The Cremant – Pink Cloud

Wydanie własne / DL / 2023

The Cremant – Pink Cloud Anxious Magazine

Pink Cloud to zdecydowanie jedna z najdziwniejszych rzeczy, jakich przyszło mi ostatnio słuchać. Album powstały jako coś w rodzaju eksperymentu poniekąd terapeutycznego, poniekąd twórczego, w sposób i w warunkach mocno nietypowych, gdyż jak podkreśla sam autor, było tak źle, że nie chciało mu się nawet wstawać z łóżka. Efektem jest materiał nagrany niejako „na przełamanie”, de facto tylko z użyciem syntezatora Cobalt 8M i grooveboxa Polyend Play, do tego mikser i… iPad zamiast komputera z DAWem. Usiłuję sobie właśnie wyobrazić człowieka w przejściowej depresji, tudzież z chandrą, w łóżku otoczonym kablami i elektroniką, z jakąś klawiaturą sterującą na desce śniadaniowej i muszę przyznać, że dość opornie mi to idzie. W każdym razie mieszkającemu na Cyprze i grającemu pod pseudonimem The Cremant Sergeiowi Snegirewowi udało się jakoś wdrożyć w życie taką koncepcję twórczą i nagrać “Pink Cloud” – album mocno ambientowy, choć wbrew okolicznościom na pewno ani depresyjny, ani mroczny. Powiedziałbym nawet, że płyta ta jest jakoś dziwnie pozytywnie kontemplacyjna. W sumie sam autor przyznaje, że finalnie odnalazł w stworzonych przez siebie dźwiękach nadzieję i nowe siły…

Cały album, dostępny, jak i pozostałe produkcje tego twórcy, wyłącznie w wersji cyfrowej, trwa ponad godzinę i prezentuje nam dość szerokie spojrzenie na ambient. W zasadzie (pomimo deklaracji, że ten materiał miał być czysto ambientowy) ja słyszę tu jednak sporo jakichś wędrówek w kierunku lo-fi, trochę nieśmiałych skrętów w stronę trance’u też by się znalazło. Choć prawda, że najbardziej słychać to wszystko w otwierającym ten album “Forest Talk” a później, w zasadzie już od “Days of Peace” robi się zdecydowanie bardziej konwencjonalnie.

Proponowany przez Cremanta ambient lubi sięgać po pianino (zwłaszcza we wspomnianym “Days of Peace”, gdzie jego partie mają zacięcie wręcz jazzująco-wirtuozerskie, nie będę wskazywać z czym, czy raczej z kim mi się to kojarzy, gdyż trochę nie wypada), lubi prowadzić wyraziste linie melodyczne na tle ambientowych padów, klastrów, szerokiego tła, lubi też mgliście się ciągnąć, bawiąc relaksacyjną niespiesznością tych dźwięków. Ale taki chyba był właśnie cel tego dzieła. Tytułowy “Pink Cloud” to już utwór stricte introwertyczno-ambientowy. Nie zawsze jest jednak wolno. Takie “FLOW” czy “Fading Away” potrafią zarówno przyspieszyć, jak i trochę rozruszać słuchacza wprowadzając trochę beatu w tle. Końcówka albumu to jednak z powrotem bardzo klasyczny ambient.

“Pink Cloud” to rzecz niewątpliwie ciekawa, warta przesłuchania, pokazująca że coś naprawdę fajnego można zrobić samemu, w warunkach domowych, w dość dziwnych, specyficznych okolicznościach i z dość osobliwym podejściem warsztatowo-wykonawczym. Dla piszącego te słowa dodatkowo zachęcająca, by sięgnąć po dość dawno nie używanego Cobalta 8M i spróbować wykorzystać go przy okazji tworzenia czegoś nowego… Nie ma wszak lepszego sposobu na przypomnienie o możliwościach danego instrumentu, niż oparcie na nim praktycznie całej płyty. Płyty niezłej, różnorodnej i dobrze brzmiącej.

Piotr Wójcik