Whalesong – Leaving a Dream

Old Temple / Zoharum / CD/DL / 2023

Whalesong Leaving a Dream Anxious Magazine

Takie albumy to my lubimy… Nie tylko dlatego, że lubimy albumy długie (rzecz jasna, pod warunkiem, że nie nużą i nie ciągną się jak flaki z olejem), lubimy albumy mroczne, sączące się smołą i napięciem takim, że ciarki… Nie tylko dlatego, że Whalesong to taka jakby trochę „supergrupa” składająca się z muzyków znanych z innych projektów, którzy tutaj tworzą coś stanowiącego wypadkową ich pomysłów… Wreszcie nie tylko dlatego, że mamy tu w opór zacnych i światowych gości. Tylu, że wszystkich wymienić się nie da… między innymi Atilla Csihar z Mayhem / Tormentor (sic!) czy Aleksander Papierz, z którym Michał Kiełbasa współpracował już nie jeden i nie dwa razy, a współpraca ta zawsze jest bardzo owocna, a jej efekty zachęcają zapewne obu panów do jej kontynuacji. A to przecież tylko czubek góry lodowej.

Whalesong to dzieło, które unika jednoznacznemu zaszufladkowaniu stylistycznemu, nie daje się wtłoczyć w konkretne przegródki. Jednocześnie to płyta (dwupłyta, tak to nazwijmy) bardzo spójna, koherentna, nie skacząca na boki. Nie, nie chodzi mi o to, że ktoś kurczowo trzyma się jednego stylu i łomoce na jedno kopyto. Jest jednak różnica między niespójnym przeskakiwaniem z kwiatka na kwiatek, a sprawnym nawiązywaniem do różnych stylów i zahaczaniem o nie, przy jednoczesnym zachowaniu spójnego klimatu i jakiejś zamierzonej koncepcji całości. I w to drugie Whalesong umie. Umie bardzo dobrze.

Od pierwszych dźwięków instrumentalnego “Enter” jest ciekawie, intrygująco i bardzo “post-“. Bo cały Whalesong jest mocno “post-“. Gdzieś tam w czeluściach sieci czytałem raz czy dwa, że Whalesong to projekt zahaczający o industrial. No nie, zdecydowanie nie… ale gdyby chcieć napisać: postindustrial, to kto wie, może dobrze oddałoby to, przynajmniej w jakiejś części, bo na pewno nie w całości, klimat tej muzyki… Muzyki, w której co raz pojawiają się patenty, które albo gdzieś już słyszeliśmy albo coś nam przypominają, nie ma jednak mowy o rżniętce, nikt niczego tu nie podprowadza ani nie kopiuje – to raczej takie dalsze skojarzenia a te, jak wiadomo, każdy może mieć inne. Ja na przykład, słuchając drugiego “Forgive” słyszę taką ultraciekawą wypadkową rockującego transu – czy może raczej transolubnego rocka – podszytą klimatem z „Legendy”. Tak tej „armijnej”, nie wiem czy taki był zamysł udzielającego się tutaj gościnnie Pawła Pelki, ale tak (niesamowicie klimatycznie!) wyszło. Dużo jest na tej płycie w ogóle motywów transowych… melodeklamacje z “Believe Us” przypominają pod tym kątem momentami wręcz najlepsze momenty z twórczości pewnego dobrze znanego słoweńskiego zespołu, który dokładnie w momencie pisania tej recenzji (czyli z punktu widzenia czytających ten tekst w dniu premiery: wczoraj) gra(ł) na głównej scenie w Bolkowie… Nota bene – Whalesong też tam w tym roku zagra… Czasami robi się na tej płycie bardziej nostalgicznie (nie byłbym sobą nie zauważając i nie zachwycając się pianem, które do tytułowego utworu zrobił gościnnie Steve Blanco), zwłaszcza kiedy tak, jak we wspomnianym tytułowym utworze pojawia się jeszcze magiczny wokal Elise Aranguren. Robi się wtedy post-artrockowo, i post-jazzowo, zwłaszcza kiedy swoje saksofonowe harce zaczyna wymieniany już wśród gości Aleksander Papierz… Czasami dla odmiany Whalesong potrafi zagrać naprawdę ciężko jak w “We Have Never Really Lived” czy “Ascend”. Takich wejść nie powstydziłaby się niejedna kapela wykonująca klasyczny doom czy nawet stoner metal… Oba utwory (zwłaszcza ten drugi) rzecz jasna stricte doomowe nie są natomiast, gdyby pierwszy z nich określić jako post-doom… to… sami wiecie.

Nie ma na tej płycie nudy, bo pomimo zachowania spójnej (no, względnie spójnej) konwencji, wkład poszczególnych gości czy wykorzystanie przebogatego instrumentarium sprawiają, że zmieniający się nastrój czy raczej przyprawa stylistyczna, nie pozwalają na stagnację czy znudzenie. I nawet jeśli przerywnik taki jak “Drinking from the Gutters of Descension” trwa tylko niecałe dwie minuty (bez trzech sekund) to i tak wystarcza. Zresztą ten akurat kawałek jest na tyle intensywny (głównie dzięki szalonym solówkom na instrumentach dętych), że owe niecałe dwie minuty to długość idealna. Gdyby był dłuższy, zacząłby męczyć. A tak – zrobił swoje i może ustąpić miejsca powolnemu, znów post-whateverowemu “We Are Free” (o ile słuchacie z cyfry, bo w przypadku wersji CD musicie w tym momencie ruszyć swoje szlachetne cztery litery i zmienić płytę). A drugi dysk to kawałki jeszcze dłuższe. Jeszcze bardziej nostalgiczny nastrój. I jeszcze bardziej post-smaczki… Whalesong pozwala sobie też pod koniec na bardziej śmiałe wycieczki czy to w stronę przyciężkawego i mrocznego (post-) art-rocka (“We Are Free”) czy też już nawet nie post- ale prawie że klasycznego jazzu (“A Distant Memory”), które spokojnie obroniłoby się w niejednej zadymionej knajpie, jako sącząca się z głośników muzyka tła, przy której goście niespiesznie spożywają sobie najróżniejsze różności, patrząc nostalgicznie w kawiarniane szyby, za którymi niespiesznie ale wytrwale pada wczesnojesienny deszcz…). Ba, mamy nawet odjazd w stronę takiego, nazwijmy to post-drone, post-dark-ambientu (“Endless”).

Na sam koniec Whalesong raczy nas zaś jeszcze dodatkowo dwiema kolubrynami, utworami dłuższymi niż niejedna epka, a to przecież utwory numer piętnaście i szesnaście na tej płycie! O ile “From the Ashes” to taki jakby trochę przegląd wszystkich klimatów i “postów” z całości płyty, o tyle “shekissedmewithhervenomouslips” to już taka outropodobna, dłuuuuuuga, dronopodobna suita wieńcząca dzieło. Prawie dwadzieścia dwie minuty wydawały mi się początkowo trochę długie jak na taki numer ale w sumie… po wysłuchaniu tylu partii gitarowych, tylu ciężkich brzmień, można się takim pożegnalnym numerem lekko wyciszyć. Wygasić.

Na koniec warto jeszcze wspomnieć o samej formie wydania (w wersji fizycznej). Podwójne CD w naprawdę porządnie zaprojektowanym trójpanelowym digipaku, w nieco ascetycznej czarno-białej konwencji, do tego sześciostronicowa harmonijka. Całość bardzo, ale to bardzo pieczołowicie zrobiona, dopieszczona, chcąc jakby dodatkowo podkreślić, że „co dwóch wydawców to nie jeden!”, oferująca nam wszystkie niezbędne informacje (których jest rzeczywiście sporo), umożliwiająca również, co dziś już wcale takie powszechne nie jest, zapoznanie się z tekstami utworów.

“Leaving a Dream” to wydawnictwo monumentalne. Materiał zasługujący na szereg pochwał. Płyta (dwupłyta), którą koniecznie należy przesłuchać. Mało jest takich projektów w naszym kraju, zwłaszcza jeśli mamy jeszcze wziąć pod uwagę rozmach i pietyzm produkcji. No tak… takie albumy to my lubimy. Lubimy bardzo…

Data wydania: 14 lipca 2023 r.

Piotr Wójcik