
Michał Fundowicz – eksperymentator, dla którego kaseta magnetofonowa to nie relikt, lecz materiał wyjściowy do tworzenia nowych narracji dźwiękowych. Jako założyciel niewielkich, ale wpływowych labeli Czaszka Records (2013–2024) i Molt Fluid (od 2023) konsekwentnie bada granice muzycznej autonomii, łącząc rolę wydawcy z postawą wiecznego poszukiwacza. Jego projekty, od noise’owych kolaży po ambientowe pejzaże, są jak dzienniki z podróży: pełne przypadkowych znalezisk, technicznych usterek i śladów fizycznej obecności, czy rytmy stworzone z dźwięków przycisków walkmana.
W rozmowie Fundowicz unika wielkich słów. Przyznaje, że inspiracje czerpie zarówno z polskiego undergroundu, jak i globalnej sieci ekscentryków – od Grahama Lambkina po Karen Constance. „Najlepszym uczuciem jest usiąść z pustą głową i ulepić coś z tej pustki” – mówi, podkreślając rolę przypadku i amatorskiego zacięcia. Jego działalność wydawnicza, początkowo skupiona na polskiej scenie, dziś dryfuje poza lokalne konteksty. „Bycie z zewnątrz ma swoje plusy” – komentuje, wspominając współprace z artystami z Iranu czy Japonii.
W świecie, gdzie streaming spłaszcza dźwięk do pliku, Fundowicz wciąż wierzy w materialność muzyki – nawet jeśli oznacza to walkę z kapryśnymi walkmanami na żywo lub pomyłki, gdy zamiast noise’u nagle rozbrzmiewa pop.
Artur Mieczkowski
Artur Mieczkowski: Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką eksperymentalną i co skłoniło Cię do pracy z nośnikami, takimi jak kasety magnetofonowe i mikrokasety?
Michał Fundowicz: Muzyką eksperymentalną zainteresowałem się w czasach szkoły średniej. Ważnym punktem odniesienia były dwa zespoły: Velvet Underground i Sonic Youth. Droga od nich rozwidlała się w różne kierunki – minimalizmu i klasycznej awangardy, noise’u, free jazzu.
Aktywnym tworzeniem muzyki zająłem się późno. Wcześniej pisałem o muzyce, m.in. na nieistniejącym już blogu Porysowane Płyty. Potem wystartowałem z oficyną Czaszka (Rec.) i gdzieś w trakcie jej prowadzenia, zacząłem stopniowo się wkręcać w składanie swoich dźwięków. Na początku grałem kasetowe sety DJ-skie, później pojawiło się radio i nazwa Turmeric Acid, pod którą miesięcznie ukazywały się sety w węgierskiej rozgłośni Lahmacun.
W 2020, podczas lockdownu, w Edynburgu narodził się projekt Free Magic Show w którym, z ówczesnym współlokatorem Joe, zaczęliśmy regularnie nagrywać muzykę. Naszą pierwszą sesję wydałem w Czaszce (album Polymorphous). To właśnie we Free Magic Show zdecydowałem, że moim instrumentem będą odtwarzacze kasetowe i różnego formatu taśmy. Interesowały mnie możliwości nośnika, jego niedoskonałości. Chciałem sprawdzić, co mogę z tym zrobić.
A.M.: Co zainspirowało Cię do tworzenia unikalnych kolaży dźwiękowych, w których przypadkowe odgłosy stają się materiałem kompozytorskim?
M. F.: O tym, że można używać walkmanów jako instrumentów, przekonał mnie Aki Onda. Widziałem jego koncert w krakowskiej Alchemii w 2009 roku. Wcześniej musiałem słyszeć o „muzyce na taśmę” ze studiów eksperymentalnych, jednak to Onda pokazał, że można się obejść bez drogich magnetofonów szpulowych oraz technik studyjnych i próbować tworzyć kolaże na dostępnych kaseciakach, w domu.
Sesje Free Magic Show były moją szkołą. Nie było w nich nic intelektualnego, raczej nauczyły mnie słuchać aktywnie i reagować. Próbować i decydować co działa w danym kontekście, a co nie.
Jestem amatorem, nigdy wcześniej nie grałem na żadnym instrumencie. Do tej pory nie potrafię zagrać żadnej melodii. Free Magic Show to taki poligon, gdzie możemy sprawdzić przeróżne, najdziwniejsze pomysły – część z nich wypali, o pozostałych można zapomnieć. Wychodząc od tego doświadczenia, przypadkowe odgłosy stały się budulcem muzyki, którą tworzę.
A.M.: Jakie dźwiękowe i muzyczne inspiracje kształtują Twoją twórczość, zarówno te z polskich tradycji undergroundowych, jak i te z międzynarodowego środowiska?
M. F.: Jako fan muzyki, mam bardzo eklektyczny gust. Wciąż bardzo dużo słucham, kolekcja kaset i płyt nieustannie rośnie, a muzyka niezmiennie mnie cieszy od wielu lat. Trudno mi wskazać bezpośrednie inspiracje. Można powiedzieć, że jednocześnie inspiruje mnie wszystko i nic. Najlepszym uczuciem jest usiąść z pustą głową i ulepić coś z tej pustki.
Ale żeby nie pozostawiać tej odpowiedzi bez wymienienia nazw, oto krótka lista inspirujących postaci, bardziej lub mniej związanych z muzyką na taśmy: Graham Lambkin, Aaron Dilloway, Robert Turman, Jeph Jerman, Karen Constance i Dylan Nyoukis, Altar of Flies. Z polskiego podwórka, myślę że Micromelancolié, świadomie lub nie dał mi impuls, aby spróbować tworzyć swoje dźwięki. A jeszcze wcześniej, znajomość z emiterem, słuchanie jego muzyki na żywo i rozmowy, sporo poukładały mi w głowie.

A.M.: Czy możesz opisać swój proces twórczy – od momentu zbierania nagrań terenowych po finalny miks utworów?
M. F.: Mam całkiem spore archiwum przeróżnych dźwięków i jeszcze większy bałagan w tym archiwum. Kasety z nagraniami terenowymi, różne mechaniczne rytmy, odgłosy miasta i natury. Sporo tape loopów. Korzystam z nich, w sposób bardziej lub mniej przemyślany, podczas budowania utworów.
Moim drugim ulubionym instrumentem, po odtwarzaczu kasetowym, jest mikrofon. Posiadam ich kilka rodzajów, wszystkie bardzo lo-fi: mikrofony kontaktowe, kondensatorowe, te wbudowane w dyktafonach. Sięgam po nie przed i podczas sesji, rejestrując różne dźwięki w określony sposób.
Proces zależy od tego, czy jest to solowy projekt, czy gram z innymi. Jeśli chodzi o Turmeric Acid, to zwykle przygotowuję różne fragmenty, które później składam kolażowo w prostym programie na komputerze. Podobnie wygląda współpraca na odległość, wymiana plików online z innymi.
Sesje na żywo, bycie w tym samym pokoju z innymi, to mój ulubiony sposób tworzenia muzyki. Jestem częścią Billa Ensemble, grupy powstałej spontanicznie w Wiedniu w 2023, przy okazji spotkania na koncercie. W jej skład wchodzą Marie Vermont, the concept horse i Dan Michiu. Każdy z nas, w trochę inny sposób, używa taśm do tworzenia dźwięków. Nasze sesje to cała masa sprzętu analogowego i plątanina kabli. Dan Michiu gra na gitarze elektrycznej, co daje całości nieoczywistego charakteru. Rok temu wystąpiliśmy w londyńskim Cafe OTO, a niedawno ukazało się nasze CD-R w Chocolate Monk. Znajomy powiedział, że Billa Ensemble brzmi jak free jazz grany przez kogoś, kto nigdy nie słyszał free jazzu (do tego grany na instrumentach nie kojarzonych z jazzem). Coś w tym jest.
Kasety i walkmany to dość nieprzewidywalny sprzęt przy improwizacji. Szczególnie przed występem na żywo staram się nieco przygotować, wiedzieć mniej więcej co jest na kasetach, których będę używał. Zorganizować materiał w różnych kategoriach: rytmiczny, bardziej abstrakcyjny.
A.M.: Jak wygląda metoda „telepatycznej współpracy” i jak wpływa ona na powstawanie Twoich projektów?
M. F.: Mówisz tutaj o projekcie Number and Elegance of the Rooms, duecie z pochodzącym z Pragi uœrhe. Chcieliśmy razem coś stworzyć na odległość i wpadliśmy na pomysł, aby każdy osobno nagrał swoją część bez uprzedniej dyskusji. Ustaliliśmy pewne reguły, np. ograniczyliśmy się do użycia jako źródła dźwięku przedmiotów, które możemy znaleźć w swoich mieszkaniach. Ale poza tym, wszystko inne było niespodzianką. uœrhe jako pierwszy nagrał swoją część, podał mi dokładny czas utworu i wtedy ja przygotowałem trwający właśnie tyle track. Dopiero wtedy pierwszy raz wymieniliśmy się nagranymi przez nas dźwiękami. Zmiksowaliśmy wszystko ze sobą bez żadnych edycji, jedynie rozdzielając kanały na lewy i prawy, aby zasygnalizować kto jest odpowiedzialny za którą ścieżkę. Nazwanie tego telepatyczną współpracą było żartem, jednak wynikającym z faktu, że nasze utwory w dziwny sposób dobrze ze sobą współgrają. Efektu można posłuchać na kasecie Mutually Interfering wydanej przez Steep Gloss.
A.M.: Jakie znaczenie ma dla Ciebie przypadkowość oraz niedoskonałość dźwięków w kontekście kreowania muzyki?
M. F.: Podobają mi się nierówno sklejone tape loopy, falujące brzmienie wciąganej taśmy, różne odcienie kasetowego szumu. Z jakiegoś powodu wszystko to przemawia do mnie. Szczęśliwe przypadki i błędy. Z drugiej strony, jak już wspomniałem, jestem amatorem i po prostu nie umiem inaczej. Nie używam tego słowa w sposób pejoratywny. Twórczość amatorska od dawna wydawała mi się żywa i pełna niespodzianek.
Z niedoskonałości sprzętu staram się budować swój język. Sytuacje na żywo, szczególnie zaś interakcje z innymi na scenie sprawiły, że zacząłem się zastanawiać nad tym, jak jeszcze mogę grać na swoich walkmanach. Możliwości reagowania na to, co robią inni jest ważna. Odkryłem różne mechaniczne dźwięki, wydawane przez same odtwarzacze. Przykładem tu może być rytm rozpoczynający Magnetic Mud, zaloopowany dźwięk naciskania przycisku stop na walkmanie.
Trzeba się liczyć z tym, że nie zawsze będzie wszystko działało. Kiedyś, grając set pomyliłem strony kasety i zamiast nagranych wcześniej trzasków poleciała piosenka pop, która była na drugiej stronie. Innym razem, również na żywo, dwa z trzech walkmanów odmówiły posłuszeństwa. W takich momentach zastanawiam się na swoimi życiowymi wyborami.
A.M.: Jak oceniasz ewolucję swojego stylu muzycznego na przestrzeni lat, zwłaszcza w świetle nowych projektów, takich jak Magnetic Mud i Segnali?
M. F.: Jest to proces uczenia się. Staram się odkrywać nowe metody, wypracowywać techniki gry na sprzęcie, który wybrałem.
Sporo nauczyłem się pracując nad Segnali. Materiał powstał jako projekt na odległość z Christianem (Chemiefaserwerk). To on złożył wszystko w całość, dźwięki które mu wysłałem uzupełnił swoimi. To co Christian zrobił z materiałem powaliło mnie na kolana.
Tworzenie muzyki w ten sposób, używanie techniki kolażu, jest jak zabawa klockami Lego. Możliwości są nieskończone, można zbudować pojazd lub zamek. Konstrukcja może mieć solidne fundamenty lub ledwo utrzymywać w pionie. Fascynujące jest, że każdy wybuduje coś innego, w inny sposób. Liczy się pomysłowość.
A.M.: Jaką rolę odgrywa Twoja działalność wydawnicza, w tym wytwórnie Molt Fluid oraz Czaszka (Rec.), w promowaniu eksperymentalnej muzyki w Polsce?
M. F.: Czaszka była bardziej zakorzeniona w polskim kontekście (choć wystartowała już po przeprowadzce do Szkocji). To dzięki temu, że w jej katalogu znaleźli się artyści z Polski: Fischerle, Micromelancolie, Zaumne, Hubert Kostkiewicz, Wojtek Kurek, Paweł Doskocz i inni. Czaszka szybko stała się wielonarodową platformą – w katalogu znalazło się miejsce dla artystów z Indii, Japonii, Iranu czy Rumunii. Szanuję podejście innych labeli, które zajmują się mapowaniem lokalnej sceny, jednak to nie dla mnie. Być może wynika to z mojego zainteresowania podróżami i chęci odkrywania innych scen, bycia w ruchu. W Molt Fluid dotąd brak polskich wątków, stąd pewnie nikłe zainteresowanie oficyną w Polsce.
Mój znajomy muzyk, który pochodzi z Kanady, a mieszka w Japonii, wspominał o tym, że w związku ze swoim statusem wypadł z kanadyjskiego kontekstu i nie łapie się na japoński (np. nie zapraszają go na kompilacje muzyki z Japonii ani Kanady). Tak już to chyba jest. Jednak ani jemu, ani mi szczególnie to nie przeszkadza. Bycie na zewnątrz ma swoje plusy.
A.M.: Jak powstała idea Twojej audycji Turmeric Acid Radio Show i jakie zjawiska muzyczne najchętniej prezentujesz słuchaczom?
M. F.: Audycja ruszyła w 2019 roku, w czasie kiedy odkryłem dla siebie granie setów djskich z kaset. Z węgierskim Lahmacun Radio skontaktował mnie znajomy Gábor (Új Bála) w momencie, gdy stacja startowała. Pomysł był prosty – grać muzykę wyłącznie z taśm. Zaczęło się od eklektycznej selekcji: od ambientu, mutant-techno do bardziej abstrakcyjnej elektroniki (i wszystkiego pomiędzy). Wydaje się, że od pewnego czasu w moich miksach dominuje muzyka dziwniejsza, wymykająca się klasyfikacji. Co nakłada się na ewolucj, którą przeszedłem jako wydawca. Katalog Czaszki był bardzo pojemny, mieścił różne gatunki, w Molt Fluid staram się nieco zawęzić zainteresowania.
Prowadzenie audycji było dobrą okazją, aby zaprosić kilka osób do przygotowania gościnnych miksów. Chętnie oddawałem godzinę w eterze innym oficynom kasetowym i twórcom.
Po sześciu latach comiesięcznego cyklu i 77 odcinkach, zdecydowałem się zakończyć audycję Turmeric Acid.
A.M.: W jaki sposób życie w Edynburgu, z jego unikalnym klimatem, wpływa na Twoją twórczość i postrzeganie dźwięku?
M. F.: Edynburg to duże, ładne miasto o dosyć srogim, północnym klimacie. Panuje tu dobra równowaga między tkanką miejską i naturą. Jeśli ktoś będzie nagrywał tu field recordingi, z pewnością będzie na nich słychać mewy. Są one wszechobecne, a w sezonie lęgowym organizują prawdziwe free jazzowe koncerty o czwartej nad ranem. Edynburskie mewy musiały więc trafić do mojego kasetowego archiwum – końcowy fragment Magnetic Mud to ptaki nagrane z bliskiej odległości.
A.M.: Jakie nowe projekty i performanse planujesz na 2025 rok i czego mogą się spodziewać Twoi odbiorcy?
M. F.: W czerwcu odbędzie się showcase Molt Fluid w londyńskim Cafe OTO, na którym też zagramy jako Free Magic Show. Mam kilka kaset w kolejce do wydania w swojej oficynie, za wcześnie jednak, aby zdradzać szczegóły.
Poza tym szykuje się kaseta w eë editions, nagrana z Danem Michiu. Dan wysłał mi taśmy z jego surową gitarą, które posłużyły mi przy sklejaniu utworów. Powinien się też ukazać nowy solowy Turmeric Acid.
Prywatnie, we wrześniu zorganizowałem sobie podróż marzeń do Japonii i przy tej okazji zagram tam koncerty – jak do tej pory mam dwie potwierdzone daty.
A.M.: Dziękuję bardzo za wywiad. Życzę powodzenia w realizacji Twoich planów.
M. F.: Wielkie dzięki za zainteresowanie, Artur. Powodzenia w dalszej działalności Anxious Magazine.
moltfluid.bandcamp
czaszka.bandcamp
Instagram Molt Fluid