Michael Plater – Ghost Music

Hypostatic Union / LP/DL / 2023

Michael Plater Ghost Music Anxious Magazine

Dark, neo, poetic whatever-folk wciąż ma się dobrze. A nawet bardzo dobrze… Jeżeli ktoś chciałby zgłosić w tym momencie zdanie odrębne, niech sięgnie po najnowsze dzieło mieszkającego na Wyspach Australijczyka – Michaela Platera. Zaprezentowane tutaj nieco ponad czterdzieści dwie minuty zadają zdecydowany kłam teorii, że gatunek ten (czy może raczej szeroki nurt) zjadł już swój własny ogon lub ewentualnie przycupnał gdzieś w ciemnym zaułku i ukradkiem kończy właśnie jego konsumpcję. “Ghost Music” pokazuje, że wciąż da się jeszcze z tej muzyki coś wydusić, coś ciekawego stworzyć, coś niebanalnego nagrać. Zresztą nie tylko Michael wydał ostatnimi czasy znakomity album w tejże stylistyce, by wspomnieć choćby Nero Kane’a. Skoncentrujmy się jednak na najnowszym krążku artysty z Antypodów.

“Ghost Music” sprawia z jednej strony wrażenie płyty, która garściami czerpie ze sprawdzonych patentów, z drugiej jednak Michael znakomicie radzi sobie z układaniem tych klocków w świeżą całość. Ta płyta to wręcz swoisty collage takich starych dobrych chwytów, z których zestawiono wariację, jakiej jeszcze nie mieliśmy. A może i mieliśmy, ale nie dokładnie w takich odcieniach, nie w tej kolejności i nie w taki sposób podaną… Zaczyna się bardzo wyspiarsko. Tyle że jakoś przeplatają nam się te wyspy… No bo skoro jesteśmy w gościach, to wypada sięgnąć po stare dobre brytyjskie tradycje dark/neo-folku, nie da się więc nie zauważyć inspiracji choćby takim Current 93. Dlaczego jednak nie przyprawić tego szczyptą (lub nawet dużą dozą) klimatów typowo cave’owskich? Dom rodzinny trzeba przecież też powspominać.

Generalnie cały początek wspomnianej płyty to właśnie taki konglomerat poetyckiego, doprawionego solidną dawką czerni i mroku neofolku, który można by nazwać bardzo imperialno brytyjskim, skoro łączy w sobie to, co łączy. Czasami jest bardziej angielsko (jak choćby na samym początku), czasami australo-nostalgicznie (“Katie King” czy “Your Family Ghost”). Przy odrobinie dobrej woli można się nawet zauważyć pewne inspiracje Neilem Youngiem i w ten oto sposób do wspomnianej brytyjskiej rodziny dorzucić możemy jeszcze Kanadę. Od “Saint John’s Eve” dochodzą do głosu również odważniejsze, przesterowane momentami gitary i robi się jeszcze ciekawiej. Zwłaszcza że długi, monumentalny, prawie dziewięciominutowy utwór wprowadza niesamowity oniryczny klimat, który zresztą znakomicie podtrzymuje kolejny, ponad sześciominutowy “The Lost Keepers”, wprowadzający dodatkowo odważniejsze partie instrumentów spoza klasycznego darkfolkowego zestawu, bądź co bądź dodanie pianina (no dobrze, pianino pojawiało się już wcześniej), cytry i sampli kojarzonych raczej z ambientem to nie jest to, czego spodziewać się można było po wysłuchaniu pierwszych pięciu utworów. Całość brzmi jednak świetnie, poszerza horyzont płyty, znakomicie ją rozwijając i fundując słuchaczom znakomitą końcówkę, która nieco wyhamowuje jeszcze ostatnim “Burning Windmills”, jakby Michael chciał nam przypomnieć, że to jednak neofolk, mroczny, ale mimo wszystko osadzony gdzieś w poezji śpiewanej, mocno spokrewniony z Cave’m z – nomen omen – “Ghosteen” czy najbardziej poetyckim wcieleniem Younga.

“Ghost Music” ukazało się przede wszystkim jako całkiem dopieszczone dzieło w formacie cyfrowym (ze sporą liczbą fotografii oraz plików PDF w pakiecie). Jedyna wersja fizyczna to obecnie wydany przez Hypostatic Union rżnięty winyl, czyli lathe cut. Być może jednak ktoś zdecyduje się wydać ten materiał na CD, na pewno byłby to dobry ruch, bo płyta ta ujmy swojemu twórcy nie przynosi i zdecydowanie zajęłaby godne miejsce na niejednej kolekcjonerskiej półce…

Piotr Wójcik