Kaśka Paluch postanowiła wysłuchać Islandii, zarejestrować jej rytm, szum i zestawić to ze swoim ukochanym techno. 31 sierpnia 2021 r. ujawniła to światu na swoim bandcampie. Wyszło zaskakująco. Okazało się po raz kolejny ile czerpiemy z natury, i że tak naprawdę jakąkolwiek sztukę jako
Homo sapiens tworzymy, nigdy nie uciekniemy od wytworzonych zaraz na początku świata praw. Wszystko pulsuje, wszystko ma swój rytm. Szum wodospadu, huragan, bijące serca, oddechy zwierząt i w tym wszystkim my – tworzymy obrazy, muzykę, taniec. Austin Osman Spare niegdyś rzekł: „W naturze wszystko ze wszystkim kopuluje” – wytworzone przez Kaśkę połączenie dźwięków Islandii z techno jest tego namacalnym, właściwie słyszalnym dowodem. Tu wszystko ze sobą się zespoliło i popłynęło.
Miałem wielką przyjemność uciąć sobie rozmowę z Kaśką o jej projekcie Noise From Iceland.
Skrolujcie w dół, czytajcie i słuchajcie Ziemi razem z techno.
Artur Mieczkowski: Cześć Kaśka, co porabiasz W Islandii? Mieszkasz tam już na stałe?
Kaśka Paluch: Tak, mam to szczęście, że mogę nazywać Islandię swoim domem już od kilku lat. A co porabiam… przed pandemią byłam przewodniczką, ale ten zawód wraz z lockdownem został zmieciony z powierzchni. Przez to wróciłam do swoich dźwiękowych i muzycznych projektów, zaczęłam pracę nad Noise From Iceland i… tak się złożyło, że teraz mogę już, znowu, z dźwiękiem pracować zawodowo. „Znowu”, bo zajmowałam się tym też w Polsce.
AM: To poproszę o kilka słów o tym „znowu” (czyli tym co było przed) :)
KP: Przede wszystkim zajmowałam się dziennikarstwem muzycznym. Przewinęłam się przez sporo redakcji, Onet między innymi. Założyłam własne portale muzyczne – 80bpm.net i Etnosystem.pl. Przy 80bpm.net – który istnieje już 17 lat – przez jakiś czas działała wytwórnia płytowa. Do tego trochę sobie dłubałam w swojej muzyce, trochę w didżejce, pracowałam w radiu, byłam muzykiem sesyjnym na płytach paru artystów, bo gram na skrzypcach. Dużo tego było i bardzo intensywnie. Jednym z powodów wyjazdu na Islandię było wypalenie zawodowe, stąd zmiana branży. Cieszę się, że dziś praca z muzyką znów sprawia mi przyjemność :-)
AM: Skrzypce… Nie bądź skromna, poproszę kilka nazwisk, nazw :)
KP: Chyba Cię rozczaruję, bo to była taka drobnica trochę ;-) Nagrywałam na przykład partie dla włoskiego trip-hopowego zespołu Black Era, z którymi się zaprzyjaźniłam i generalnie tak to działało. Wśród znajomych miałam zawsze osoby, które robiły muzykę, co jakiś czas coś tam dla nich nagrywałam, ale to nie było nic super imponującego.
AM: Kiedy wpadłaś na pomysł udokumentowania „jak brzmi Islandia”?
KP: To ma związek z moim pierwszym zajęciem na Islandii, czyli turystyką. Pewnego dnia na jednej z moich wycieczek pojawiła się kobieta, która była niewidoma. Rozmowa z nią o tym, jak Islandię odbiera ktoś, kto nie może jej zobaczyć, była dla mnie przełomowa. Ponadto moja świadomość tego „jak brzmi Islandia” zmieniła się przez okres mieszkania tutaj i zaczęła różnić od tego, co sądziłam na ten temat mieszkając w Polsce i zasłuchując się w Björk czy Sigur Rós. Zaczęłam się więc zastanawiać nad tym… jak wyspa brzmi. I jak odbierzemy różne miejsca w Islandii nie mogąc ich zobaczyć, ale mogąc je słyszeć.
AM: Ciekawe są takie wydarzenia w życiu, które zmieniają perspektywę widzenia/słyszenia. Może widziałaś dokument na Netflixie „Człowiek od środka”, jest tam epizod o kobiecie niesłyszącej, która tworzy muzykę w niesamowity i niepowtarzalny sposób. Pokonywanie samego siebie, swoich ograniczeń otwiera jej nowe drzwi do pokazania swojego świata. Pokazuje muzykę tylko czując wibracje. Skojarzyło mi się z tą spotkaną przez Ciebie niewidomą kobietą, która słyszy Islandię. Pamiętasz jeszcze takie przełomy w życiu, która zwróciły bieg Twojego postrzegania i skierowały na drogę tworzenia dźwięków?
KP: Nie widziałam tego dokumentu, ale na pewno zobaczę. Odnośnie Twojego pytania, opowiem Ci taką historię. Kiedy byłam w liceum, wymiksowałam się z lekcji Przysposobienia Obronnego (są te zajęcia jeszcze w szkołach w ogóle?) z przyjaciółką i ukrywałyśmy się w szatni. W którymś momencie Ola wyciągnęła swojego discmana i powiedziała: „musisz coś usłyszeć”, włączając mi na słuchawkach „All Is Full Of Love” Björk. To był mój pierwszy kontakt z jej muzyką i do dziś pamiętam jak mnie to wciągnęło, miałam wrażenie, że otworzył się przede mną zupełnie nowy świat. Powiedzieć, że mnie zaczarowała, to nic nie powiedzieć. Pisanie o muzyce zaczęłam od pisania właśnie o Björk. Tak zaczęła się moja przygoda z dziennikarstwem muzycznym. Zmieniło się też moje postrzeganie muzyki, dźwięków i uwrażliwienie na nie. Björk jako inspiracja zawsze była tłem do mojej pracy – przecież ona w ogromnej mierze korzysta z nagrań terenowych. I na Islandię przyleciałam po raz pierwszy właśnie zawodowo. Kilka miesięcy po tej pierwszej wizycie kupiłam już bilet w jedną stronę. No… a parę tygodni temu spotkałam Björk w Reykjaviku i miałam przyjemność chwilkę z nią porozmawiać, więc opowiedziałam jej tę historię. I teraz wyobraź sobie tę nastolatkę ukrywającą się w licealnej szatni, zafascynowaną „All Is Full Of Love” i że mówisz jej: „za 20 lat opowiesz o tym Björk w samej Islandii”. Nie do uwierzenia :-)
AM: Wow! :) No dobrze, muszę nabrać powietrza po tej magicznej opowieści a Ty tymczasem powiedz, proszę jak brzmi Islandia w wersji Björk czy Sigur Rós?
KP: Miałam takie wyobrażenie, że na tej magicznej wyspie stale rozbrzmiewa taka oniryczna, melancholijna muzyka, tymczasem Islandczycy rzadko słuchają islandzkich artystów, a jeśli już to raczej nie tych popularnych poza granicami Islandii. Zatem muzyka islandzka w Islandii brzmi inaczej niż na przykład w Polsce. I to już było pierwsze zaskoczenie. Oraz w zasadzie geneza tego pytania: „no to jaka jest w końcu ta muzyka islandzka? Jak brzmi Islandia?”. Szukam wspólnego mianownika, podczas pracy nad projektem rozmawiałam z islandzkimi artystami… i chyba go mam, ale na tę rozmowę jeszcze przyjdzie pora :-)
AM: Czyli powiedzenie, że ciężko jest być prorokiem we własnym kraju sprawdza się w wielu miejscach :) Jak jeszcze określają szum rodowici Islandczycy i na czym te niuanse polegają?
KP: Podobnie jak w przypadku śniegu, na którego rodzaje jest jakoś około 80 określeń i każde to osobne słowo… przykładowo: po prostu śnieg to snjór, a mokry śnieg to blotasnjór. Ale już drífa będzie sypkim śniegiem, a hríð to taki śnieg w zamieci. Dlatego kiedy szukając islandzkiego słowa na szum, wpisałam to po prostu w translator i zobaczyłam „hávaði”, to pomyślałam, że być może to słowo w uszach islandzkiego nie będzie oznaczało tego szumu, o który mi chodzi. I rzeczywiście, hávaði to „noise” jako hałas, nieprzyjemny dźwięk. Jest jeszcze þyturinn, czyli coś jak ryk wiatru podczas sztormu, ale już na szum średnio-mocnego wiatru określenie jest inne – gnauðið. Uf…. No w końcu trafiliśmy w ten niður, czyli szum wydawany zarówno przez wiatr, jak i strumyk, zdecydowanie przyjemny.
AM: Zgodzę się, zarejestrowany przez Ciebie ‘szum’ jest przyjemny :) Selekcja z zarejestrowanych dźwięków podejrzewam nie była łatwa?
KP: To jest ciekawe, bo dostaję dużo informacji o tym, że szum huraganu jest przyjemny… kiedy się go słucha na płycie. Mnie taki ryk wiatru trochę niepokoi. Jestem z Zakopanego, przyzwyczajona do halnego i zasypiania przy wietrze, ale to jak wiatr wyje tutaj jest zupełnie inne. Cieszę się jednak, że dla innych to brzmi przyjemnie :-) Co do selekcji – faktycznie było z tym trochę pracy, ale robiłam to dość intuicyjnie. Zaskakujące było dla mnie jak odległe od siebie zjawiska – na przykład lawa i zamarznięte jezioro – potrafią brzmieniowo bardzo ładnie korespondować. Kluczem było jednak to czy dźwięk jest ciekawy, bo inaczej słucha się nagrań na mapie, inaczej na płycie. Geir Jenssen, czyli Biosphere, powiedział mi kiedyś, że nie liczy się to czy nagranie jest technicznie bezbłędne, ale czy jest ciekawe. To moje motto i klucz przy selekcji.
AM: Wierzę na słowo, mieszkam nad morzem i znane są mi tutejsze Dni Wiatru :). Tak, nawiązuję m.in. do Ścianki: „Nastały dni wiatru/ Dni podmorskich zamieci/ Kamień kruszeje w pył/ Pamięć zaciera się w kamień”, „Mapy nieistniejących światów/ Za morzem/ Za głosem w wodospadzie”. To ta „poetycka” strona, bo na pewno bywało też niebezpiecznie w Twoich łowach dźwiękowych?
KP: No właśnie, ludzie znad morza znają ten klimat, na Islandii tych Dni Wiatru jest po prostu więcej :-) A co do ryzyka w łowach, to ja generalnie staram się nie pakować w niebezpieczne sytuacje, szczególnie jak jest sztorm. Huragany nagrywałam z bezpiecznego punktu, blisko domu, tutaj zresztą każdy wie, że jak jest sztorm śnieżny to się siedzi przed Netflixem :-) Więc chyba jedynym miejscem, w którym czułam się niepewna swojego bezpieczeństwa, był wulkan. Najwięcej stresu miałam związanego z toksycznością gazów, więc szybko się zaopatrzyłam w maskę i gogle. Może jak się tam idzie na chwilę i raz, to nie jest to super konieczne choć bywają dni, że gaz tak drażni płuca i oczy, że zwyczajnie nie da się tam bez tego wytrzymać. Ale jak się tam biega, jak ja, prawie codziennie i spędza godziny siedząc z mikrofonem, to lepiej minimalizować ryzyko zatrucia. Przez to te nagrania wyglądały dosyć kosmiczne, to znaczy ja wyglądałam jak z jakiegoś cyberpunkowego filmu.
AM: Wracając do tego co powiedział Geir Jenssen, to motto sprawdza się (a przynajmniej powinno) w każdej innej dziedzinie artystycznej. Czy prócz muzyki, pisania, tworzenia, łapania wiatru, szumu wulkanów etc. tworzysz coś jeszcze?
KP: Lubię robić zdjęcia, choć mam o tym średnie pojęcie. Prawie wszystko robię na automacie albo metodą „fake it ’til you make it”, ale sprawia mi to mnóstwo radości. Najbardziej przy polowaniu na zorzę – jestem w stanie zarwać noc, a nawet kilka z rzędu, marznąć przy statywie długie godziny i te zdjęcia wcale nie są jakieś oszałamiające, ale to jakby dla mnie nie ma znaczenia. Po prostu to lubię :-)
AM: Co sprawia Ci największą trudność w field recordings?
KP: Paradoksalnie, to to, co stało się myślą przewodnią projektu: szum. Na Islandii ciągle wieje i często jest to wiatr bardzo mocny. Powoli więc doktoryzuję się w różnego rodzaju windscreenach, wszystkich wynalazkach, które ochronią mikrofon przed podmuchami. Czasem też, jak podczas sztormów, dochodzi do tego jeszcze taka siła wiatru, która wyrywa rekorder z ręki. Pewnego dnia przy wulkanie huragan prawie zabrał mi plecak, rekordera nawet z niego nie wyciągałam. Próbowałam coś nagrać telefonem, ale musiałam go trzymać obiema rękami i do tego leżąc na ziemi, żeby tego wszystkiego łącznie ze mną nie porwało. No, ale to jest jednak natura, przygoda, element tych nagrań. Plaga dronów na Islandii niestety jest już trudnością bardziej irytującą. Bardzo się nie lubimy. ;-)
AM: Nagrywasz analogowo? Czytałem Twoją historię jak zdobyłaś ten sprzęt:). Czy jednak cyfrowe nagrywanie sprawdza się lepiej?
KP: Cyfrowy sprzęt sprawdza się oczywiście duuuużo lepiej i daje możliwości nagrania tak krystalicznego, pełnego przestrzeni dźwięku, że trudno się przerzucić na analog, ale chyba właśnie dlatego zaczęłam po analogi sięgać. Przede wszystkim z ciekawości, ale też, żeby się chyba troszkę pobyć z wymaganą przez analogowy sprzęt dyscypliną. Myślę, że to jak z robieniem zdjęć cyfrówkami albo aparatami z kliszą. Zupełnie inne doświadczenie, uczy szacunku do materiału.
AM: Zgadzam się w pełni. Mam przyjemność zajmować się fotografią i analog uczy respektu, tworzy dobre nawyki przy pracy z cyfrowym sprzętem. Cofanie się, odbijanie w bok z technologią jest bardzo napędzające dla efektu końcowego. Wzbogaca i poszerza perspektywę nadając świeżości owocom swojej pracy. To właśnie słyszę na Noise From Iceland. Nie myślałaś, żeby pójść kolejny (wielki) krok dalej i finalnie przygotować płytę od A do Z analogowo? Śladem cut-ups Burroughsa :)
KP: … no i teraz przez Ciebie już zaczynam o tym myśleć. Świetny pomysł. O rany, już się podjarałam, haha.
AM: Cieszę się, bo m.in. taki był zamysł, patrzać na Twoje dążenie do celu i pasję myślę, że jest to jak najbardziej realne :) Czekam więc na efekty. Pandemia można powiedzieć była poniekąd Twoim sprzymierzeńcem w łapaniu dźwięków islandzkiej natury :)
KP: I tak i nie. Przez lockdown Islandia opustoszała, więc nagrywanie natury bez żadnych samolotów, ludzi, samochodów, było dużo łatwiejsze. No, ale początkowo i my nie mogliśmy podróżować po samej wyspie, więc plany tworzenia mapy stanęły w miejscu. Jak zapewne wiesz, ten pomysł powstał jeszcze przed pandemią i miałam zamiar zacząć jeździć po Islandii z pierwszymi promykami wiosny, ale okazało się, że musimy siedzieć w domach i dopiero po paru miesiącach się to zmieniło. Bardziej jednak nagrania terenowe i ten projekt pomogły mi w pandemii. Szczególnie przy drugiej fali, która zbiegła się z początkami zimy i nadejściem ciemności. Cały ten proces, pojechania w dane miejsce, nagrywanie, bycia sam na sam z wodospadem albo jaskinią, słuchanie tych dźwięków, bycie „tu i teraz”, miały dla mnie jakąś terapeutyczną wartość. Cieszę się, że po publikacji mapy parę osób napisało mi, że te dźwięki na nich zadziałały podobnie, chociaż mieszkają… na Kostaryce.
AM: Skąd pomysł na połączenie dźwięków otoczenia z techno?:)
KP: Ja po prostu bardzo lubię techno! :-) Na co dzień słucham przede wszystkim techno, uwielbiam też oldschoolowy trance, taki z przełomu wieków. Jestem muzykiem, więc od początku wiedziałam, że jeśli Noise From Iceland wyląduje na płycie, to obok szumów będzie muzyka. Ja nawet bardzo chciałam, żeby to był ambient, ale po prostu samo wyszło ;-) Tu jakiś bit, tutaj basik, a później to już poszły konie po betonie, zaczęłam ściągać plug-iny starych syntezatorów Rolanda, no i jest jak jest….
AM: Nie jestem zagorzałym fanem techno, ale Twoje połączenie z nagraniami Islandii wywarło na mnie duże wrażenie. Udało Ci się to świetnie zrównoważyć. Nie czuję w ogóle dysonansu natura vs hymm dzieci końca ery industrialnej :). Z drugiej strony – po wsłuchaniu się w jedno i drugie – mają one swój rdzeń, trans, pulsację. W końcu rytm jest najstarszym hipnotyzerem ludzkości .
KP: Bardzo dziękuję! Dla mnie rytm w muzyce, puls, jest najważniejszy. Z wykształcenia jestem etnomuzykologiem, bo zawsze uwielbiałam słuchać muzyki ludowej, takiej z serca, bez szkół, bez ograniczeń. Totalnie spontanicznej. Techno dla mnie jest odpowiednikiem muzyki plemiennej w elektronice. I w tym sensie chyba… najbliżej mu do natury? Może dlatego to ze sobą współgra :-)
AM: To pytanie musiało paść a propos “oldschoolowy”. Mam wypaczenie na punkcie nieodżałowanego Coil i tak naprawdę wszędzie ich słyszę ;) Znasz EPKę “Snow”?
KP: Do Coil kiedyś przyciągnęły mnie eksperymenty w tworzeniu, z tym całym rytualnym braniem narkotyków czy niedoborem snu, jakieś magiczne historie. W sumie jednak słuchałam ich mało, tej epki nie kojarzę. Powinnam? :-)
AM: Myślę, że powinnaś posmakować tego materiału :) Zdjęcia, które tu prezentujemy są autorstwa Magdaleny Łukasiak. Przyznaję zrobiły na mnie duże wrażenie. Kim jest Magdalena? Gdzie można podziwiać jej prace?
KP: Cieszę się, bo ja też bardzo lubię jej zdjęcia, pokazuje na nich trochę inną Islandię, nie taką pocztówkową, do czego jesteśmy przyzwyczajeni z innych kadrów. Magda jest fotografką, tworzy reportaże, a prywatnie jest moją żoną i dlatego też od samego początku dokumentuje zdjęciowo Noise From Iceland. Dzięki temu zresztą ma też do opowiedzenia swoją historię o fotografowaniu Islandii w czasie pandemii, bez turystów. Więcej jej zdjęć można zobaczyć na stronie magdalu.pl.
AM: Twoje kolejne kroki? Może dźwięki z Kostaryki? :)
KP: Jak się patrzy na te rajskie zdjęcia z Kostaryki, to mocno korci – lasy, wodospady, jest co nagrywać. Może kiedyś :-) Póki co, będę kontynuować zbieranie dźwięków na Islandii – jest jeszcze dużo miejsc, do nagrania. Do tego Magda i ja pracujemy nad filmem dokumentalnym o dźwiękach Islandii, a poza wyspą mam takie marzenie, żeby zrobić dźwiękową mapę Tatr.
AM: A propos map dźwiękowych. Eric Lunde, mało znany artysta, czerpał z dorobku Williama Burroughsa, mi.in. techniki cut-up. Jego prace wyprzedziły swoją epokę. Łączył nagrania z rozmaitych miejsc i ukazywał je w różnych kontekstach, starał się zrozumieć dane miejsce poprzez dźwiękowe otoczenie i jego obróbkę, stąd stworzył termin „dźwiękowa kartografia”.
KP: Ćwiczenie ze zrozumienia danego miejsca przez jego dźwiękowe otoczenie powinien sobie każdy raz na jakiś czas wykonać, żeby przekonać się jak wiele nas omija przez zamknięte uszy. Mam taką teorię, że dźwięk charakteryzuje się większym potencjałem immersyjności niż obraz, a przekonuję się o tym przede wszystkim grając na konsoli. Jedną z moich ulubionych gier jest Red Dead Redemption 2 – udźwiękowienie w tej produkcji jest fenomenalne i niesamowicie wciąga świat gry. Podobnie jest w filmach. To właśnie efekty dźwiękowe pomagają nam mocniej zanurzyć się w sztuczną rzeczywistość. Z tego powodu, dźwiękowa kartografia jest moim zdaniem jedną z ważniejszych funkcji nagrań terenowych. Słuchanie map, dźwiękowe spacery, jak żaden film czy obraz pomagają nam poczuć się, jakbyśmy właśnie tam byli. Poza tym ma też po prostu funkcję dokumentacyjną, bo nagrywanie dźwięków lasów czy lodowców jest w zasadzie chwytaniem dźwięków, które mogą przestać wkrótce istnieć.
AM: Dzięki za super rozmowę :) Mam nadzieję, że usłyszę kiedyś o Tobie jako o pierwszym człowieku, który stworzył mapę dźwiękową Syriusza :)
KP: Dziękuję :-) Ciekawe jak brzmią gwiazdy.