Autumn Tears – Guardian of the Pale

The Circle Music / CD/LP/DL / 2023

Autumn Tears – Guardian Of The Pale Anxious Magazine

Czy w muzyce neoklasycznej da się stworzyć i nagrać jeszcze bardziej patetyczne, monumentalne, potężnie zorkiestrowane dzieło niż to, jakim było “The Glow of Desperation”? Zrobić wszystko z jeszcze większą pompą, większym rozmachem i zaprosić jeszcze więcej muzyków? Ted Tringo postanowił udowodnić nam, że jak najbardziej. Od wydania ostatniej płyty Autumn Tears minęły równo dwa lata i jak pokazała niedawna prapremiera utworu pilotującego najnowsze dzieło Autumn Tears, był to okres w którym Ted i jego ekipa bynajmniej nie próżnowali. Wprost przeciwnie – ciężko pracowali, by po równo dwudziestu czterech miesiącach zaprezentować światu wydawnictwo najbardziej neosymfoniczne wśród wszystkich dotychczasowych neoklasycznych płyt. Już promujący ten krążek teledysk do utworu “Of Wind, Water and Sand” robił niesamowite wrażenie, zwłaszcza w zakresie produkcji, był to bowiem „teledysk pełną gębą” – z odpowiednim budżetem, zapleczem i pomysłem. Muzycznie miałem wrażenie, że z jednej strony robi się jeszcze bardziej orkiestrowo (i naturalnie – bo w czasach, gdy nawet większość muzyki filmowej bazuje już na samplach, Ted postanowił, co niewątpliwie zasługuje na wspomnienie i pochwalenie, pójść pod prąd i nagrać to wszystko z żywymi instrumentalistami i chórem), z drugiej zaś jakby pojawiać się zaczęły klimatyczne inspiracje i fascynacje jakimś Dead Can Dance i starym 4AD, a sam początek jest po prostu niesamowity i kojarzy mi się z Arcaną. Brzmiało to wszystko mocno obiecująco i pozwalało przypuszczać, że Autumn Tears, wybaczcie mi ten gamerski kolokwializm, „odblokuje (czy też wbije) kolejny level”. Tym bardziej, że sama płyta produkowana też była z rozmachem – limitowane wersje różnokolorowych winyli, luksusowe boksy, podwójne CD w jewelu ze sporą, bo aż 20-stronicową książeczką (cóż, samo przedstawienie z imienia i nazwiska tych ponad 70 – tak ponad siedemdziesięciu – osób musi zająć kilka stroniczek), do tego limitowany digipak… No i zupełnie nowy wydawca, bo po prawie trzydziestu latach spędzonych w Dark Symphonies Ted postanowił wydać płytę nie w swojej własnej wytwórni, a w greckiej The Circle Music.

Samo “Guardian of the Pale” już od pierwszych taktów otwierającego album “Old Tree” pokazuje nam, że będziemy mieli do czynienia z kontynuacją a raczej rozwinięciem “The Glow of Desperation”. Zresztą… żeby się o tym przekonać, nie było w zasadzie trzeba nawet wkładać płyty do odtwarzacza – wystarczyło spojrzeć na okładkę i porównać z poprzedniczką. Siostry Dwie. Bliźniaczki w dodatku. Obie stworzone przez samego Marcela Bolívara. Drugi utwór to znany już z teledysku “Of Wind, Water and Sand”, jeden ze zdecydowanie najlepszych na tej płycie, słuchamy więc dalej. Bez wątpienia jest bardziej orkiestrowo, widać, a raczej słychać większy rozmach, choć w sumie o wielu utworach wciąż możemy jeszcze powiedzieć, że są raczej kameralne, kameralne tak samo jak na “The Glow…” czy na wcześniejszych produkcjach. Nie pojawia się natomiast więcej inspiracji wspomnianymi wyżej DCD i 4AD. Mamy za to na “Guardianie” momenty bardziej zmierzające w kierunku symfoniki, swego rodzaju epickości, czuć pewien rozmach, trochę także fascynację muzyką filmową. O ile jednak wykonawcy muzyki neoklasycznej, a już zdecydowanie ci związani czy wywodzący się ze światka metalowego lub rockowego, przyzwyczaili nas do tego, że ta ich filmofilska neoklasyka ukierunkowana była najczęściej na dźwiękowe klimaty fantasy, ewentualnie sci-fi lub horror (umówmy się, jeśli ktoś siedzi mocno w muzyce filmowej, to może mieć pewną manierę przyporządkowywania dźwięków pod konkretne gatunki a pewnego rodzaju rozwiązania kompozytorskie czy wykonawcze wręcz automatycznie się z nimi kojarzą), tak tutaj momentami mamy muzykę jakby z kina akcji, przygodowego wręcz a czasami zahaczającą nawet o… nuty melodramatyczne. Zwłaszcza w takim “Sublimity”, które chwilami brzmi wręcz musicalowo, happy-endowo, by nie rzec (o zgrozo!) świątecznie. Dla mnie osobiście w tym miejscu zaczyna się już balansowanie po krawędzi cienkiej czerwonej linii, za którą będzie już tyle patosu, pompy a przede wszystkim owej rzeczonej „hollywoodzkości”, że dla starego fana i słuchacza Autumn Tears z lat 90., za jakiego się uważam, dozgonnie zakochanego we wszystkich częściach “Love Poems for Dying Children” takie coś może okazać się po prostu nie do przejścia. Co ciekawe “The Glow…” takie nie było i to nawet pomimo sporego zespołu wykonawczego i w dość dużym zakresie podobnej stylistyki. Nie wiem, jaki będzie kolejny ruch Teda, czy będzie chciał przekroczyć setkę wykonawców, nagrać prawdziwą neoklasyczną symfonię, ale… przyznam, że trochę się tego obawiam. Niewątpliwie rozmach tej płyty robi wrażenie, nie tylko rozmach zresztą – profesjonalizm, dopracowanie, pietyzm… kawał roboty jaką odwalił nie tylko Ted, jego ponad siedemdziesięcioosobowy neoklasyczny zespół, zaproszeni specjalnie na to nagranie Francesca z Ataraxii, Agnete z Madder Mortem a nawet Ann-Mari z 3rd and the Mortal. Do tego tytaniczna praca wydawcy, agencji PR, całego sztabu ludzi… To wszystko sprawia, że mamy do czynienia z czymś, o czym nie śniło się pewnie w przaśnych, podziemnych latach 90-tych ani Tedowi ani jego słuchaczom. Mamy też profesjonalną promocję z prawdziwego zdarzenia, czego przykładem jest choćby dostępny od dwóch miesięcy teledysk.

Nie można mieć wątpliwości co do tego, że “Guardian of the Pale” to płyta, która potrafi (i będzie) się podobać, zarazem płyta która najpewniej poszerzy tak zwane „zasięgi”, bazę fanów Autumn Tears. Być może nawet zbierze recenzje pochlebniejsze od swojej poprzedniczki, na którą odzew był całkiem niezły i mocno pozytywny. Trochę jednak zaczyna mi w tym wszystkim brakować takiej spontanicznej autentyczności, tego starego podziemnego serducha i… nigdy nie myślałem, że to kiedyś napiszę – ale brakuje mi tu nawet… minimalnego błędu, jakiegoś czynnika ludzkiego. Tych milimetrów, ułamków procenta na jakąś niedoskonałość, niezgrabność. Brak mi tej jednej jedynej rysy na nieskazitelnym diamencie. Nie chcę napisać, że “Guardian…” jest takim diamentowym, bezbłędnym słowikiem, bo to byłaby jednak mocno krzywdząca nadinterpretacja, ale ta płyta jest mimo wszystko pod tyloma względami dopieszczona, idealna i perfekcyjna, że zaczynam z niepokojem spoglądać na zegarek. Tutaj w Czechach dochodzi akurat trzecia w nocy ale… w Karlgoro będzie chyba zaraz godzina 18:00…

Piotr Wójcik