Rites of Fall – Venoms

Leidforschung / LP/DL / 2023

Anxious magazine Rites of Fall – Venoms

Jeśli czytasz, mój drogi czytelniku, tę recenzję, to chciałbym Ci już na samym wstępie oznajmić, iż masz do czynienia z tekstem na temat – możliwie – jednej z najlepszych płyt 2023 roku, a przecież – również to oznajmię – konkurencja, jak to zwykle bywa, była całkiem spora. Nie zdziwię się również, jeśli ją znasz. Z kolei, jeśli jej słuchałeś, to spodziewam się, że pewnie podzielisz moje zdanie. A jeśli nie – co byłoby mi nawet na rękę – to może tym chętniej przeczytasz, co mam do powiedzenia na jej temat. Ja z kolei chętnie bym się dowiedział, czy będę Cię w stanie przekonać…

Zanim jednak skupię się na przedstawianiu najnowszego albumu, powiem parę słów o jego autorze, czyli o Bartku Kuszewskim, który ukrywa się pod aliasem Rites of Fall. Ów projekt powołany został do życia w roku 2017 i do tej pory jego dyskografia zamykała się na trzech wydawnictwach: “Trithsayer”, “Towards the Blackest Skies” i “Floodwaters”. Choć każdy z tych albumów jest związany z inną tematyką – czego mogłem dowiedzieć się z notki prasowej – to łączy je wspólny i osobliwy, muzyczny język, który jest z kolei trudny do jednoznacznego i arbitralnego zdefiniowania. I – jak słusznie podkreślono we wspomnianej notce – spaja on wiele elementów i stylów na pozór bardzo oddalonych od siebie.

Opis ten wydaje się być bardzo trafny w kontekście omawianej muzyki. Ten przymiot natomiast generuje dwa konkretne elementy, za które najbardziej pokochałem Rites of Fall, czyli: właśnie ten nieuchwytny i bezprecedensowy eklektyzm, a także jego niezwykła niepowtarzalność, która czyni ten projekt wyjątkowo unikalnym. I daj proszę wiarę, że słowa „niepowtarzalny” czy „wyjątkowo unikalny” nie są tu popełnionym nader pochopnym nadużyciem, bowiem ta zabawa gatunkowa, na jaką decyduje się polski producent, zdaje się być czymś na styl szaleńczej i pełnej pasji eksploracji przeróżnych zakamarków analogowej elektroniki. Tyle że Rites of Fall, mimo tego całego eklektycznego wariactwa, tworzy muzykę bardzo koherentną, wewnętrznie spójną. Wszystkie dźwiękowe światy, które przecinają się na jego płytach, ad finale dają efekt jednolitej i konsekwentnej opowieści, ewokującej w stronę zatrważającej, przytłaczającej i budzącej grozę elektroniki. Z kolei tych rzeczonych światów można tu odnaleźć naprawdę sporo, bo Rites of Fall, to miejsce splecenia się dubujących rytmów, mrocznego ambientu i subtelnego noise’u, krzyżujących się z wszelkimi eksperymentami, których właściwym desygnatem będzie pewna umowna szuflada pod postacią post-industrialnej elektroniki.

Jak dotąd Bartek, eksponujący swój indywidualny i niepowtarzalny język dźwiękowy, był naprawdę dobry w swoim fachu. Słowem – wychodziło mu to lepiej niż nieźle. Tyle że na “Venoms” podniósł swój poziom – moim skromnym zdaniem – o półkę, jak nie o kilka półek, wyżej, doprowadzając niemalże do perfekcji ten eklektyczno-elektroniczny koncept. Na nowym materiale Rites of Fall znów oferuje nam żonglerkę różnymi stylistykami, zabierając nas w podróż eksplorującą tematykę rozpadu. Tym razem jednak jest to podróż bez pasów bezpieczeństwa. Nie mam pewności, czy ta metafora była najtrafniejsza, ale chciałem po prostu przekazać, że zdecydowanie najsilniejszym punktem nowej płyty jest jej niesamowite napięcie, które towarzyszy słuchaczowi od początku do końca i to nieposkromione wrażenie, że w każdej chwili spaść na Ciebie może „dźwiękowa bomba”. Ta dramaturgia budowana za pomocą nierzadko ekstremalnych środków (np. agresywne i noise’ujące syntezatory w “The Revenge of Animals”) wciąga i nie puszcza, mimo obecności – oczywiście – wielu spokojniejszych i organicznych momentów na tej płycie (np. w bardziej ambientowym “Vegetation Echelon”, który przypomina nam mroczniejszą odsłonę Tangerine Dream). Tyle że wszystkie te zabiegi są na “Venoms” poukładane z wyjątkowym pietyzmem, co świadczy też o dużej świadomości twórczej artysty. Coś jak zabieg w bardzo dobrze zaaranżowanym filmie akcji, gdzie wszystkie następujące po sobie sceny są następstwem zaplanowanego zamysłu, mającego na celu wywołanie u odbiorcy konkretnych emocji. I rzeczone emocje “Venoms”, z pomocą tych wszystkich suspensów, było w stanie u mnie wywołać; stając się niezwykle niebezpieczną, ale nęcącą podróżą. Płyta zresztą zaoferowała mi to wszystko, czego – w pewnym sensie – brakowało mi na nieco rozwlekłym i oszczędniejszym “Floodwaters”, czyli poprzednim wydawnictwie Rites of Fall.

Na nowym albumie z kolei ciężko się do czegokolwiek przyczepić. No może jedynie do długości, która – w moim mniemaniu – była zbyt krótka. W momencie, gdy “Venoms” się kończy, można poczuć – poza wrażeniem ekscytacji – pewien niedosyt. Mimo wszystko ciężko, aby było inaczej, skoro Bartek tak zmyślnie serwuje nam przekrój najróżniejszych, elektronicznych stylów, jakie zostały przez niego zaaplikowane do tej mrocznej wizji opartej na motywie rozkładu i chaosu natury. A jest tu – przypomnę – naprawdę sporo tych stylistyk; szczególnie jeśli spojrzy się na ten mariaż z perspektywy tematycznego reżimu, jaki narzucił sobie autor. Z pewnością do nowej płyty Rites of Fall pasować będzie maksyma, że „każdy (kto lubi niepokojącą i dynamiczną elektronikę) znajdzie tu coś dla siebie”.

Data wydania: 6 paździenika 2023

Janusz Jurga