferuje wiele, po prostu dzieli się wszystkimi swoimi odcieniami i smaczkami dawkując je powoli i rozmysłem. Na zakończenie każdego z tych przesłuchań można każdorazowo posłuchać najbardziej klimatycznej, onirycznej i niesamowitej “Patricii”. Ten akurat kawałek wchodzi od pierwszego przesłuchania…

Piotr Wójcik

Wywiad z A. J. Kaufmann w ANXIOUS