
ZÖJ to zjawiskowy duet eksperymentalnej i transkulturowej muzyki, który od 2016 roku eksploruje granice brzmienia, czerpiąc z bogatych tradycji. Gelareh Pour, urodzona w Iranie, mistrzyni kamancheh (tradycyjnego instrumentu smyczkowego), zaczęła tworzyć muzykę już od siódmego roku życia, zdobywając liczne nagrody. Jej głęboko zakorzeniona praktyka splata się tu z dynamiczną, reagującą na przestrzeń grą Briana O’Dwyera na perkusji – artysta, dla którego dźwięk to forma bezpośredniego połączenia z momentem i z przestrzenią.
Ich nowa płyta, Give Water To Birds, to swoista „żywa dokumentacja” intymności – poezji, głosu, domowej atmosfery, nagrywanej live w Hello Daydreamer na terenach ludu Wurundjeri Woi Wurrung. Wspierani przez gitarzystę Bretta Langsforda, duet zaoferował album, który budzi skojarzenia z wspomnieniami, tęsknotą, ale także nagłą nadzieją i codziennym ciepłem. To muzyka-dialog: między ciszą i dźwiękiem, między tradycją a nowym doświadczeniem, między nim a słuchaczem.
Zapraszam do rozmowy z Gelareh i Brianem – o ich podejściu do improwizacji, o znaczeniu przestrzeni nagrań i o tym, co daje im Give Water To Birds.
Artur Mieczkowski

Artur Mieczkowski: Skąd wziął się pomysł na nazwę ZÖJ i co ona dla Was oznacza?
ZÖJ: Nazwa ZÖJ ma swoje korzenie w języku perskim. Dosłownie oznacza parę, lub duet, co sprawia, że idealnie pasuje do tego, kim jesteśmy: dwójką artystów, dwoma głosami, dwiema kulturami, łączącymi się w jedną całość. Ale nie chodzi tylko o bycie duetem w dosłownym tego słowa znaczeniu. ZÖJ bawi się również głębszą ideą dualizmu, wschodu i zachodu, akustyki i elektroniki, struktury i improwizacji, tradycji i eksperymentów.
Dla nas nazwa ta symbolizuje punkt spotkania dwojga muzyków, dwóch światów. Chodzi o twórcze napięcie wynikające z różnic i o to, jak potężne rzeczy mogą się wydarzyć, gdy różnice te nie są zacierane, ale wręcz podkreślane i celebrowane.
Jest to również swego rodzaju temat do rozmowy, umlaut zaskakuje ludzi, ale jest to zamierzone. Chcieliśmy czegoś, co sprawi, że zatrzymasz się i zapytasz. Dziękujemy więc za to, że właśnie to zrobiłeś.
A.M.: Projekt ZÖJ powstał w 2016 roku, ale współpracujecie już od 2012 – jak ewoluowała Wasza relacja artystyczna od tamtego czasu?
ZÖJ: Nasza przygoda rozpoczęła się na długo przed tym, zanim ZÖJ doczekał się swojej nazwy.
Po raz pierwszy spotkaliśmy się i rozpoczęliśmy współpracę w 2012 roku i od samego początku istniała między nami pewnego rodzaju twórcza magnetyczna siła, głęboki szacunek muzyczny i intuicyjna więź, którą trudno opisać. W tamtym czasie oboje pracowaliśmy nad różnymi projektami, ale wciąż powracaliśmy do brzmień i pomysłów tej drugiej osoby. Te wczesne wspólne projekty miały charakter eksploracyjny – próbowaliśmy różnych rzeczy, reagowaliśmy w czasie rzeczywistym, uczyliśmy się wzajemnie swoich języków muzycznych i kulturowych.
Kiedy w 2016 roku ZÖJ zostało formalnie założone, mieliśmy już silne fundamenty zaufania, gotowości do podejmowania ryzyka i artystycznej szczerości. To, co zmieniło się wraz z powstaniem ZÖJ, to klarowność celu – staliśmy się bardziej świadomi. Nie chodziło już tylko o wspólną improwizację, ale o stworzenie czegoś wyjątkowego, co reprezentowałoby nas oboje w równym stopniu, coś, co przemawiałoby do różnych kultur i podważało normy gatunkowe.
Od tego czasu nasze relacje wciąż ewoluują. Jesteśmy jeszcze bardziej zgrani, nie tylko w sposobie grania, ale także w sposobie myślenia i tworzenia. Obecnie wiele rzeczy rozumiemy bez słów. Możemy się nawzajem bardziej motywować. Potrafimy też lepiej zachować przestrzeń dla ciszy, kruchości i złożoności. Wynika to z lat wspólnego tworzenia muzyki, ale także z dzielenia się doświadczeniami życiowymi i wartościami.
Ostatecznie ZÖJ jest wynikiem ponad dziesięciu lat wspólnego rozwoju jako artystów, przyjaciół i ludzi.

A.M.: Gelareh, studiowałaś kamancheh (tradycyjny irański instrument smyczkowy z czterema strunami i tzw. variable‑tension bow, umożliwiającym duże niuanse tonalne. Nazwa pochodzi od perskiego słowa oznaczającego „mały łuk” – przyp. red.) od siódmego roku życia, zanurzając się w irańskiej tradycji muzycznej. Jak ta głęboko zakorzeniona praktyka współgra dziś z Waszymi eksperymentalnymi poszukiwaniami artystycznymi w ZÖJ?
ZÖJ: Kamancheh jest częścią mojego ciała, towarzyszy mi odkąd skończyłam siedem lat, a muzyka irańska jest pierwszym językiem, którego się nauczyłam, jeszcze zanim świadomie uznałam ją za tradycję. Dorastanie w otoczeniu irańskiej muzyki klasycznej oznaczało przyswojenie sobie nie tylko brzmienia, ale także filozofii i emocjonalnej głębi, która się za nim kryje, poezji, przestrzeni między nutami, sposobu, w jaki czas może się rozciągać i kurczyć w obrębie frazy. Ta głębia nigdy cię nie opuszcza.
Nie postrzegam jednak tradycji artystycznej jako klatki. Dla mnie jest to punkt wyjścia, fundament, który daje mi siłę i swobodę, by sięgać dalej. W ZÖJ zabieram ze sobą całą tę historię, ale nie czuję potrzeby prezentowania jej w sposób zgodny z oczekiwaniami. Kamancheh nie musi pozostawać w swojej klasycznej roli. Może krzyczeć, może szeptać, może współgrać z elektroniką, ciszą i hałasem.
W ZÖJ uwielbiam to, że daje mi przyzwolenie, a może nawet oczekuje lub wymaga, abym na nowo zinterpretowała swoje korzenie w nowym kontekście. Nie próbuję „unowocześnić” tradycji. Żyję nią w czasie rzeczywistym, pozwalając jej ewoluować w sposób szczery poprzez współpracę z Brianem, poprzez słuchanie, poprzez zadawanie pytań.
Tak, moja praktyka jest głęboko zakorzeniona, ale korzenie rosną w wielu kierunkach. A dla mnie wyrosły one w kierunku czegoś surowego, osobistego i eksperymentalnego. To właśnie tam mieszka harmonia.

A.M.: Brian, Twój sposób gry na perkusji opiera się na „reakcji i odpowiedzi” – jak wyglądają te interakcje w improwizacjach ZÖJ – między Tobą i Gelareh?
ZÖJ: „Reakcja i odpowiedź” to naprawdę sedno mojego stylu gry, zwłaszcza w ZÖJ. Odszedłem od tradycyjnego podejścia do perkusji, które polegało wyłącznie na wybijaniu rytmu i utrzymywaniu go w stałym tempie. O wiele bardziej interesujące jest dla mnie skupienie się na słuchaniu z pełną uwagą i szczerej reakcji w każdej chwili. W ZÖJ oznacza to wsłuchiwanie się we wszystko, co robi Gelareh, zwłaszcza w energię kryjącą się za nutami, oddech między frazami, zmiany intensywności lub nastroju.
Improwizacja w ZÖJ nigdy nie jest przypadkowa. To rozmowa. Czasami jest to tak, jakbyśmy mówili różnymi dialektami, ale kończyli nawzajem swoje zdania. Gelareh potrafi poszerzyć melodię o coś delikatnego lub kanciastego, a ja się do tego dostosuję, może odzwierciedlę to rytmicznie, albo osłabię ciszą, albo skontrastuję czymś rozpraszającym. Innym razem może ona zapętlić frazę lub ulokować się w czymś stałym, a ja wykorzystam to jako punkt wyjścia do zbudowania napięcia lub stworzenia przestrzeni.
W tym procesie jest zaufanie i ryzyko. Oboje wiemy, że możemy znaleźć się w niekomfortowej sytuacji, ale to właśnie tam dzieją się interesujące rzeczy. Wykształciliśmy w sobie coś w rodzaju radaru, więc nawet w najbardziej abstrakcyjnych momentach między nami istnieje pewna więź. „Reakcja” nie zawsze jest dosłowna, może być emocjonalna, dynamiczna lub teksturalna.
Ekscytujące jest to, że żadne dwa występy nie są takie same. Reakcje są za każdym razem nowe. O to właśnie chodzi. Nie próbujemy kontrolować muzyki, pozwalamy jej wyłaniać się poprzez sposób, w jaki słuchamy i reagujemy na siebie nawzajem.
A.M.: Na albumie Give Water To Birds w naturalny sposób pojawiają się wątki rodzinne, np. wspomnienie śmiechu córki. Jak obecność dziecka wpłynęła na Wasze podejście do tworzenia tego materiału i ogólnie do muzyki ZÖJ?
ZÖJ: Dziękujemy za zwrócenie na to uwagi. Fragment o śmiechu naszej córki pochodzi z wiersza, który na albumie czyta ojciec Gelareh. Jest to fikcyjne wspomnienie, a nie bezpośrednie odzwierciedlenie naszego życia osobistego, ponieważ sami nie mamy dzieci. Jednak uczucie zawarte w tym fragmencie, nostalgia, czułość, bolesne piękno ulotnej chwili, głęboko rezonuje z nami i z tym, co stara się przekazać Give Water To Birds.
Współpraca z ojcem Gelareh przy tworzeniu albumu wniosła do muzyki poczucie dziedzictwa i tradycji. Jego głos, obecność i poezja, którą niesie, łączą nas z przeszłością, która nie zawsze jest spokojna i łagodna, ale jest pełna znaczenia. Ten wiersz, podobnie jak wiele innych elementów albumu, bawi się pamięcią i wyobraźnią, sugerując, że nawet coś, czego nigdy osobiście nie doświadczyliśmy, może nas poruszyć i stać się częścią naszego emocjonalnego krajobrazu.
Tak więc, mimo iż wiersz nawiązuje do śmiechu dziecka, to na nasz proces twórczy większy wpływ miała idea rodziny, odziedziczonych historii, wyobrażonej przyszłości oraz sposobów, w jakie pamięć osobista i kulturowa kształtują naszą tożsamość. Pozwoliło nam to zgłębić delikatność, wrażliwość i dialog międzypokoleniowy w ramach ZÖJ, co miało głęboki wpływ na nasze podejście do brzmienia, tempa i emocjonalnego tonu albumu.
W tym sensie obecność rodziny, czy to rzeczywistej, zapamiętanej, czy poetyckiej, nadal kształtuje sposób, w jaki słuchamy, reagujemy i tworzymy razem.

A.M.: W nagraniach wzięło udział kilku gości (np. Brett Langsford – gitara). Jak dobieracie współpracowników do Waszego projektu?
ZÖJ: Właściwie na Give Water To Birds występuje tylko jeden gość, nasz drogi przyjaciel i współpracownik Brett Langsford, grający na gitarze elektrycznej. Nie jest on tylko „gościem” w jednym lub dwóch utworach, ale grał z nami przez cały album i miał równy udział w jego tworzeniu. Nie było to dodawanie kolejnych warstw w późniejszym czasie ani zapraszanie wielu osób do współpracy. Wszyscy troje weszliśmy razem do studia i cała muzyka, którą słyszycie, została nagrana na żywo, podczas jednej ciągłej sesji, z wyjątkiem dwóch utworów, do których później dodaliśmy wokale.
Ten kontekst jest ważny, ponieważ odzwierciedla nasze podejście do współpracy w ZÖJ. Nie szukamy osób, które dodadzą polerowania lub koloru po fakcie, szukamy artystów, którzy potrafią głęboko słuchać, reagować w czasie rzeczywistym i być obecni z taką samą wrażliwością i intensywnością, jaką wnosimy do naszej pracy.
Brett ma to w sobie. Rozumie nasz język, nawet gdy jest on abstrakcyjny lub emocjonalnie niestabilny. W pokoju nie ma ego, tylko wspólne zaufanie i chęć wkroczenia w nieznane. To rzadkość i jest niezbędne dla tego, czym jest ZÖJ. Jego gra nie dominuje nad muzyką, ale przeplata się z nią, kształtuje ją i stanowi dla niej wyzwanie we właściwy sposób.
Dlatego jesteśmy bardzo wybredni, jeśli chodzi o współpracowników, nie dlatego, że jesteśmy zamknięci, ale dlatego, że ZÖJ to intymna, żywa rozmowa. Każdy, kto dołącza do tej rozmowy, musi czuć się jej częścią. Z Brettem ta więź była natychmiastowa i płynna.
A.M.: Album został nagrany na żywo w Hello Daydreamer – jakie znaczenie ma dla Was przestrzeń, w której nagrywacie?
ZÖJ: Miejsce, w którym nagrywamy ma ogromne znaczenie nie tylko pod względem akustycznym, ale także emocjonalnym, duchowym i środowiskowym. Give Water To Birds został nagrany na żywo w studiu Hello Daydreamer w Romsey, w regionie Wiktorii. Jest to piękne, ręcznie zbudowane studio położone w przepięknym buszu, które nie jest odizolowane, ale silnie związane z otoczeniem. To właśnie ta więź ukształtowała każdą nutę albumu.
Od momentu przybycia wiedzieliśmy, że otoczenie stanie się częścią brzmienia. Samo studio jest ciepłe, intymne i otwarte, pozwalając światu zewnętrznemu delikatnie się do niego wkraść. Podczas grania słyszeliśmy śpiew ptaków, szum wiatru wśród drzew, owady, odległe szelesty – wszystkie subtelne i nieprzewidywalne rytmy buszu. Te dźwięki znalazły się na nagraniach, nie jako szum w tle, ale jako żywe tekstury.
Zostawiliśmy te naturalne dźwięki na miejscu, są one uczestnikami, kształtują płytę tak samo jak my. Odzwierciedlają one dualizm przestrzeni, którego doświadczyliśmy podczas nagrywania: wewnętrzną przestrzeń ludzkiej ekspresji i emocji oraz zewnętrzną przestrzeń żywego, oddychającego krajobrazu. Ta dualność odzwierciedla to, co ZÖJ zawsze bada, napięcie i harmonię między kontrastującymi światami.
Tak więc przestrzeń ma ogromne znaczenie. Hello Daydreamer pozwoliło nam być otwartymi, szczerymi i obecnymi. A otaczający je busz nie pozostał na zewnątrz; wszedł do środka, dołączył do rozmowy i stał się częścią muzyki. Nigdzie indziej nie nagralibyśmy takiego albumu.
A.M.: Możesz opowiedzieć o australijskiej scenie eksperymentalnej i w jakim stopniu wpłynęła ona na brzmienie Give Water To Birds?
ZÖJ: Australijska scena eksperymentalna kwitnie, a my czujemy się szczęśliwi, że otacza nas tak wielu artystów tworzących odważne, przełamujące granice dzieła. Ale szczerze mówiąc, to, co robią inni, nie ma bezpośredniego wpływu na sposób, w jaki ZÖJ tworzy muzykę. Nasz proces jest znacznie bardziej wewnętrzny, to rozmowa między nami, kształtowana przez nasze osobiste historie, stan emocjonalny i ewoluujący język, który wspólnie budowaliśmy przez lata.
Bez wątpienia czerpiemy inspirację z otaczającej nas sceny, szczególnie pod względem dynamiki. W australijskiej społeczności muzyki eksperymentalnej panuje silny duch DIY. Ludzie realizują swoje pomysły na własnych warunkach, organizują festiwale, prowadzą małe wytwórnie, tworzą kameralne przestrzenie do słuchania i dzielenia się muzyką. Ta energia jest zaraźliwa. Nie mówi nam, jak tworzyć, ale motywuje nas do dalszej pracy.
Zauważyliśmy również zmianę w sposobie odbioru muzyki eksperymentalnej w Australii. Nie jest to już coś, co pozostaje na uboczu. W rzeczywistości zaczęła ona ponownie wchodzić w skład muzyki opartej na gatunkach, a artyści wprowadzają eksperymentalne podejście do wszystkiego, od metalu i jazzu po folk i elektronikę. Obecnie mniej zaskakujące jest to, że coś wydaje się niekonwencjonalne, ludzie niemal tego oczekują, a to otworzyło przestrzeń dla większej swobody i złożoności we wszystkich dziedzinach.
W tym kontekście Give Water To Birds nie jest reakcją na scenę, ale istnieje obok niej. Nie staramy się dopasować do kategorii ani odpowiadać na trendy. Po prostu robimy to, co zawsze robiliśmy: podążamy za nićmi łączącymi nas, słuchamy uważnie i pozwalamy, aby muzyka sama się wyłoniła. Fakt, że wokół nas istnieje prężna społeczność eksperymentalna, sprawia, że łatwiej jest dzielić się naszą twórczością i iść naprzód.
A.M.: W jednym z utworów pojawiają się domowe szepty – to świadomy zabieg tworzący „scenę domowego teatru”? Skąd czerpiecie inspiracje takich detali?
ZÖJ: Pod wieloma względami nic, co robimy, nie jest zamierzone w tradycyjnym sensie. W ZÖJ niewiele jest rzeczy z góry zaplanowanych. Nie siadamy i nie planujemy takich momentów jak „Stwórzmy tutaj scenę domowego kina” lub „To powinno być interpretowane w ten sposób”. To, co dzieje się w muzyce, dotyczy obecności, prawdziwej, surowej ekspresji w danym momencie. Jeśli pojawia się szept lub fragment domowego dźwięku, nie chodzi o konstruowanie koncepcji. To po prostu to, co było prawdziwe w tej przestrzeni, w danym momencie.
Podczas tworzenia nie myślimy o efekcie końcowym. Nie wyobrażamy sobie, jak może zostać odebrany, przeanalizowany lub zinterpretowany. Muzyka jest samym procesem, nieprzefiltrowanym, nieoszlifowanym, żywym. „Szczegóły” wynikają z tej otwartości. Z pozwalania, aby wszystko, co musi zostać wyrażone, mogło się pojawić, bez oceniania tego lub przekształcania w coś przyjemnego lub sprytnego.
Jednak przede wszystkim interesuje nas, jak ludzie reagują. Fakt, że coś tak prostego jak szept może wywołać dyskusję lub sprawiać wrażenie teatralnego lub intymnego, jest fascynujący. Ale jest to odzwierciedlenie świata słuchacza, a nie naszej intencji. Jeśli już, to cieszymy się z tego napięcia: luki między czystą kreacją a zewnętrzną percepcją.
Inspiracja nie pochodzi więc z prób odwoływania się do czegoś lub konstruowania znaczenia. Pochodzi z głębokiej obecności siebie nawzajem, przestrzeni i otaczającego nas środowiska. A jeśli życie prywatne przenika do spektaklu, to dlatego, że życie i sztuka są dla nas nierozłączne. To, co słyszysz, jest po prostu tym, co było.

A.M.: Jak osiągacie równowagę między improwizacją (tu i teraz) a strukturą kompozycji (np. aranżacje gości, poezja)?
ZÖJ: Dla nas wszystko zaczyna się od improwizacji. To nasza podstawa, zalążek każdego utworu, każdej płyty. Wszystkie nasze albumy są w całości improwizowane w studiu. Nie wchodzimy do studia z gotowym materiałem ani ustalonymi strukturami. Wchodzimy z zaufaniem do siebie nawzajem, do przestrzeni i do chwili. To, co się pojawia, nadaje kształt utworowi.
Kiedy nagranie już istnieje, zaczyna wywierać na nas wpływ. Absorbujemy jego wpływ, pozwalamy mu pozostać w naszych ciałach, w naszej grze. Kiedy więc wykonujemy ten materiał na żywo, nie próbujemy go powielać, ale reinterpretujemy go, odpowiadając na jego pamięć i emocjonalną architekturę. Każdy występ na żywo jest inny, ponieważ opiera się na chwili, w której się znajdujemy, akustyce przestrzeni, energii publiczności, naszych własnych stanach emocjonalnych, ale jest również zakotwiczony w duchu tego, co zostało stworzone w studiu.
W ten sposób znajdujemy równowagę: pozwalając, aby nagrane utwory stanowiły swego rodzaju szkielet, ale nigdy nie pozwalając, aby stały się scenariuszem. To samo dotyczy elementów takich jak poezja czy aranżacje gości. Nawet gdy zajmujemy się elementami, które mogą wydawać się ustrukturyzowane, powstają one z tego samego impulsu improwizacyjnego. To właśnie sprawia, że ZÖJ pozostaje żywy i jest rozmową, która nigdy się nie powtarza, zawsze się zmienia, zawsze jest zakorzeniona w teraźniejszości.
A.M.: Gelareh, śpiew i poezja odgrywają w ZÖJ wyraźną rolę – jak wybieracie teksty i autorów, jak Siavash Kasraie czy Freydoon Moshiri?
ZÖJ: W studiu nie wybieram poezji w sposób uporządkowany ani zaplanowany. Przynoszę kilka moich ulubionych tomików perskiej poezji autorstwa takich pisarzy jak Kasraie, Moshiri, Farokhzad, Ebtehaj i innych, i przeglądam je niemal losowo. To kwestia instynktu. Zatrzymuję się na czymś, szybko czytam kilka wersów i jeśli czuję, że pasuje to do chwili, śpiewam to. W większości przypadków jest to pierwszy raz, kiedy czytam ten wiersz, i zawsze pierwszy raz, kiedy go śpiewam. To, co słyszycie na płycie, to pierwsze nagranie, pierwsze spotkanie.
Ale to, co jest niesamowite i uderza mnie bardziej w refleksji niż w danej chwili, to jak głęboko te wiersze wydają się odnosić do mojego własnego życia. Zwłaszcza na tej płycie. Mimo że wybór jest spontaniczny, słowa wydają się czekać na mnie, jakby mnie śledziły. Biorąc pod uwagę wszystko, co się teraz dzieje, zwłaszcza obecne napięcia i przemoc między Iranem a Izraelem, poezja wydaje się jeszcze bardziej aktualna, surowa i boleśnie realna. To tak, jakby ci poeci, piszący dziesiątki lat temu, trzymali lustro przed naszą teraźniejszością.
To właśnie nieustannie zadziwia mnie w perskiej poezji – jej ponadczasowość i przenikliwość. Niezależnie od tego, czy chodzi o miłość, wygnanie, stratę, opór czy piękno, poeci ci uchwycili coś istotnego w byciu człowiekiem, pomagają mi zrozumieć to, co czuję. W ZÖJ te wiersze żyją w muzyce. Prowadzą mnie, nawet gdy odkrywam je w czasie rzeczywistym.
Tak samo jest na scenie. Podczas całkowicie improwizowanych występów zabieram ze sobą te same książki, przeglądam je na żywo i znajduję coś w danej chwili. Czytam, czuję, śpiewam. To trochę ryzykowne, ale też niesamowicie wyzwalające.
A.M. Czy Wasza muzyka, zwłaszcza na albumie Give Water To Birds, to przede wszystkim osobista podróż przez emocje i pamięć? Jak dalece teksty i dźwięki pozostają intymną, emocjonalną „archeologią” Waszego życia?
ZÖJ: Give Water To Birds jest dla mnie głęboko osobistą podróżą. Nie jest to jednak podróż zaplanowana z góry. Muzyka, wiersze, emocje – wszystko to pojawiło się w danej chwili, nieplanowane, nieprzefiltrowane. A jednak, kiedy ponownie tego słucham, czuję się, jakbym dokonywała emocjonalnej archeologii. Jakbym nieświadomie odkopała części siebie, z którymi nie zmierzyłam się w pełni, wspomnienia, smutki, tęsknoty, pytania, na które nie znalazłam słów lub nie wiedziałam, jak je zadać.
Ponieważ tak wiele w tym procesie jest improwizacją, nic nie jest zaplanowane ani strategicznie wyrażone. Ale to, co się pojawia, jest zawsze prawdziwe. Kiedy śpiewam wiersz, który właśnie odkryłam, w jakiś sposób odnosi się on bezpośrednio do mojego stanu emocjonalnego. Słowa wydają się być napisane dla mnie, mimo że zostały napisane dziesiątki lat temu przez kogoś innego, w innym życiu. Trudno wyjaśnić ten rodzaj rezonansu. Jest on duchowy. Szczególnie teraz, gdy dzieje się tak wiele na arenie politycznej, gdy trwa konflikt między Iranem a Izraelem, gdy ludzie są wysiedlani, gdy panuje strach, te stare wiersze wydają się bardziej żywe niż kiedykolwiek. Nie odzwierciedlają one tylko mojej własnej historii, ale także zbiorową historię, którą noszę w sobie.
Również dźwięki są kształtowane przez pamięć i uczucie. Oddech kamancheh, cisza między frazami, naturalne dźwięki buszu przenikające do studia – wszystko to stanowi część emocjonalnego krajobrazu, który jest zarówno intymny, jak i rozległy. Tak, muzyka jest osobista. Ale nie w sposób egocentryczny. Jest osobista, ponieważ pochodzi z miejsca całkowitej szczerości. A kiedy coś jest naprawdę szczere, staje się uniwersalne.
Give Water To Birds wydaje się być zapisem moich podróży emocjonalnych, kulturowych, politycznych, mimo że nigdy nie zamierzałam tego dokumentować. Po prostu przeze mnie przepłynęło. To właśnie umożliwia ZÖJ. Jest to przestrzeń, w której mogę czuć, reagować i pozwolić pamięci działać bez konieczności nazywania wszystkiego. To moja archeologia, ale dzielona z innymi.
A.M.: Co chcielibyście, by słuchacz wyniósł z Give Water To Birds – jaką esencję, jakie emocje?
ZÖJ: Nie zaczynamy od konkretnego zamierzonego efektu, więc nigdy nie chcielibyśmy mówić słuchaczom, co mają czuć. Album Give Water To Birds nie powstał po to, aby przekazać jakieś przesłanie, ale aby uchwycić chwilę. Właściwie wiele chwil. Jeśli jest coś, co chcielibyśmy, aby ludzie wynieśli z tego albumu, to poczucie obecności i zaproszenie do zmierzenia się z tym, co surowe, nierozwiązane, kruche i prawdziwe.
Album żyje w przestrzeniach między rzeczami: między kulturami, między pamięcią a wyobraźnią, między dźwiękiem a ciszą. Zawiera radość, smutek, wyobcowanie, piękno, spokój, często wszystko naraz. Nie jest uporządkowany. Nie stara się taki być. Mamy nadzieję, że słuchacze pozwolą sobie odczuwać wszystko, co się pojawia, nie analizując tego, ale po prostu będąc z tym.
Być może dla niektórych będzie to doświadczenie medytacyjne. Dla innych niepokojące. Niektórzy mogą usłyszeć echa domu, podczas gdy inni mogą poczuć się od niego oddaleni. To jest w porządku. Album nie próbuje rozwiązać tych napięć, tylko je utrzymuje. Delikatnie, szczerze.
Jeśli jest jakaś esencja, którą chcielibyśmy, aby pozostała, to jest to szczerość. Wrażliwość. Uczucie, że coś niewypowiedzianego zostało powiedziane, nie słowami, ale oddechem, rytmem, hałasem i ciszą. Jeśli słuchacz odejdzie czując się nieco bardziej związany z czymś w sobie, czymś nienazwanym, ale głęboko odczuwanym, to będzie to więcej niż wystarczające.
A.M.: Dziękuję bardzo za wywiad. Życzę powodzenia w realizacji Waszych planów.
ZÖJ: Dziękujemy, naprawdę. Z przyjemnością poświęciliśmy czas na rozważenie tych pytań i głęboką refleksję nad tym, czym jest ZÖJ i czym stała się dla nas inicjatywa Give Water To Birds. Bardzo doceniamy przestrzeń do przemyśleń, którą stworzyłeś dla tej rozmowy.
Dziękujemy również za życzenia, będziemy je nosić w sercach, niezależnie od tego, co przyniesie przyszłość.