Maszyny i Motyle — „Wire na kwasie”
Maszyny i Motyle to swoisty antonim już w samej nazwie, który zaintrygował mnie, i za którym podążyłem bardziej jak nocna siostra motyla – ćma do ognia. Ich odhumanizowane granie zgodnie z szyldem odbija się od „szufladki” do kolejnej przeciwległej „etykietki”. Cóż nam powiedzą w dzisiejszym przepływie informacji szyldy: industrial, free jazz, krautrock, gitarowe riffy, noise’owe szmery. Kiedy wszystko ze wszystkim się łączy podając nowe fuzje w nowym świetle.
Pierwsze spotkanie z ich muzyką nie było pełne euforii, raczej stonowane i chłodne. Zostawiłem przy ich płytach tabliczkę z napisem „intrygujące”, która wisiał do momentu bezpośredniej konfrontacji z zespołem w wydaniu koncertowym. Już przy pierwszych dźwiękach zagranych live tabliczka spadła z hukiem i wszelkie wątpliwości opadły. Bezpośrednia konfrontacja, ściana dźwięku, to było to czego potrzebowałem, by się przedrzeć przez ich kod dźwiękowy. Zadziałało jak rytuał, który otworzył odpowiednie ośrodki wewnątrz i muzyka zaczęła płynąć.
Po koncercie ucięliśmy sobie pogawędkę z Grześkiem, w trakcie której okazało się, że jak zwykle, świat jest mały i mamy sporo wspólnych wspomnień. Oczywiście nie omieszkałem zaprosić go na łamy Anxious, by opowiedział o maszynach, motylach i kilku innych projektach, przez które przemierzył w swojej karierze.
Artur Mieczkowski
Artur Mieczkowski: Cześć Grzesiek, co obecnie ciekawego dzieje się w Warce?
Grzegorz Chudzik: Muzycznie znacznie mniej, niż gdy zaczynałem hałasować. Ale to dziś chyba typowe dla takich niedużych miejscowości, jak Warka. Tym bardziej, że tylko godzina jazdy dzieli nas od Warszawy, gdzie dzieje się sporo. W latach dziewięćdziesiątych robiliśmy ze znajomymi koncerty w Warce z publiką ponad 300 osób. Po przerwie wróciliśmy silniejsi jako stowarzyszenie. Kilka lat udawało nam się ciągnąć cykl koncertów, próbując pokazywać różnorodną muzykę głównie młodej i dość licznej publiczności. Potem i publiczność i nasz zapał mocno się skurczyły. Obecnie na koncertach bywam w stolicy. W Warce ostatnio ponad rok temu zdarzyło mi się być na kameralnym, choć plenerowym występie Moriah Woods w przerwie między lockdownami.
AM: Jak i z jakich popiołów powstały Maszyny i Motyle?
GCh: Bazą było to, że graliśmy kiedyś w różnych lokalnych zespołach. Lokalnych, bo z koncertami nie wychodziliśmy raczej dalej niż pobliskie Białobrzegi czy przegląd młodych zespołów w Piasecznie. Po latach jedna z takich kapel się reaktywowała, uzupełniając braki w składzie członkami innego byłego zespołu, którzy nadal mieszkali w Warce. Początkowo graliśmy w pięciu z wokalistą i żywymi bębnami. Ale wyraźniej niż kiedyś ciągnęło nas w stronę mniej oczywistych brzmień i rytmów. Z jednej strony ciągnęło zbyt mocno, bo skład się nie utrzymał. Z drugiej – w okrojonym instrumentarium z automatem perkusyjnym mogliśmy sobie pozwolić na granie do rytmu z oddechów czy do stukania w klawiaturę komputera. Początkowo chyba trudniej nam było polubić myśl o braku wokalu. Przegadaliśmy sprawę i wyszło nam, że wśród ulubionych płyt niewiele mamy tych instrumentalnych. No ale ostatecznie wtedy wszystko mocniej ruszyło i z czasem zaczęło nam się trafiać granie dalej niż w Piasecznie.
AM: Na Waszym facebooku posiłkujecie się notką: „szeroko pojęta awangarda – industrial, zmieszany z noise’em, nowoczesną alternatywą i free jazzem oraz metalowym ekstremum, pochodnym Ministry i Meshuggah”. Zgodzisz się z tym?
GCh: To cytat z recenzji debiutanckiej płyty „Panoptikon”. I to z pisma poświęcającego większość uwagi na muzykę, która już była. A my trochę uwierzyliśmy, że nie musimy grać tego, co już było. A może dokładniej: tego wycinka muzyki, który już słyszeliśmy. Choć free jazzu czy awangardy tam nie słyszę, to zgadza mi się samo pomieszanie gatunków. Miało być bez ograniczeń i bez szufladek. Gdy na próbie pojawiał się pomysł, który coś nam przypominał, trafiał do kosza. Brzmi to może naiwnie, ale w sumie zgadza się z tym, co sami o sobie kiedyś pisaliśmy. Że w post-młodzieńczej naiwności próbujemy uciec przed zaszufladkowaniem:). Nasz dobry kumpel, Jarek Mak, określił nas jako „math-industrial-noise”, czasem dodając przedrostek „cyber”. Tu też jest kilka gatunków, ale mniej i chyba bliżej sedna. Mi się podoba nieoczywiste „Wire na kwasie” zasłyszane od innego kumpla po naszym koncercie.
AM: Wskoczymy na chwilę w przeszłość. Grałeś w Rigor Mortiss. Jak się tam znalazłeś?
GCh: Jestem fanem Rigor Mortiss odkąd usłyszałem utwór „Mort Douce” lata temu. Widziałem ich koncert w tamtych czasach w Jarocinie. Często wracałem do nagrań z kultowej kasety już po rozpadzie. I tyle. Aż zaskoczyła mnie informacja od znajomych z Białobrzegów z kapeli Lorien, że perkusista RM dołącza do ich składu. Potem drugi raz mnie zaskoczyli proponując mi granie na basie. Tak poznałem Jacka, który oprócz bębnienia prowadził studio. Ostatecznie Maszyny i Motyle wylądowały z nagrywaniem „Panoptikonu” w tym studiu. Z rozmów wiedziałem, że na reaktywację RM nie ma szans, za to w planach było wznowienie na płycie starego materiału rozszerzonego o niepublikowane wcześniej nagrania. Premiera tego wznowienia była kolejnym zaskoczeniem. Bo zespół wystąpił na żywo z kilkoma starymi numerami. Miała to być jednorazowa sprawa, ale w końcu doszło do reaktywacji i do robienia nowych utworów. Maszyny i Motyle skorzystały z propozycji zagrania wspólnego koncertu z RM. A potem ja dostałem propozycję zastąpienia na basie odchodzącego Michała. Ostatecznie można mnie usłyszeć na płycie „Brud” i w filmie „Klechdy”.
AM: Wspaniałe wydawnictwa. Gratuluję. A jak to było z Merkabah?
ACh: Trochę podobnie, bo też mogę zacząć: jestem fanem Merkabah. Zdarzyło nam się kiedyś zagrać na wspólnym koncercie. Ja z Maszyny i Motyle, oni jeszcze bez saksofonu. To były chyba ich początki. Potem mocno poszli do przodu, bardzo mi się podobał ten rozwój. Z bębniarzem, Kubą, widywałem się co jakiś czas na różnych koncertach. W końcu kiedyś mnie zaskoczył propozycją zastępstwa na basie na kilka występów. Dołączyłem zaraz po wydaniu mojej ulubionej płyty „Million Miles”. Zastępstwo zamieniło się w dłuższą współpracę i wiele świetnych festiwali. Obecnie zespół jest w zawieszeniu, ale z saksofonistą Rafałem i częścią So Slow gramy w projekcie NVC (Non Violent Communication). W 2021 roku wydaliśmy drugą płytę „Emocje”.
AM: Właśnie, NVC – debiut „Obserwacje” w doświadczonym składzie, to płyta improwizacja. Przy okazji drugiej („Emocje”) podeszliście do tematu już inaczej.
GCh: „Obserwacje” z założenia miały mieć formę improwizowaną. Dołączyłem do składu zaraz po premierze płyty, tuż przed pierwszym koncertem zespołu. To ciekawe doświadczenie, zupełnie nowe dla mnie. Bo w Merkabah czy Rigor Mortiss musiałem poświęcić czas na opanowanie materiału – tam nie byłoby szans na koncert „za tydzień”. A w NVC mieliśmy ledwie dwie próby przed występem. Na moje pytanie, czy przygotować te cztery utwory z płyty, dostałem odpowiedź, że mam niczego nie przygotowywać, tylko improwizować. Z płytą „Emocje” pewnie by tak się nie udało. Pomysły zaczynały się od konkretnych tematów. Improwizacja była na etapie powstawania utworów, jest jej sporo w loopowanych na żywo warstwach saksofonu i elektroniki. Jednak bas i perkusja są bardziej zaaranżowane. Płytę robiliśmy w pandemii bez szans na koncerty – mogliśmy poświęcić utworom więcej czasu. Ale ostatecznie cieszę się, że z tym czasem nie przesadziliśmy. Tyle, że premiera miała miejsce w momencie, gdy masa kapel wychodząc z lockdownu nadrabiała koncertowe zaległości. Część imprez nas ominęła, ale udało się pograć ten materiał na żywo. I mamy zamiar jeszcze go pograć w 2022 roku, nim usiądziemy nad kolejną płytą.
AM: Wracając od Maszyny i Motyle. Możesz oświecić mnie w sprawie genezy szyldu? Ja mam swoją interpretację, ale jestem ciekawy „co poeta miał na myśli”?
GCh: Nazwę wymyślił nasz były gitarzysta. Początkowo do nas nie trafiła, ale potem chyba do niej dojrzeliśmy:). Z jednej strony chodziło o przeciwstawne skojarzenia, o zestawienie dwóch różnych światów. Z drugiej – wynikała z naszych zainteresowań rozwojem technologii i jej oddziaływaniem na to, co niemechaniczne i niepoddające się kontroli.
AM: Przyznaję zbieżne z tym co mi pojawiło się w głowie po ujrzeniu tego szyldu. Co się wydarzyło pomiędzy Waszym debiutem „Panoptikon” a „Czas”. Słychać tu spory progres.
GCh: Płyty dzielą trzy lata. To sporo czasu, sporo zmian. Choćby uszczuplenie składu z trzech do dwóch osób. Pracując nad „Czasem” miałem przekonanie, że jest wyraźnie inny od „Panoptikonu”. Teraz nie wyczuwam aż takiej różnicy. Ciągnęło mnie, żeby uciekać od mechanicznego grania, żeby maszyny nie dominowały nad motylami. Po latach uważam, że kierunek był słuszny, ale zmiany raczej minimalne. Szykujemy materiał na kolejną płytę i cieszy mnie, że tu oddechu jest znacznie więcej. Chociaż być może znów mi się tylko wydaje.
AM: Na ostatnim wydawnictwie „SEPR” poszliście jeszcze dalej. Bardziej eksperymentalnie, szufladki już nie pasują, jest coraz ciężej w jakiekolwiek Was wcisnąć.
GCh: Raczej nie znajdziesz w nas fanów szufladek. A tu mogliśmy wyjść poza ograniczenia gitary i basu, i bez uderzania w struny skupić się na próbie ułożenia czegoś ciekawego ze świetnych sampli. Niby wcześniej zdarzało nam się wplatać w utwory jakieś trzaski, szumy czy głosy ze starych filmów. Ale raczej jako dodatki, nie danie główne. Inspiracją do płyty stała się biblioteka udostępnionych sampli z nagrań Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia sprzed lat. Sprawdziliśmy, co to za próbki i całkowicie nas wciągnęło. Zaczęliśmy coś z tego układać, z myślą, że może uda się zrobić jakiś utwór. Ale bez parcia, że koniecznie trzeba. Ostatecznie wyszło pięć numerów zbudowanych z samych sampli. Plus klip do utworu „Noister”, który zrobiłem podobną metodą. Czyli montując darmowe próbki wideo dostępne w Internecie. Potem wróciliśmy do gitar i materiał trafił do szuflady.
AM: Z tego co kojarzę nie planowaliście wydawać „SEPR” na fizycznym nośniku. Jednak zdecydowaliście się na ten krok.
GCh: Gustaw, gitarzysta Maszyny i Motyle, wyciągnął te nagrania z szuflady z propozycją, żeby wrzucić je w Internet. Zrobiliśmy drugi klip bez planów na fizyczny nośnik. Jednak ostatecznie wypuściliśmy „SEPR” na CDR w digipacku w skromnym nakładzie z myślą o dziennikarzach preferujących fizyczną płytę zamiast plików.
AM: Przyznaję ten materiał („SEPR”) najbardziej mnie zaintrygował. Przy poprzednich, jak rozmawialiśmy po Waszym występie w gdyńskiej Desdemonie, brakowało jakby tego ostatecznego kopa. Na żywo jednak odpalacie swoje możliwości w pełni. Wyszedłem zauroczony.
GCh: Dzięki. To był ważny dla nas koncert. Ze względu na miejsce, organizatorów i kapele z którymi dzieliliśmy scenę. Graliśmy kiedyś w Gdyni, w Desdemonie z Columbus Duo i bardzo dobrze wspominamy tamten wieczór. Koncert ważny też dlatego, że pierwszy od początku pandemii. Poza nową wizualizacją spróbowaliśmy pokazać też nowsze dźwięki. Trochę odświeżyć utwory gitarowe łącząc je z samplami z „SEPR”.
AM: Pracujecie już nad nowym materiałem Maszyny i Motyle?
GCh: Mamy prawie gotową płytę. W Desdemonie koncert kończyliśmy dwoma utworami, które się na niej znajdą. Materiał gitarowy bez unikania nietypowych brzmień czy nieoczywistych rytmów. Ale mam nadzieję, z mniejszym naciskiem na maszyny. To znaczy nadal z automatem, ale raczej grającym prościej, a czasami wcale. Materiał mamy przygotowany, ostatnio zrobiliśmy selekcję utworów na płytę, odkładając na później te, które mniej pasowały do całości. Niebawem wchodzimy do studia. Płyta pojawi się 2022 roku.
AM: Super, czekam z nieukrywaną ciekawością. Poza tym, o co już pytałem, planujesz coś jeszcze z nowych projektów?
GCh: Plany są, ale niestety na razie bez konkretów, o których można by więcej pogadać. Dostałem propozycję udziału w nowym projekcie, gdzie na razie wiem, że będą mocne bębny, bas i sample. Zaraz startujemy. No i ciągnie mnie w stronę eksperymentów z elektroniką. Takich doświadczeń, jak przy robieniu płyty „SEPR”. Bez jakichś ograniczeń stylistycznych czy przywiązywania się do szufladek. Parę pomysłów już jest, ale za wcześnie, żeby rozwijać ten wątek.
AM: Najbliższe plany Maszyny i Motyle i w kolaboracjach muzycznych?
GCh: Przede wszystkim nagranie i wydanie nowej płyty Maszyny i Motyle. W planach mam też koncerty z NVC z materiałem z „Emocji”, który, mam wrażenie, z każdym graniem na żywo stale mocniej się rozkręca. W dalszych planach kolejna płyta NVC.
AM: Wielkie dzięki za wywiad.
GCh: Ja dziękuję za spotkanie, rozmowę po koncercie i propozycję wywiadu. Miałem niecny plan, że bez trudu znajdę u siebie stare numery Anxious i jako stary fan zrobię sobie z nimi zdjęcie do wywiadu. Ale niestety zadanie mnie przerosło. Gdzieś się dobrze schowały. W internecie łatwiej Was znaleźć i cieszę się, że wróciliście w tej formie.
AM: Dzięki. Postaramy się za szybko nie zniknąć, a i obiecuję pogrzebać po swoich szafach, może odnajdę coś na papierze i na najbliższym spotkaniu przekażę Ci osobiście :).