Nirnaeth – Płynąć dalej tą samą szeroką rzeką

Nirnaeth Dagdy Smrtan Anxious Magazine

Słysząc nazwę Nirnaeth część słuchaczy grzebie gdzieś w swojej pamięci, sięgając do lat młodości, dla pozostałej, młodszej części, być może jest to enigma. Zarówno jedni jak i drudzy czytając ten wywiad, mogą zrozumieć muzykę człowieka, który od blisko trzydziestu lat buduje swój muzyczny pejzaż za pomocą dźwięków i poezji. O tym wszystkim oraz pograniczu polsko czesko słowackim i Krainie Muminków opowiada Piotr Wójcik.

Wojciech Żurek


Wojciech Żurek: Początki Nirnaeth sięgają wczesnych lat 90. ubiegłego wieku. Wtedy też u boku sceny metalowej pojawiło się wiele projektów oscylujących z założenia w klimatycznych, ambientowych brzmieniach. Mało który istnieje nadal a część twórców wręcz dystansuje się od swoich własnych nagrań z tego okresu. Ty jednak nie zrezygnowałeś i nadal tworzysz pod swoim szyldem a w dodatku zaraz ukazuje się Twój nowy album. Skąd ta determinacja? Jak udało Ci się przetrwać?

Piotr Wójcik: Cóż, mnie też nie udało się przetrwać, zwłaszcza jeśli rozumiemy pod tym pojęciem nieprzerwaną działalność, raczej zmartwychwstać po czasie. Nirnaeth rzeczywiście powstało na fali okołometalowych projektów ambientowych (a przede wszystkim – neoklasycznych, bo Nirnaeth klasyfikuje się raczej do tego nurtu niż stricte do ambientu, choć już na przykład moja solowa działalność pod szyldem Smrtan to rzeczywiście typowy ambient, który ze sceną metalową w ogóle niczego wspólnego za bardzo nie miał) i wraz z tą falą się rozwijało. Znamienne jest to, że bardzo wiele projektów zniknęło ze sceny mniej-więcej w podobnym czasie. Być może wynikało to poniekąd z tego, że wszyscy byliśmy w podobnym wieku i w dość podobnym okresie „dopadło nas życie”. W przypadku Nirnaeth doszedł szereg czynników (np. upadek Abstract Emotions i wydanie drugiego materiału tylko na kasetach w Polsce przez Dagdy Music), choć oczywiście najważniejszym były moje studia, które coraz trudniej było mi godzić z graniem, a już tym bardziej z prowadzeniem wytwórni – dlatego Dagdy Music zniknęło z rynku równo z moim pierwszym semestralnym stypendium zagranicznym. Nirnaeth zdążył jeszcze zagrać dwa koncerty w Bolkowie i… tak gdzieś końcem roku 2003, o ile nawet nie wcześniej, zapadł w głęboki sen. Choć oczywiście wspomniana przez Ciebie determinacja została, wszystko gdzieś się tam tliło, nad powrotem myślałem coraz poważniej już koło roku 2010–2011, nabyłem nawet kilka nowych modułów dźwiękowych. Finalnie jednak Nirnaeth, który skończył się po moim wyjeździe z rodzinnego Cieszyna, odrodził się dopiero po powrocie w rodzinne strony. Można zaryzykować tezę, że nie byłem w stanie tworzyć na obczyźnie (gdzie przez obczyznę rozumiemy wyjazd z rodzinnego miasta). Wróciłem oczywiście pod starym szyldem – i pod takim dokończyłem rozpoczętą jeszcze latach 90. trylogię. Nie widzę powodów, by od czegokolwiek się odcinać, ani tym bardziej wypierać, choć oczywiście po tylu latach ta muzyka bardzo wyewoluowała i porównanie trzeciej płyty do np. kasety demo pokazuje ogromną przepaść między tymi materiałami.

WŻ: Nowy album Nirnaeth ukazuje się z dopiskiem Xperimenta. Czy można go więc traktować jako regularną płytę w dyskografii projektu czy jako osobny twór? Skąd pomysł na to rozróżnienie?

PW: W zasadzie to nie tyle album samego Nirnaeth, co właśnie jego projektu pobocznego – Nirnaeth: Xperimenta. Początkowo wspomniana płyta miała być „czwórką” Nirnaeth, zresztą prawdę mówiąc, takie „Sent i november” powstało zanim jeszcze zacząłem tworzyć cokolwiek na trzecią płytę, w międzyczasie jednak całość materiału z czwórki okazała się tak bardzo odmienna stylistycznie od dotychczasowej twórczości Nirnaeth, że nie było sensu wydawać tego jako regularnej płyty pod takim szyldem. Zwłaszcza mając w pamięci, jak potraktowane zostały „nowe-inne” albumy kilku zespołów, czy projektów, które wróciły po latach. Nie chciałem też całkowicie pogrzebywać starego formatu Nirnaeth, bo pewnie wciąż, z mniejszą lub większą częstotliwością, będą się ukazywać jego wydawnictwa, kontynuujące tamtą linię stylistyczną. Stąd pomysł na projekty poboczne Nirnaeth (bo na Xperimencie się nie skończy) – by „nie mnożyć bytów”, móc skoncentrować całość wokół jednej nazwy, co też łatwiejsze i prostsze jest dla słuchaczy i odbiorców. Innymi słowy – płynąć dalej tą samą szeroką rzeką, ale jednocześnie kilkoma jej nurtami.

WŻ: W Twojej twórczości od początku obecne były nawiązania do Młodej Polski. Nie inaczej jest na nowej płycie. Co wg Ciebie było w tej epoce tak wyjątkowego, że nadal pojawia się u Ciebie jako główna inspiracja?

PW: Bez wątpienia była to unikalna epoka w historii polskiej literatury, samo zaś Nirnaeth powstało z fascynacji zarówno uniwersum Tolkiena (dodajmy – w czasach przed całym tym boomem, który eksplodował ładnych kilka lat później), jak i szeroko pojętą Młodą Polską – okresem w którym literatura polska wzniosła się chyba na absolutne wyżyny. W ramach tych młodopolskich inspiracji ważna była też oczywiście, a może powinienem powiedzieć: przede wszystkim fascynacja Tadeuszem Micińskim i jego twórczością – stąd obecność jego tekstów na debiucie (demo i jego późniejszej płytowej wersji czyli „Haudh ‘en’ Nirnaeth”) a także trzeciej płycie. Czwarta (czy też pierwsza poboczna, w zależności jak liczyć) jest oczywiście instrumentalna, ale ponieważ jako koncept album zawiera w książeczce teksty przewodnie do większości utworów, znów mamy jeden wiersz Micińskiego. Choć tam to akurat jedyne nawiązanie do Młodej Polski. Reszta to wiersze moje lub twórców czeskich/słowackich, do tego sporo grafiki komputerowej dla dopełnienia całości, ale to już inna historia, do której mam nadzieję zaraz jeszcze wrócimy.

WŻ: Tytuł premierowego krążka „Neskoro v novembri” nawiązuje do opowieści o Muminkach. Powiesz coś więcej o tym dość zaskakującym pomyśle?

PW: Tytuł urodził się wraz z pierwszym kawałkiem, a potem jakby z marszu zrobił się cały klimat płyty i dość szybko powstała reszta utworów… Samo „Neskoro v novembri” to oczywiście słowackie tłumaczenie „Sent i november”, które z całej naszej polsko-czesko-słowackiej trójki jest chyba najwierniejsze i przy tym najpiękniejsze (choć podobno tłumaczenia są albo wierne – albo piękne). Czeskie „Pozdě v listopadu” też w sumie brzmi całkiem dobrze, choć tam znika już ten oryginalny november. Natomiast polskie cóż… okropna, dodatkowo jeszcze okaleczona kalka angielskiego „Moominvalley in November”, gdzie z jakichś przyczyn zmieniono ten listopad na jesień a okolicznik czasu zastąpiono określeniem książkowego uniwersum, jak gdyby czytelnik był zwyczajnie głupi i po lekturze prawie całej serii dalej nie miał pojęcia, gdzie dzieje się akcja. Dobrze, chyba powinienem się już ugryźć w język, zanim jako historyk literatury uraczę Cię teraz całym kilkunastominutowym, w dodatku bardzo nacechowanym subiektywizmem wywodem na temat tłumaczeń tytułów dzieł literackich… Ale wracając jeszcze do pomysłu… wydaje mi się, że nastrój jaki panuje na tej płycie, idealnie oddaje ten zamglony, snujący się psychoanalityczny mrok, tę atmosferę jesiennych rozmyślań nad otaczającym nas najbliższym światem i nad samymi sobą, którymi przesiąknięte są „jedyne Muminki dla dorosłych”. O ostatniej książce z serii napisano wiele, powiedziano wiele, a kto nie czytał, zwłaszcza jeśli powodem jest ogólna niechęć do tego świata przedstawionego, niech spróbuje się przemóc – to nie jest typowa książka dla dzieci jak sześć pozostałych. Wprawdzie tylko „Neskoro v novembri” (lub jego wariacja „Sent i november”) bezpośrednio korespondują swoim zamglonym mrokiem z książką, ale pozostałe utwory też są mocno jesienne, rzekłbym późnolistopadowe… zwłaszcza, że zostały do nich dobrane – nieprzypadkowo – zarówno grafiki komputerowe z mojej jesiennej serii, jak i (a może przede wszystkim) wiersze.

Nirnaeth Dagdy Smrtan Anxious Magazine

WŻ: No właśnie, wiersze. Tym razem są one uzupełnieniem instrumentalnej płyty. Dlaczego właśnie te i w takiej formie?

PW: Początkowo koncepcja była taka, by poezje były recytowane w tle, dość podobnie jak np. w Jesieni IV na ostatnim albumie Nirnaeth (poprzednich Jesieni w sumie też). Zacząłem nawet nagrywać ścieżkę wokalną do jednego z utworów. Jedna, druga, trzecia próba… wciąż coś mi nie pasowało. W końcu po kilku przesłuchaniach wstępnie zmasterowanej całości bez wokali, uznałem, że po prostu te instrumentale są pełne, kompletne i nie ma w nich już miejsca na deklamowanie tego, co owszem jest ważne, ale każdy może sobie przeczytać z książeczki i „usłyszeć dodatkowo w myślach”. I może zrobić to po swojemu, tak jak powinno się przyjmować słowo pisane – bo przecież każde dzieło literackie istnieje dokładnie w tylu odrębnych interpretacjach, ile razy było przez różne osoby czytane. Dzięki temu zwolniło się też trochę miejsca na bonusy – pierwotnie bowiem Jesień V (Jeseň u Olše), czy Prší, prší (Pada, pada) miały być nagrywane w dwóch wersjach językowych. W konsekwencji zdecydowałem się na przetłumaczenie całej reszty poezji i w ten sposób każdy z pięciu wierszy jest teraz zarówno w wersji oryginalnej (Miciński i moja Jesień po polsku, Krasko po słowacku, Vrchlický po czesku), jak i w tłumaczeniu (Miciński oraz moja Jesień są po czesku, a poezje Kraski i Vrchlickiego przetłumaczyłem na polski). Pozwoliło to na stworzenie czegoś a la dzieło kompletne – muzyka instrumentalna wzbogacona nie tylko o powiązane tematycznie prace graficzne, ale także o jakby mini zbiór poezji, wydawny trójjęzycznie z tłumaczeniami.

WŻ: Na okładce nowej płyty jest zdjęcie granicznej rzeki Olzy. Sam mieszkasz po czeskiej stronie Cieszyna. Czy to pogranicze krajów również w jakiś sposób wpływa na Twoją twórczość?

PW: Zdecydowanie, i to już od dawna. Cały ten album jest taki właśnie do bólu polsko-czesko-słowacki, można w sumie powiedzieć, że w pewien sposób podsumowuje moje ostatnie 25 lat, które spędziłem częściowo w Polsce, częściowo na Słowacji (choć tam akurat mieszkałem najkrócej) i na koniec w Czechach, zajmując się, prócz muzyki, przede wszystkim literaturą tych krajów (jako historyk literatury oraz jako tłumacz), kontaktami kulturalnymi, tłumaczeniami i wsiąkając coraz bardziej w ten nasz szeroko pojęty zachodniosłowiański trójkąt. Cieszyn jest zresztą takim miastem, ulokowanym prawie że na trójstyku. Wiadomo, że jedna część jest polska, druga czeska, ale i Słowaków, przede wszystkim na zachodnim/południowym brzegu Olzy mieszka całkiem sporo, mamy tu więc klasyczny zachodniosłowiański tygiel – jedyny w swoim rodzaju, fascynujący i przepiękny. To wszystko w jakiś sposób samo wprosiło się na tę płytę – począwszy od Olzy (której bardzo klimatyczne zdjęcie zrobiła nasza koleżanka, Słowaczka, mieszkająca na co dzień po czeskiej stronie miasta), przez taki trochę lokalny klimat (bo Olza pojawia się również w ostatnim jak na razie moim wierszu z niekończącego się cyklu Jesień) a skończywszy właśnie na samych poezjach, które zdążyliśmy sobie wcześniej dość szczegółowo omówić. Mam jednak nadzieję, że „Neskoro v novembri” znajdzie pozytywny odbiór również poza naszymi trzema krajami. Być może ktoś nawet pokusi się o tłumaczenie tych pięciu wierszy… Swego czasu widziałem na jakimś forum, chyba hiszpańskojęzycznym, w dyskusji na temat Nirnaeth, że ktoś próbował tłumaczyć poezje Micińskiego, więc wygląda na to, że nie ma rzeczy niemożliwych…

WŻ: Pamiętam, że Twoje pierwsze demo, które dostałem blisko 25 lat temu było po prostu przegrywaną kasetą z załączoną drukowaną wkładką. Osobom urodzonym w XXI wieku wydawać się to może czystą abstrakcją. Muzyki słuchają głównie w streamingu. Jak się zapatrujesz na tą zmianę? Dalej jesteś przywiązany do fizycznych wydawnictw czy może przysłowiowa „cyfra” to już dla Ciebie naturalny standard dystrybucji muzyki?

PW: To tutaj zaczniemy od małego sprostowania, w sumie to nawet dwóch – po pierwsze: to nie były przegrywane taśmy, one były profesjonalnie tłoczone w Silvertonie. Nie pamiętam już dokładnej przyczyny, ale jak nie wiadomo o co chodzi – to wiadomo o co chodzi, pewnie więc oszczędniej było wydrukować razem z okładkami naklejki na gołe kasety i ręcznie nakleić te dwa tysiące paseczków (2 paski na każdą z 2 stron x 500) stron niż zamawiać tampondruk. W każdym razie było to na pewno ciekawe doświadczenie, zwłaszcza, że kolejne produkcje były już z tampondrukiem a same kasety były foliowane – własne okładki z zaprzyjaźnionej drukarni dostarczaliśmy wtedy z płytą matką, takie czasy. Po drugie zaś… to już sporo ponad 25 lat. W lipcu od wydania „Opus Nirnaeth” minie całych 28 lat. Strasznie szybko ten czas leci… No ale ad rem. Ponieważ, jak już wspomnieliśmy wyżej, trochę czasu przeleżałem w muzyczno-rynkowej zamrażarce, po powrocie było mi początkowo trudno odnaleźć się w nowych realiach. Niszowość fizycznego nośnika… takie dziwne zjawisko, a przede wszystkim uczucie, kiedy dziś znani i popularni artyści mają pretensje do całego świata o sprzedaż raptem 1,5 tysiąca CD – a Ty pamiętasz, że w zamierzchłych czasach, będąc w głębokim podziemiu, wydawałeś nakłady po 3-4 tysiące sztuk… Z czasem oczywiście przyzwyczaiłem się do cyfry, jest wygodna, zwłaszcza w czasach, gdy przesyłka fizycznego nośnika na drugi koniec świata stanowi problem celno-logistyczny i do tego sama w sobie potrafi kosztować drugie tyle, co wspomniany nośnik, niemniej jednak wciąż gubię się w ilości tych wszystkich platform streamingowych, w ich sępich zasadach działania i eksploatowania twórców etc. Cyfra jest też oczywiście wygodna, bo na jednym dysku możesz trzymać tyle muzyki, ile kiedyś w sporej szafie lub na dużym regale… Do tego w przypadku zniszczenia nośnika (w tym przypadku tegoż dysku) dużo łatwiej jest odtworzyć kolekcję, niż w przypadku np. utraty szafy czy kilku półek z płytami. Ale jednak płyta to płyta. Jako światełko w tunelu widzę jednak, że ludzie powoli wracają do nośników fizycznych. Z obcowaniem z płytą jest trochę, jak z obcowaniem z książką. Niby to samo przeczytasz z jakiegoś kindla, czy PDFa, ale…

Nirnaeth Dagdy Smrtan Anxious Magazine

WŻ: Ponad 20 lat temu muzyki Nirnaeth można było posłuchać również na żywo. Jak się zapatrujesz na powrót do grania żywo. Czy jest szansa, że wrócisz do koncertowania?

PW: Szanse są zawsze, choć obecnie ze względu na prozę życia jest to średnio możliwe (choć oczywiście nie jest to też zupełnie niemożliwe). Na pewno większe jest prawdopodobieństwo jakichś pojedynczych koncertów, względnie udziału w festiwalach, zwłaszcza w rozsądnej odległości od Cieszyna, obojętnie czy mówimy o Polsce, Czechach, czy Słowacji, niż na przykład miesięczna, czy nawet dwutygodniowa trasa, która dość poważnie skomplikowałaby mi życie zawodowe. Z jednej strony taka „koncertowa nieaktywność” ogranicza trochę kontakt z potencjalnymi nowymi słuchaczami (choć można do nich oczywiście dotrzeć i innymi kanałami), z drugiej jednak – opcja dość bezkonfliktowego łączenia pracy zawodowej z tworzeniem muzyki pozwala mi nie chodzić na żadne kompromisy i zupełnie nie przejmować się ewentualną potrzebą osiągania jakiegoś komercyjno-finansowego sukcesu. Tak czy siak, koncerty na ten moment pozostają sprawą otwartą i pewnie rok 2023 pokaże jakiś bardziej konkretny kierunek w tym względzie.

WŻ: Oprócz Nirnaeth nagrywasz również pod solowym szyldem Smrtan. Czy masz jakieś plany co do tej części Twojej twórczości?

PW: Tu chyba tak samo, bieżący rok pokaże co dalej. Smrtan „zmartwywstał” równocześnie z Nirnaeth, choć do tej pory skupiłem się na swego rodzaju „porządkach” i „rozliczeniach z przeszłością” – stąd zarówno wydanie Smrtan’s Shoggoth, który nagrywany był ponad dwadzieścia lat temu, jak i „odrestaurowanie” czy w zasadzie ponowne nagranie nigdy nie wydanego debiutanckiego CD Smrtana z materiałami de facto z lat 95–98 (jak to dobrze trzymać różne stare dyskietki! I jak dobrze, że wciąż było na czym odczytać stare pliki *.mid). Teraz trzeba na spokojnie pomyśleć co dalej. Prawdopodobnie i Smrtan i Smrtan’s Shoggoth pozostaną – jako niszowe projekty, pierwszy oscylujący w klimatach Pagan Ambient / Dungeon Synth, drugi w kierunku bardziej Dark ambientowo, drone’owym…

WŻ: Dziękuję za wywiad. Ostatnie słowo należy do Ciebie.

PW: Dzięki, Wojtku, za fajną rozmowę po latach, miło odnowić kontakt. Wszystkich słuchaczy, którzy nie znają jeszcze ani Smrtana ani Nirnaeth zapraszam do samodzielnego skonfrontowania się z tą muzyką (i poezjami również) – na przykład na kanale Youtube lub na bandcampie Dagdy Music (jeśli nie zdążę z przenosinami Smrtana, a pewnie nie zdążę, to również pod adresem drugiego bandcampa) – komplet linków poniżej. Do usłyszenia, czy raczej do posłuchania!


BANDCAMP DAGDY MUSIC

BANDCAMP SMRTAN

YOUTUBE DAGDY MUSIC

FACEBOOK NIRNAETH

INSTAGRAM NIRNAETH

nirnaeth.art