Manja Ristić – Uwielbiam nagrywać chwile

Wywiad: Manja Ristić – Uwielbiam nagrywać chwile
Electronic Studio Radio Belgrade, photo: Mark Vernon

Na twórczość bohaterki poniższego wywiadu zwrócił moją uwagę redakcyjny kolega, Marek “Lokis” Nawrot. Jakiś czas później ukazał się w formie kasety doskonały materiał Dew, wydany przez Okla Records. To jeszcze bardziej zmotywowało mnie do kontaktu z Manją Ristić, by dowiedzieć się więcej o jej podejściu do sztuki, unikalnym spojrzeniu na dźwięk oraz interdyscyplinarnych poszukiwaniach artystycznych.

Manja Ristić, urodzona w Belgradzie w 1979 roku, to skrzypaczka, artystka dźwiękowa, poetka, kuratorka i badaczka. Absolwentka Belgrade Academy of Music oraz Royal College of Music w Londynie, z powodzeniem łączy klasyczne wykształcenie z eksperymentalnymi praktykami dźwiękowymi. Jej twórczość obejmuje zarówno występy solowe, jak i projekty grupowe, kompozycje elektroakustyczne, a także badania terenowe. Współpracowała z uznanymi artystami, kuratorowała międzynarodowe wydarzenia, publikowała dla renomowanych wytwórni, a także zdobyła liczne wyróżnienia, w tym prestiżowe nagrody za muzykę eksperymentalną.

Zapraszam do lektury wywiadu, który przybliży wyjątkową perspektywę tej fascynującej artystki.

Artur Mieczkowski


Anxious magazine  Manja Ristić wywiad
with Robertina Šebjanič, photo: Aleš Rosa

Artur Mieczkowski: Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką i dźwiękiem?

Manja Ristić: Miałam sześć lat, kiedy mama zabrała mnie do szkoły muzycznej, żeby „sprawdzić mój słuch” i wkrótce potem zaczęłam grać na skrzypcach. Skrzypce nie były moim pierwszym preferowanym instrumentem, chciałam grać na pianinie, ale w tamtym czasie było to trochę kosztowne przedsięwzięcie, a w domu mieliśmy już kilka skrzypiec, ponieważ mój tata i jego babcia grali na tym instrumencie w młodości.

Moja pierwsza nauczycielka skrzypiec była niezwykle serdeczna, o nieco teatralnym wyglądzie i nazywała wszystkich swoich młodych uczniów „sunašce” (małe słoneczka). Pamiętam, że byłam tak mała i przestraszona, kiedy przyprowadzano mnie na lekcje skrzypiec, że chowałam się pod fortepianem. Pamiętam doskonale, jak jej ładnie wypielęgnowana dłoń z biżuterią i czerwonym lakierem na paznokciach oferowała mi tabliczkę czekolady, abym wyszła i zagrała melodie, podczas gdy ona akompaniowała mi na fortepianie… Walczyła o mnie i dostrzegała pewne potencjały wcześniej niż ktokolwiek inny, w wieku 9 lat byłam najmłodszą osobą na Konkursie Skrzypcowym Republiki. Pamiętam ciemną salę i długie biurko z jury, zmagałam się z wymagającym programem, ale jakimś cudem zajęłam trzecie miejsce. W ten sposób mój nauczyciel Sunshine zapoczątkował moją karierę w 1988 roku, wiesz, potrzeba miliona sytuacji, aby skręcić w prawo na niezliczonych rozdrożach, aby zostać profesjonalnym muzykiem, w moim przypadku jest to długa i dość burzliwa historia…

Nie jestem pewna, czy to, w jaki sposób zaczyna się życie muzyka, jest w jakikolwiek sposób definiujące, bardziej chodzi o to, jak znosi się wszystkie wyzwania i pozostaje na ścieżce pomimo wszystkich przeszkód. Przeszłam przez rygorystyczny trening muzyki klasycznej od wczesnego dzieciństwa i ukończyłam dwie Akademie, w ekstremalnych warunkach społeczno-kulturowych związanych z wojną i upadkiem Jugosławii. Wszystko to miało wpływ na „ nawigowanie” moją karierą. Podejmowanie ryzyka i pragnienie rozwoju we wszystkich aspektach życia były dominującymi wartościami, które doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem teraz, wraz z różnego rodzaju okolicznościami, które mają niewiele wspólnego z muzyką, ale wszystko z odważnym poszukiwaniem autentyczności. Mogę być dobrym przykładem na to, czego nie robić ze swoją karierą! Mam to już za sobą, to po prostu życie.

A.M.: Studiowałaś w Belgradzie oraz w Londynie. Jak te dwa miasta wpłynęły na Twoją drogę artystyczną?

M.R.: Oba są bardzo dynamicznymi środowiskami. Oba miasta wywarły ogromny wpływ na moje emocje, to pewne!

Belgrad – surowy i nieprzewidywalny. Silne amplitudy energii, duże zamieszanie, gęsta struktura społeczna.

Londyn sprzed 20 lat był przepełniony silnym poczuciem kulturowej ekspansji w nowe tysiąclecie. Wybiórczo sztuczny, odległy i kolonialny.

Belgrad to zawsze walka, egzystencjalna, polityczna i społeczno-kulturowa, mimo to ma niesamowicie żywą niezależną kulturę, najbardziej autentyczną w Europie bez porównania, z wszelkiego rodzaju nakładającymi się i wpływającymi na siebie scenami. Wieczny wir subkultur, jedyną rzeczą, która nie działa w Belgradzie, są instytucje, polityka kulturalna jest gówniana, a rząd jest skorumpowany z długą historią działalności przestępczej, więc sprawy dzieją się w równoległych wymiarach. I nie ma tu żadnej przejrzystości ani prawdziwego zainteresowania ze strony reszty Europy tym, co dzieje się i działo w Belgradzie w ciągu ostatnich 30 lat. Był on systematycznie stygmatyzowany i kulturowo izolowany. Społeczeństwo wiele zniosło i nadal trwa, walcząc o demokrację do ostatniej kropli krwi, państwo (establishment) jest ostateczną katastrofą, która wielokrotnie doprowadziła kraj na skraj upadku. Życie w takim środowisku powoduje prawdziwy dysonans poznawczy. Myślę, że Belgrad nauczył mnie jak zająć stanowisko. Jestem wdzięczna za całą kulturę i wiedzę, którą zdobyłam w tym mieście i od niezwykłych ludzi. To mój dom.

Londyn był rajem dla studentów w tamtych czasach, mimo to moje życie skupiało się na jednym z najbardziej rygorystycznych środowisk i scen muzyki klasycznej. Cieszyłam się różnorodnością kulturową i dostępem do kultury. Lubiłam budować przyjaźnie z ludźmi z całego świata i uwielbiałam grać z jednymi z najbardziej niesamowitych muzyków naszych czasów. To było niesamowite uczucie być docenianą i chwaloną. To była dobra, nieco elitarna bańka, pomimo biedy i wyzwań. Dzisiejszy Londyn jest bladym cieniem tego, czego doświadczyłam 20 lat temu.

To, co mi się nie podobało, to sztywność instytucji, czasami bycie postrzeganym negatywnie za pochodzenie z Europy Wschodniej, brak możliwości uzyskania odpowiedniego pozwolenia na pracę po ukończeniu studiów i wszystkie te rzeczy, które utrzymywały prawdziwy smród Imperium Brytyjskiego.

Metropolie zachodniej półkuli zmieniły się drastycznie w tym pierwszym ćwierćwieczu. Gentryfikacja, ekspansja korporacji, „rozwój” miast napędzany kapitałem, przedkładanie technologii nad edukację, co w sferze społeczno-kulturowej skończyło się – gównianą polityką kulturalną, upadkiem polityki społecznej i coraz mniejszymi inwestycjami w edukację; wszystko to powoli toruje drogę korupcji i polityce gromadzenia kapitału, w której obecnie żyjemy.

Anxious magazine  Manja Ristić wywiad
Unforeseen Experimental Film Festival, CZKD Belgrade, photo: Milica Cvetković

A.M.: Twoja twórczość łączy klasyczną muzykę z eksperymentalnym podejściem do dźwięku. Jak udaje Ci się balansować między tymi dwoma światami?

M.R.: Dla mnie to wszystko jest jednym światem. One się przenikają. Czuję się komfortowo wkraczając na nowe pola występów lub tworzenia, ponieważ osiągnęłam więcej niż potrzeba. Porażka też mnie nie zniechęca. Czuję się komfortowo będąc w różnych światach lub wymiarach w tym samym czasie.

A.M.: Dew wydane przez Okla Records, to Twoje nowe wydawnictwo. Ma one bardzo osobisty wymiar. Czy mogłabyś opowiedzieć, jak wspomnienia z podróży do Wiednia wpłynęły na budowę tego albumu?

M.R.: Albumy takie jak Dew niemal same się tworzą. Kiedy koncepcja jest już gotowa, faktyczna praca nad dziełem przypomina bardziej aktywną medytację, w której jestem bardziej słuchaczem tego, co mówi mi moja podświadomość, niż twórcą dzieła. Świadomość jest czymś dynamicznym, spektrum, psychofizycznym związkiem działającym w różnych warstwach psychiki. Tak, miałam chwilę przejrzystości na tej stacji kolejowej w lipcu 2023 roku, przebłysk rozciągniętego czasu, podczas gdy pożerałam Big Maca między dwoma przesiadkami. Na szczęście byłam na tyle przytomna, by włączyć dyktafon. Widzisz, niektóre sytuacje i uczucia definiują nas, nawet jeśli łatwo o nich zapominamy, a wyłapywanie pewnych uczuć i sytuacji z przeszłości i integrowanie ich pomaga nam się rozwijać. Cieszę się, że wybrałam się w tę muzyczną podróż, aby ponownie spotkać się z 16-letnią mną, powiedzieć jej, że ją widzę i że jestem z niej dumna. Było to również głębokie wspomnienie mojej mamy, która odeszła w 2007 roku. Ona żyje we mnie w różnych aspektach życia, ale nadal zdarzają się sytuacje, w których żal przybiera dziwne formy. Nie zawsze są one dotkliwe lub nieprzyjemne, ale mają głęboki wpływ emocjonalny. Bycie dzieckiem bez matki nie jest łatwym brzemieniem, to jak posiadanie czarnej dziury w duszy i ciągłe upewnianie się, że nie kręci się ona w złym kierunku.

Uważam, że zdrowo jest sprawdzać swoje traumy i lęki w każdej formie, jaką wymyślisz, rozmawiać z nimi i widzieć je, zamiast odwracać wzrok, w przeciwnym razie te treści mogą cię ścigać, przygniatać, dopóki nie będziesz gotów przyznać się do ich istnienia, lub, co gorsza, szkodzić ci w nieskończoność.

Manja Ristić interview
photo: Marko Paunović

A.M.: Nagrania terenowe, których używasz, są niezwykle szczegółowe i sugestywne. Jakie znaczenie mają dla ciebie dźwięki nagrane za pomocą hydrofonu?

M.R.: Używam hydrofonów jako instrumentu, to moje rozszerzone ciało, tak jak skrzypce są moim rozszerzonym ciałem; te instrumenty otwierają nowe wymiary bycia i słuchania. Odkrywanie mojego zakresu słuchu pod wodą jest ekscytujące i jestem bardzo zadowolona, że mogę dzielić się tymi odkryciami z innymi. Ale najważniejszym aspektem jest to, jak ten nowy sposób bycia w świecie wpływa na mój umysł. Nagrania są tym, czym są, są szczegółowe, ponieważ aspekty przestrzeni, na których się skupiam, są tak szczegółowe, że w rzeczywistości nie ma ich końca. Ważne jest, jak bardzo jesteśmy gotowi się w to zanurzyć i jak bardzo rozciągamy nasze egoistyczne granice. Łatwo jest słuchać powierzchni świata. Wszystkich wspaniałych dźwięków. Spróbuj usłyszeć walkę pod powierzchnią, ciągły cykl życia i śmierci, zniszczenia i odrodzenia.

Każdy centymetr przestrzeni zawiera ślady wieczności, a każda chwila należy do jej tkanki.

A.M.: Rok 2024 był bardzo intensywny dla Ciebie pod względem wydawniczym. Jak udaje Ci się utrzymać taką kreatywną produktywność?

M.R.: Publikacja prac zajmuje od 6 do 8 miesięcy w najlepszym przypadku, czasami ten proces trwa wiele lat, wiele z tego, co ukazało się w tym roku, powstało w zeszłym roku, niektóre ze współpracy zajęły kilka lat, a niektóre były dopracowywane do ostatniej chwili… w sumie rzeczy czasami nakładają się na siebie, więc wygląda na to, że nieustannie produkuję, prawda jest taka, że moja produkcja jest już w perspektywie przyszłości… W tle lubię robić wystawy, muzykę do filmów dokumentalnych, dźwięk do teatru lub tańca współczesnego, okazjonalne warsztaty, produkcje radiowe i dedykowane projekty, ale szczerze mówiąc, wszystko to jest dobrze zorganizowaną osią czasu, która mieści się w dość ograniczonej ilości czasu, jaki mam codziennie po opiece nad synem, jego pracą w szkole, czasem rodzinnym, domem (to cholernie wymagający dom z XVI wieku, który żyje!).

Kształcenie się w muzyce klasycznej przez całe życie zaszczepiło we mnie specyficzną etykę pracy. Ale pracowałbym znacznie więcej, gdybym dalej była aktywnym skrzypkiem lub profesorem. Moje życie na wyspie wcale nie jest takie pospieszne.

Manja Ristić interview
TO)pot Festival, Cukrarna Art Space, Ljubljana. photo: Sunčan Stone

A.M.: Czy istnieją konkretne miejsca lub momenty, które szczególnie inspirują Cię do nagrań terenowych?

M.R.: Tak, miejsca, które doświadczyły poważnej traumy krajobrazu, miejsca o wartości historycznej, opuszczone tereny poprzemysłowe, stanowiska archeologiczne i miejsca pamięci. Głęboka natura. Wszystkie wodne makro i mikrośrodowiska, interwencje specyficzne dla danego miejsca i nieoczekiwane znalezione dźwięki. Uwielbiam nagrywać chwile. Uwielbiam też tworzyć takie momenty do nagrania.

A.M.: Jak odbierasz współczesną scenę muzyki eksperymentalnej? Czy dostrzegasz zmiany w sposobie, w jaki publiczność reaguje na Twoje prace?

M.R.: Myślę, że scena eksperymentalna powoli wychodzi z podziemia do wielu sfer społecznych, ale wciąż daleko jej do bycia odpowiednio docenianą i wspieraną jako jeden z najcenniejszych generatorów rozwoju społeczno-kulturowego. Dobrą rzeczą jest to, że w końcu kultura oddolna jest postrzegana jako dobra podstawa edukacyjna dla dobrobytu społeczności. Złą rzeczą jest to, że wciąż istnieje wiele podziałów między różnymi sferami publicznymi i grupami interesu, i bez względu na to, jak bardzo przekrojowe sieci próbują przełamać te bariery, kultura instytucjonalna wciąż trzyma się głównie po to, by móc wyssać jak najwięcej funduszy na samozachowanie, zamiast inwestować w produkcję kulturalną. Jest to kwestia polityczna, niejasna polityka rządowa dotycząca finansowania edukacji i kultury stała się normą w całej Europie. Być może jest to jedna z rzeczy, przeciwko której musimy się skonsolidować i wykazać większe zainteresowanie różnicami na kontynencie i na świecie, jeśli chodzi o warunki, w jakich tworzona jest kultura. Nie możemy wciąż porównywać jakości pracy jednostek i organizacji, całkowicie zapominając o tym, jak, gdzie i w jakich okolicznościach ta praca powstała. Nawet na scenie eksperymentalnej wciąż istnieje ogromny przeskok w równości szans ze względu na wykształcenie, narodowość, rasę i płeć. Szczerze mówiąc, uważam to za bardzo smutne i prymitywne.

Mimo to publiczność jest niesamowita. Tak, istnieją różnice w rozumieniu abstrakcyjnej eksperymentalnej sztuki dźwiękowej między sferami publicznymi, które miały do niej dostęp, a tymi, które go nie miały. Ale na tym właśnie polega misja sztuki eksperymentalnej – na poszerzaniu pola kulturowego, byciu krytycznym, byciu orędownikiem pozytywnych zmian społecznych oraz kwestionowaniu i poruszaniu bezpośredniej rzeczywistości społecznej. Nie wierzę w jednoznaczny podział na twórców kultury i odbiorców, ten podział zniknął dla mnie dawno temu. Tak samo jak nie wierzę w indywidualną rzeczywistość, ponieważ wszystko, co istnieje, jest współzależne i połączone, w różnych formach „organizacji”, niezależnie od tego, czy mówimy o ludzkiej dynamice społecznej, fizyce głębokiego kosmosu, czy inteligencji ziemskiej natury. Tak więc, moim zdaniem, publiczność jest finalnym kompozytorem lub drugim wykonawcą. Bowiem jeśli nie ma przepływu między różnymi czynnikami, nie ma też życia.

A.M.: Jesteś także poetką. Jak poezja wpływa na Twoją pracę jako artystki dźwiękowej i kompozytorki?

M.R.: Myślę, że zarówno poezja, jak i muzyka mogą implikować głębokie przemiany. One „trzymają się” bardzo głęboko.

Nauka pisania wierszy to przedsięwzięcie na całe życie, to niekonwencjonalne spojrzenie, odważne spotkanie z najmroczniejszymi częściami siebie i brzydotą świata. To zarówno rzemiosło, jak i przekleństwo. Poezja często rodzi się z niepokoju, czasem ze smutku, czasem z Weltschmerz (Weltschmerz to niemieckie słowo, które dosłownie oznacza „ból świata”. Jest to termin używany do opisania uczucia głębokiego smutku, melancholii lub rozczarowania, które wynika z rozważań nad niedoskonałościami świata i ludzkiej egzystencji. To uczucie może być wywołane przez różne czynniki, takie jak niesprawiedliwość, cierpienie, czy brak sensu w życiu. Weltschmerz jest często związany z romantyzmem i literaturą XIX wieku, gdzie był używany do wyrażania pesymistycznych i melancholijnych nastrojów – przyp. red.), ale we wszystkich przypadkach pochodzi z solidnego połączenia z samym sobą, które obejmuje rozproszenie wielu aspektów psychofizycznych. Jest to rzeczywiście stan umysłu i to niezwykle wymagający. Czasami poeci wpadają w kompletną panikę, gdy czują, że „poezja ich opuściła”, ale w rzeczywistości dzieje się tak, że nie można być stale zanurzonym i narażonym na ten stan bycia, może to mieć silny wpływ na samopoczucie psychiczne i emocjonalne. Biorąc to pod uwagę, dużą częścią bycia poetą jest wiedza, jak utrzymać to połączenie, bez rozwijania uzależnienia od niego. Przez wieki poetów nazywano „natchnionymi”, poezja była „natchnieniem” świata, dziś wiemy, że poezja jest potężnym stanem transcendentalnym – i to nie buddyjskim, ale takim, który pragnie wewnętrznej polifonii i mocno przewraca podświadomość.

A.M.: Jakie znaczenie ma dla Ciebie dźwięk w kontekście ekologii i świadomości środowiska?

M.R.: Myślę, że moje ostatnie opus (ostatnie 10 lat) mówi samo za siebie.

To, co naprawdę mnie niepokoi, to fakt, że wiele instytucji kulturalnych, artystów, a nawet całych społeczności artystycznych wykorzystuje ten pęd świadomości ekologicznej na temat antropocenu z czysto egoistycznych pobudek, by gromadzić fundusze na systematyczny greenwashing, własne narcystyczne kariery lub po prostu by „dobrze wyglądać”, jednocześnie nie przejmując się rzeczywistymi problemami w tej dziedzinie. Walka o środowisko to zaangażowanie polityczne, to aktywizm, to walka w radach miejskich, to walka na salach sądowych, to organizowanie kampanii i protestów, to czyszczenie koryt rzek i plaż, to monitorowanie systemu, to naleganie na edukację… to brudna robota, która nie przynosi natychmiastowych rezultatów i rzadko jest satysfakcjonująca.

Aspekt wspierania, który zawiera moja praca z dźwiękiem, to łagodny artyzm, który wolę utrzymywać w ramach szerzej zakrojonych badań, a następnie w tle pojawia się jakaś praca aktywistyczna. Bez tego byłaby to czysta hipokryzja.

A.M.: Współpracujesz z wieloma artystami, m.in. Markiem Vernonem i Murmer’em. Co daje Ci praca w duecie lub zespole, czego nie możesz doświadczać pracując samodzielnie? 

M.R.: Współpraca jest niezbędna dla każdego twórcy. Całkowity egocentryzm nieuchronnie prowadzi do jakiejś formy socjopatii. Dla mnie łączenie pomysłów i budowanie „wspólnych przestrzeni” z innymi jest drogą do kreatywnej dojrzałości. Lubię współpracować z twórcami z różnych dziedzin i dyscyplin artystycznych, o różnym pokoleniu i wykształceniu. Jest to wzbogacające i buduje więzi na całe życie. Dobra komunikacja, płynna wymiana pomysłów, wartości etyczne i solidne podstawy do kompromisów to aspekty, które mogą odróżnić udaną współpracę od tej kiepskiej. Tworzenie muzyki z innymi ludźmi to cenne doświadczenie.

A.M.: Byłaś kuratorką wielu wydarzeń i projektów artystycznych. Które z nich uważasz za najważniejsze w Twojej karierze?

M.R.: Dwie sytuacje są prawdopodobnie najbardziej traumatycznymi doświadczeniami w zarządzaniu organizacją i kulturą, ale obie mają znaczącą wartość w sensie wyciągniętych wniosków.

150. rocznica urodzin Nikoli Tesli, to było multimedialne wydarzenie na dużą skalę, polegające na zbudowaniu cewki Tesli o napięciu 4 milionów woltów, która miała zostać włączona do spektaklu audiowizualnego. Spektakl odbył się dwukrotnie w dwóch różnych lokalizacjach w twierdzy Kalemegdan w Belgradzie, która w tamtym czasie miała dość słabą infrastrukturę. Było to w 2006 roku. Jeśli przeżyłam coś takiego, przeżyję wszystko.

Zorganizowanie pierwszej szerszej europejskiej konferencji kulturalnej poza Unią Europejską, zwanej Forum Belgrade, w 2007 i 2008 roku, z udziałem członków Parlamentu Europejskiego (którzy nie przyjechali na oficjalne wizyty zaproszeni przez ówczesnego prezydenta Serbii, ale przyjechali, aby wesprzeć naszą inicjatywę), a także licznych przedstawicieli sektora organizacji pozarządowych z całego świata; omawianie nowych modeli rozwoju kultury obywatelskiej, europejskiej polityki kulturalnej i polityki oraz współpracy transgranicznej.

Reszta to ogromna liczba koncertów, wystaw i występów, które mają dla mnie równe znaczenie, od brudnych piwnic wielu europejskich miast po Royal Albert Hall, od muzeów i galerii sztuki współczesnej po squaty, od opuszczonych świątyń po katedrę Westminster; muzyka umieściła mnie w wielu miejscach i jestem za to ogromnie wdzięczna.

Manja Ristić interview
photo © ORF musikprotokoll / Martin Gross

A.M.: Jakie są Twoje najbliższe plany w działalności artystycznej?

M.R.: Przygotowuję album urodzinowy dla mojego chłopaka, a jeszcze nawet nie zaczęłam!

A.M.: Dziękuję bardzo za wywiad. Życzę powodzenia w realizacji Twoich planów. 

M.R.: Dzięki za ten piękny wywiad, Artur, i dla jasności, myślę, że Anxious Musick Magazine to genialna nazwa i genialne miejsce dla żywej kultury! Jeszcze raz dzięki. Cała przyjemność po mojej stronie.


manjaristic.blogspot.com
Instagram
Bandcamp
Soundcloud
Facebook

Postaw mi kawę na buycoffee.to