Louie Lou – Idea wieczności posiadającej dźwięk

Louie Lou interview Anxious Magazine
Photo: Johan Dahlroth

Mieszkająca w Umeå (Szwecja) Louise Ölund, znana pod pseudonimem louie.lou, od kilku lat tworzy muzykę na styku sztuki dźwiękowej i elektroakustyki. W jej dźwiękowych pejzażach spotyka się mrok ze światłem. Łączenie organów, nagrań terenowych, pętli i syntezatorów, tworzy przestrzeń, w której kontrola i chaos współistnieją w nieustannym tańcu. Stawia pytania o granice między człowiekiem a zwierzęciem, o życie, śmierć i wieczność. I piękno w tym wszystkim mieszkające. Eksperymentuje z instrumentami analogowymi i cyfrowymi, budując tymi środkami magiczne pejzaże dźwiękowe. W 2022 roku zadebiutowała kasetą Försvinnaren. W poprzednim roku wydała doskonałą płytę Ljusår.

W wywiadzie, który przeprowadziłem, Louise dzieli się swoją twórczą drogą, opowiada o swoich inspiracjach oraz o tym, jak przełamywanie barier twórczych stało się integralną częścią jej muzycznej tożsamości.

Artur Mieczkowski


Artur Mieczkowski: Skąd wzięła się Twoja fascynacja muzyką? Czy pamiętasz moment, w którym zdecydowałaś, że chcesz tworzyć własne dźwięki?

Louie Lou: Ciężko jest określić dokładny moment lub dokładne miejsce jego powstania, ale jak powiedział mój bliski przyjaciel – a właściwie mój partner: „Nie znam nikogo innego, kto słuchałby muzyki tak skoncentrowany i zaangażowany jak ty”.

Doświadczenie słuchania, słuchanie samo w sobie, składa się i wywołuje u mnie bardzo silne uczucia: całkowicie aktywuje moje zmysły; zarówno podczas słuchania muzyki, jak i ogólnie „dźwięków”. Kiedy słucham, chcę się zaangażować i uczestniczyć w tym całym sercem. Trudno mi nawet robić inne rzeczy w tym samym czasie. Po prostu chcę – naprawdę muszę – zanurzyć się w tym wszystkim; zanurzyć się w pełni, po prostu wchłonąć wszystko i odpłynąć. Bo jeśli tak się nie stanie, to znaczy, że nie wszystko zostało zrobione jak należy. Wolę też robić to w samotności, najlepiej odizolowana i odosobniona, nie w towarzystwie innych, a wtedy staje się to czymś wyjątkowym. Czy wspominałam już, że wolę to robić z podkręconą głośnością?!

Nie ma tak naprawdę konkretnego momentu, przynajmniej w mojej głowie, kiedy stało się dla mnie jasne, że chcę tworzyć muzykę samodzielnie. Ale pamiętam, że pragnęłam tworzyć dźwięk i muzykę w bezkompromisowy sposób. Zanim rozpocząłam tę podróż na własnych zasadach, grałam z innymi, w zespołach itp., co samo w sobie jest wspaniałe pod wieloma względami, ale zawsze czułam, że chcę podążać ścieżką jeszcze bardziej intuicyjną, zarówno pod względem podejścia do grania muzyki, jak i procesu twórczego. Czułam też, że chcę uczynić ją bardziej eksperymentalną i miałam to uczucie od samego początku, nawet jako młoda osoba grająca w różnych punkowych zespołach; chciałam uczynić ją mniej liniową. Nie wiedziałam tylko jak.

Lata później zdobyłam looper, wkrótce potem odkryłam swoje rosnące zainteresowanie i odpowiednie narzędzia do pracy z nagraniami terenowymi, to właśnie wtedy naprawdę się zaczęło. Te dwa elementy w połączeniu ze sobą dały mi podstawę do tworzenia w sposób, w jaki chciałam, z możliwością robienia tego samodzielnie. Nakładając warstwę na warstwę – ostatecznie pozwoliło mi to na tworzenie kompozycji, dzieł, które wcześniej wydawały mi się wymagać całego zespołu! To objawienie było dla mnie ogromną wolnością twórczą, za którą tęskniłam, a także punktem wyjścia do wszystkiego.

Louie Lou Anxious magazine interview
Photo: Johan Dahlroth

A..M.: Wspominasz o swoich korzeniach w punk i muzyce folkowej. Jak wyglądały Twoje pierwsze kroki na scenie muzycznej?

L.L.: Dorastałam w małym przemysłowym miasteczku i jako nastolatka zwróciłam uwagę na muzykę punk. Niedaleko, w pobliskim mieście o nazwie Umeå, gdzie obecnie mieszkam, punk miał już solidne podstawy od wielu lat. Tak więc, w weekendy, moi przyjaciele i ja zaczęliśmy tam jeździć (Umeå znajduje się około 1 godziny drogi autobusem), aby zobaczyć koncerty i zespoły, które tam grały. Myślę, że od tego momentu wszystko się otworzyło, głównie dzięki temu, że poznałam muzykę i doświadczyłam jej w znacznie szerszym kontekście. Pomimo tego, że obecnie nie słucham już tak dużo punka i hardcore’a jak kiedyś, wciąż jestem w stanie odnieść się do tej sceny, docenić ją. To wciąż jest dla mnie ważne.

Muzyka folkowa pojawiła się nieco później, a wraz z nią więcej podróży. Zwłaszcza na jeden z festiwali muzyki folkowej i world music, gdzie – jak sądzę – oprócz wykonywanej muzyki, podobało mi się towarzystwo i ludzie, z którymi się spotkałam. Dość szybko, niemal od razu, zdecydowałam, że chcę nauczyć się grać ten rodzaj muzyki. Myślę, że w ten sposób punk, jak już wcześniej wspomniałam, odegrał ważną rolę – może nie tyle sama muzyka punk rockowa, ale raczej uczucie i przekonanie, że jeśli chcę, to mogę to zrobić.

W pewnym sensie scena punkowa i muzyka folkowa mają ze sobą wiele wspólnego, ale wciąż pod wieloma względami są tak samo różne. Cieszę się, że byłam w obu obozach.

A..M.: Organy odgrywają centralną rolę w Twojej twórczości. Co sprawiło, że wybrałaś ten instrument jako główny środek wyrazu?

L.L.: Zanim dostałam szansę zagrać – zanim w ogóle się z tym zetknęłam – nie miałam zbyt dużego doświadczenia w graniu na klawiszach, no od czasu do czasu, trochę na akordeonie. Grałam głównie utwory tradycyjne, ale skomponowałam też kilka własnych. Nawet wtedy, z samym akordeonem, uwielbiałam go słuchać i pamiętam, jak starałam się odkryć, jak mogę na nim grać, sprawić, by brzmiał, a może nawet go wykorzystać w swojej twórczości.

Tuż przed tym, jak zaczęłam grać na organach, dostałam pianino. Grałam na nim przede wszystkim, by ogarnąć podstawy – czasem eksperymentowałam z różnymi figurami, po prostu „bazgrząc”. To był zupełnie nowy sposób grania muzyki dla mnie, a zauważyłam, że wszystko przychodziło dość naturalnie – granie, improwizowanie, a nawet tworzenie własnych utworów. Najważniejsze jednak było to, że nauczyłam się podchodzić do nowego instrumentu. Chociaż nadal lubię na nim grać (mam pianino w salonie), nie korzystałam z niego w żadnym z moich ostatnich projektów. Przynajmniej jak dotąd.

Kiedy w końcu położyłam ręce na tych organach (tych samych, których głównie nadal używam), była to miłość od pierwszego wejrzenia – aż prosiły się o przystrojenie! Czułam się prawie jak brakujący element układanki, co doprowadziło do naturalnego wniosku, że użyję go do stworzenia kawałków, nad którymi już zaczęłam pracować. Utworów, które, chciałbym dodać, w tamtym czasie obejmowały głównie nagrania terenowe. Pomijając jego piękne i urzekające brzmienie (nie wspominając o szumach i sykach, które często wydaje – to naprawdę instrument z własnym życiem). Ma tę niezwykłą prezencję, która idealnie mi odpowiada. Brzmi przyjemnie i bardzo dobrze sprawdza się zarówno w minimalistycznym podejściu, jak i w bardziej melodyjnych utworach. Może zapewnić intensywność, jakiej wymaga sytuacja, w zależności od tego, czego w danej chwili potrzebuję. Czyni cuda z melodią i może zapewnić głęboki dół z bogatym brzmieniem basu, które po prostu uwielbiam. Dla mnie okazał się nieocenionym narzędziem w tworzeniu muzyki i tworzeniu odpowiedniej atmosfery.

Louie Lou interview ANXIOUS magazine
Photo: Johan Dahlroth

A..M.: W Twojej muzyce pojawia się idea współistnienia człowieka i zwierzęcia. Skąd bierze się ta fascynacja i jak wpływa ona na Twoje kompozycje?

L.L.: Przez wiele lat mieszkałam na wsi i spędzałam dużo czasu na łonie natury. Myślę, że to sprawiło, że jako człowiek jestem bacznym obserwatorem.

W tamtym środowisku mogłam widzieć więcej dzikich zwierząt niż ludzi, słyszeć odgłosy zwierząt, podążać ich śladami i tak dalej. Prawdopodobnie dlatego teraz, gdy środowisko miejskie jest bardziej moim codziennym życiem, patrzę na nie z pewnej perspektywy; często czuję, że obserwuję je z zewnątrz, mimo że jestem jego częścią.

Uważam również, że bardzo interesujące są relacje między człowiekiem a zwierzęciem, ich wspólny mianownik i to, co ich od siebie odróżnia. Ale także to, co właściwie oznacza bycie człowiekiem w obecnych czasach i we współczesnej cywilizacji.

Kiedy komponuję, te myśli często uruchamiają eksplorację; częściowo poprzez przeglądanie kolekcji nagrań terenowych, ale także samego tematu – który może działać jako źródło inspiracji i wpływać na sposób, w jaki pracuję i komponuję.

Nawet jeśli są to ważne pytania – egzystencjalne i obszerne, są one jednocześnie pytaniami specyficznymi dla danego miejsca. Bycie zwierzęciem lub człowiekiem w konkretnym miejscu stanowi podstawę tego, co te egzystencje mogą oznaczać.

Interpretacja i tłumaczenie tych poszukiwań i tych myśli często inicjuje we mnie procesy twórcze, ale zdarza się też, że komponuję zupełnie bez tych punktów wyjścia. To również może być bardzo przyjemne i dawać twórczą wolność.

A..M.: Twoje utwory oscylują między sztuką dźwiękową a muzyką elektroakustyczną. Czy czujesz, że łatwo przekraczasz granice między tymi gatunkami?

L.L.: Zdecydowanie tak. Nie miałam pojęcia, jak to wyjdzie, jak się za to zabrać i jakich źródeł dźwięku użyć, gdy zaczynałam. Ale dość szybko poczułam, co przychodzi mi naturalnie i co według mnie brzmi dobrze, radośnie i inspirująco. Potem oczywiście to się rozwinęło i stopniowo znajdowałam własne dźwięki i źródła, które składają się na mój dzisiejszy obraz dźwiękowy. Zarówno jeśli chodzi o nagrywanie utworów, jak i granie na żywo.

A.M.: Wspominasz o idei wieczności w kontekście życia, śmierci i materii. Czy możesz opowiedzieć, jak te filozoficzne refleksje przekładasz na dźwięk?
L.L.:
Myślę, że chęć zobrazowania tego jest bardziej oparta na uczuciach i dlatego w większym stopniu wykorzystuję organy. Aby w jakiś sposób zbliżyć się do sedna źródła życia, zmiany, kiedy życie przechodzi w śmierć i samej śmierci; jak by to brzmiało, gdyby miało dźwięk? Czy jest jakaś melodia?

Przemyślenia na temat dźwięku i ciszy w odniesieniu do życia i śmierci były jednym z punktów wyjścia mojego utworu Evighetssyster. Obraca się on częściowo wokół poszukiwania wspólnych mianowników między wszystkimi żywymi istotami, dotyczących początku i końca wszystkiego. Również myśl o wieczności, która jest nam wszystkim wspólna. Idea wieczności posiadającej dźwięk, najlepiej piękny, jest pocieszająca. Jednak jeśli Evighetssyster potwierdza ból przemijania i jego niepewność, utwór En Början ett Slut określa to jako oczywisty sposób, w którym musi być.

A..M.: Jakie emocje lub stany chciałabyś wzbudzać w słuchaczach swoimi kompozycjami?

L.L.: Hmm… Może to, żeby słuchacz udał się w wewnętrzną podróż, w głąb siebie i poczuł się częścią czegoś większego? Prawdopodobnie nie ma dla mnie większego znaczenia, co czuje słuchacz, ale zdecydowanie miło jest, gdy coś się z nim dzieje. Kilka razy zdarzyło mi się, że osoba słuchająca zupełnie zapomniała o czasie, wciągnęła się i na chwilę zniknęła. To miłe uczucie i być może w jakiś sposób jest to również zgodne z byciem częścią czegoś większego.

A..M.: Twój debiutancki materiał Försvinnaren został wydany w 2022 roku. Jak wspominasz ten projekt i czy wpłynął on na Twoje dalsze kierunki artystyczne?

L.L.: Wraz z wydaniem Försvinnaren poczułam, że nadszedł czas, aby zostawić pewne rzeczy, odpuścić i iść dalej, ale także wydać je, a tym samym w jakiś sposób udokumentować. Udostępnić te piosenki tym, którzy chcą ich posłuchać. Można więc nazwać Försvinnaren zamkniętym rozdziałem. Ale jednocześnie chciałam zabrać ze sobą pewne utwory i pejzaże dźwiękowe, być może popchnąć je nieco dalej.

Organy zaczęły zajmować coraz więcej miejsca w moich kompozycjach, co nie miało miejsca w Försvinnaren, gdzie nagrania terenowe często stanowiły podstawę. Chociaż te dwa elementy są nadal obecne, organy zajmują teraz większą przestrzeń, gdy kładę podwaliny pod nowe utwory.

Försvinnaren był zbiorem dźwiękowych utworów, które były moimi pierwszymi produkcjami i mogły zmierzać w nieco innych kierunkach, co było miłym uczuciem, gdy wydawałam je jako kompilację, ale myślę, że po wydaniu tej kompilacji miałam coraz wyraźniejszy wspólny temat. Mój cel jest teraz o wiele bardziej precyzyjny.

A..M.: Eksperymentujesz zarówno z instrumentami analogowymi, jak i cyfrowymi. Czy masz swoje ulubione narzędzia lub procesy, z którymi najchętniej pracujesz?

L.L.: Organy są dla mnie najbardziej inspirującym punktem wyjścia. Gram na nich najczęściej na co dzień. Często staram się grać już napisane utwory w nowy i/lub inny sposób, albo próbuję różnych dźwięków, dotknięć, wibracji, melodii itp.

To stare elektryczne organy z dużą ilością życia. Jest wiele w nich do odkrycia, dzięki organom, mogę zarówno rozwijać się, jak i stawiać sobie wyzwania, ale to (organy) jest również czymś, w czym mogę odpocząć, pewnego rodzaju bezpieczeństwem, z którym mogę usiąść na chwilę. To moje ulubione narzędzie do eksplorowania i przetwarzania dźwięku na kilka sposobów.

Mogę też czerpać prawdziwą przyjemność z procesu siedzenia z nagraniami, wycinania i wklejania dźwięku w oprogramowaniu do edycji. To proces twórczy, który jest bardzo przyjemny i nie wiem, gdzie się skończy, gdy zacznę. Dużo wycinam i wklejam i po prostu czuję, że idę naprzód. Jednak ta część procesu nie odbywa się tak często na co dzień i wymaga innego rodzaju skupienia i poświęcenia. Jest to jednak coś, co naprawdę lubię.

A.M.: Twoja twórczość jest bardzo eksperymentalna. Czy zdarza Ci się stawiać sobie granice, czy raczej unikasz ograniczeń?

L.L.: Moją podstawową ideą jest brak ograniczeń twórczych. Ważne i przyjemne jest to, że mogę tworzyć intuicyjnie i wykorzystywać to, co robię, i że robię to przede wszystkim dla siebie, nie myśląc o tym, co inni pomyślą o tym. Mimo, że mam swoje koncepcyjne fundamenty, określone źródła dźwięku i sposób pracy, chciałabym – jeśli wpadnę na pomysł, który się od tego odrywa, nie unikać go, ale go zbadać.

Zauważyłam jednak u siebie pewne ograniczenie, a mianowicie to, że chcę odcisnąć własne piętno na procesie od początku do końca. Dostrzegam, że nie jestem zainteresowana wyszukiwaniem już nagranych dźwięków, które są dostępne, dźwięków, z którymi – gdybym chciała – mogłabym pracować i je przetwarzać.

Część mojej inspiracji pochodzi z samego faktu, że zbieram i nagrywam wszystko sama, od zera. To tak, jakbym chciała wiedzieć, skąd pochodzą dźwięki, a praca w ten sposób jest dla mnie bardziej osobista i inspirująca. Ale kiedy już jestem w procesie, nie czuję żadnych ograniczeń, w najlepszym razie jest to po prostu przyjemny i kreatywny przepływ.

A..M.: Jakie masz plany na przyszłość? Czy pracujesz obecnie nad nowymi projektami, które chciałabyś zapowiedzieć?

L.L.: Minęło już prawie sześć miesięcy od wydania mojego albumu Ljusår, a reakcja na niego była, cóż, niemal przytłaczająca. Czuję się podekscytowana, że mogę wyruszyć w trasę, grać na żywo, być może zobaczyć nowe miejsca itp. Ludzie kontaktowali się ze mną, co doprowadziło do tego, że mam teraz kilka zbliżających się koncertów, zarówno w bliższej, jak i dalszej przyszłości. Część z nich w miejscach, w których nigdy wcześniej nie grałam, co jest co ekscytujące!

Będę również kontynuowała tworzenie i nagrywanie nowej muzyki, co w zasadzie już się zaczęło. Naprawdę nie mogę się doczekać, aby się na tym skupić, znaleźć czas i poświęcić godziny na pisanie, nagrywanie i kończenie nowych utworów. Zdaję sobie sprawę, że znalazłem już kilka nowych, odrębnych utworów, z których niektóre różnią się tematyką, a inne są bardziej rozbudowane, a przynajmniej w moich refleksjach na ich temat. Jedną z nowości, przynajmniej dla mnie, jest eksperymentowanie z głosem i tekstami. W ciągu ostatniego roku napisałam całkiem sporo wierszy, które również chcę zebrać w całość.

Bardzo podoba mi się sam proces twórczy, samo bycie w nim, a to idealnie pasuje do północnej Szwecji, ponieważ mamy przed sobą kilka miesięcy, kiedy jest ciemniej i zimniej i naturalnie spędzamy więcej czasu w pomieszczeniach. Ale tak jak wspomniałam, chcę więcej podróżować i grać na żywo.

A.M.: Dziękuję bardzo za wywiad. Życzę powodzenia w realizacji Twoich planów.4

L.L.: Dziękuję bardzo! Refleksja nad tymi pytaniami jest dla mnie interesująca. Miło mi się tym podzielić. To bardzo przyjemne. Dziękuję.


Instagram
soundcloud
Bandcamp
louie.lou on Lamour Records site