Jakub Pokorski – Wiem, co chcę osiągnąć, więc działam

Jakub Pokorsk, wywiad ANXIOUS Magazine
Fot.: Z archiwum Artysty

Jakub Pokorski to artysta pochodzący z Płocka. Mimo tego, iż działa od kilkudziesięciu lat to mam wrażenie, że pojawia się ze swoimi nagraniami by za chwilę zniknąć, zaszyć się i wystrzelić w niespodziewanym momencie. Jego albumy pod różnymi szyldami wydawały między innymi Monotype Records, BDTA czy Requiem. W listopadzie tego roku Jakub wydał swoją kolejną płytę nazwaną Stupor. Płyta ta oczarowała mnie swoimi onirycznymi pejzażami, nieco zapętlonymi gitarowymi strukturami, wspaniałą konstrukcją dźwiękową. Jej cała moc uchwycona w kilku utworach stawia nam możliwość bycia poza czasem w miejscu zawieszenia i naszego wewnętrznego poszukiwania.

Michał Majcher


Michał Majcher: Nowy album Stupor pojawia się po dłuższej przerwie od Twoich, ostatnich nagrań. Rozumiem, że traktujesz swoją „działalność” artystyczną jako pasję i chęć wyrażania siebie. Mam wrażenie również, że robisz wszystko w swoim, określonym czasie i podążasz własną droga.

Jakub Pokorski: No cóż, obowiązki i dorosłe życie sprawiają, że czasu na nagrywanie muzyki jest znacznie mniej w moim przypadku. Choć pomysłów na nowe nagrania mam bardzo wiele, to znacznie mniej możliwości ich realizacji, głównie przez brak czasu właśnie. Ale może to i lepiej w kontekście nadpodaży muzyki obecnie. Nie wiem, czy słyszałeś, ale podobno dziś, w sensie w tym czasie, wydaje się dziennie tyle nowych płyt, co w całym roku 1989…

M.M.: Słuchając Stupor miałem wrażenie, że to połączenie onirycznej elektroniki z post-rockowymi dźwiękami osadzonymi w latach 90. Czy miałeś jakieś założenie dotyczące brzmienia lub formy, tworząc ten album?

J.P.: Materiał na tę płytę zbierany był przez kilka lat i często były to mocno zróżnicowane pomysły, np. pod względem stylistycznym. Finalne prace nad tą płytą, rozpoczęte kilka miesięcy temu, polegały na ulepieniu jakiejś w miarę zwartej całości z tych różnorodnych skrawków. Moje instrumentarium w ostatnim czasie zmieniło się dość diametralnie: porzuciłem samplery i tradycyjne syntezatory, w sensie odrębnych instrumentów desktopowych, z klawiaturą itp… a w to miejsce zbudowałem swój pierwszy syntezator modularny. W efekcie tych zmian, płyta brzmi właśnie w taki sposób. Nie zakładałem sobie jakiegoś konkretnego brzmienia, jakiegoś celu, do którego dążyłem. To wyszło intuicyjnie, samo z siebie. Był to proces nagrywania i nakładania na siebie kolejnych pomysłów, czego efektem jest właśnie takie brzmienie. Na tej płycie nie ma w zasadzie sampli. Elementy field recordingu także zostały nagrane w większości przeze mnie, co było fajną zabawą. Sięgnąłem też do gitar, które zawsze były moim podstawowym instrumentem. To z gitarą czuję się najbardziej naturalnie i już dawno powinienem nagrać płytę na gitarę… Cieszę się, że ona wraca na swoje miejsce, bo przez jakiś czas miała złą prasę, nie kojarzyła się jako instrument przydatny w muzyce eksperymentalnej czy awangardowej, ambient. Myślę, że wkrótce nagram płytę tylko na gitarę.

M.M: Stupor jawi się jako dość organiczna i eteryczna materia dźwiękowa. Pełno w niej zapętleń, pejzaży, dzięki którym możemy odczuwać zawieszenie w czasie. Przyświeca też temu termin pojawienia się płyty, czyli jesień, o krok przed zimą. Co sprzyja delektowaniu się takimi dźwiękami. Czy to przypadek, czy sam wybrałeś datę wydania płyty?

J.P.: Chciałem wydać płytę na jesieni, ona nie pasuje do innej pory roku. Cieszę się, że udało mi się zmieścić w czasie, bo musiałbym poczekać kolejny rok, a bardzo chciałem zamknąć ten temat i ruszyć dalej. To dość trudny materiał, jego nagrywanie nie było łatwe właśnie przez jego ciężki, charakter. Niemal każdy z nas, na jakimś etapie życia, styka się z problemem depresji wśród znajomych bliższych lub dalszych, wśród rodziny albo samemu jej doświadcza. Ja spróbowałem ją wyrazić muzycznie… co jest dość trudne; no chyba że potraktuje się ją jednowymiarowo. Depresja nie jest jednowymiarowa, składa się z bardzo wielu różnych stanów, objawia się w różny sposób. Chciałem to pokazać muzycznie, wyrazić dźwiękami i mam nadzieję, że mi się to udało.

M.M: Myślisz może o przedstawieniu tego materiału na koncertach? Wydaje mi się, że to byłoby bardzo ciekawe doświadczenie dźwiękowe.

J.P.: Tak, w sumie myślałem już o tym i być może się to uda. Wiem już, że materiał zabrzmiałby nieco inaczej niż to, co jest na płycie, postawiłbym bardziej na improwizacje, które zawierać będą motywy z płyty. Korzystać będę z gitary i syntezatora modularnego. Nie wiem jeszcze jednak, gdzie i kiedy zagram, to dopiero plany.

Jakub Pokorski , wywiad ANXIOUS Magazine

M.M.: Analizując Twoje wcześniejsze nagrania, to Stupor odbieram jako trochę inną muzykę, gdzie mniej jest rytmów, więcej abstrakcyjnych dzięków, muzyki eksperymentalnej. Czy jest to wyznacznik nowej drogi Jakuba Pokorskiego?

J.P.: Muszę przyznać, że ja mam spory problem z ilością różnorodnych pomysłów na muzykę, które gdzieś tam kiełkują w mojej głowie, ponieważ one są tak różne od siebie i dalekie, przede wszystkim gatunkowo, że ciężko mi to ze sobą pogodzić pod jednym pseudonimem, nazwą. Nawet pomyślałem sobie ostatnio, że nagram taką płytę, gdzie jeden utwór to będzie elektroniczny ambient, potem punk rock w tradycyjnym instrumentarium, nagrany na gitarze, basie i bębnach, potem jakiś utwór z połamanymi bitami, następnie coś ze słuchowiska, jazzu itd. Ja po prostu lubię muzykę i ona jest bardzo różna. I może to być elektronika i punk, i eksperyment, i metal. I w zasadzie każdy z tych gatunków mógłbym w jakiś swój własny sposób nagrać… Pewnie brzmiałoby to bardzo „po mojemu”, ale gdzieś zahaczałoby o te gatunki. Odpowiadając na Twoje pytanie dotyczące nowej drogi Jakuba Pokorskiego – tak, pewnie poniekąd, ale w bardzo szerokim sensie, tzn. nie chcę i nie będę się ograniczał w jednej stylistyce, bo to mi po prostu nie leży. Być może to moje niezdiagnozowane ADHD powoduje, że chciałbym robić bardzo wiele bardzo różnych rzeczy. Zamierzam więc w najbliższym czasie zrealizować między innymi pomysł gitarowy, ale być może także punkowy.

M.M.: Jestem również ciekawy, w jaki sposób „pracujesz” nad dźwiękami. Improwizacja, intuicja czy raczej szczegółowy plan działania?

J.P.: Ja przez dość długi czas zbieram różne pomysły, nagrywam zarysy utworów, robię sporo notatek głosowych w telefonie, jest ich kilkaset. Gdy uznam, że jest z czego wybierać, siadam i nagrywam. Trwa to zwykle kilka miesięcy, kiedy utwory nabierają kształtu, a potem kilka tygodni je zamykam i dopracowuję. Czasami jest jakiś plan lub założenie dotyczące szczegółów charakteru powstającej płyty, a czasami są tylko ramy lub jakiś określony charakter. Sam sposób pracy zależy od etapu powstawania materiału. Na początku jest bardzo dużo improwizacji i intuicji, a im bliżej końca, tym więcej planowania i realizacji konkretnych zamierzeń. Te końcowe etapy pracy są najtrudniejsze, ponieważ są najbardziej żmudne i czasami po prostu nudne. Gdy siadasz do utworu po raz setny, ponieważ chcesz go zmiksować, to on często już Ci się znudził. Masz go dość. Dlatego dla mnie ważne są w pracy nad materiałem przerwy, żeby od niego odpocząć. Inaczej nie dałbym rady i na którymś etapie wyrzucił wszystko do kosza. Zresztą bardzo wiele utworów trafiło do kosza.

Z drugiej strony miałbym ochotę nagrać płytę improwizowaną, bez całego tego procesu wymyślania płyty. Wejść z innymi muzykami do studia, podpiąć gitarę i nagrywać. Niestety w moim mieście nie ma takiej sceny, a i nie znam osobiście muzyków interesujących się muzyką improwizowaną, poszukującą. Będzie to, więc trudne do realizacji. Może kiedyś…

M.M.: Od kilkudziesięciu lat tworzysz swoje dźwięki, również samodzielnie je wydając pod nazwą labelu Inner Gun. Czy taka forma bycia artystą i wydawcą jest dla Ciebie najbardziej idealna? Mieć po prostu kontrolę nad wszystkim?

J.P.: Z jednej strony jestem typowym zadaniowcem. Wiem, co chcę osiągnąć, więc działam, aby ten cel zrealizować. To dla mnie wygodne. Z drugiej strony chciałbym wydawać częściej płyty u innych, jednak, jak wiesz, wiele labeli przeszło do historii, z bardzo różnych przyczyn, a te które zostały… proponują termin wydania za… półtora roku. Ja niestety nie jestem cierpliwą osobą, to jedna z moich największych wad. Biorę więc sprawy w swoje ręce i wydaję samodzielnie. Mogłem wydać tę płytę gdzie indziej, ale nie chciałem czekać.

M.M.: Wspomniana Inner Gun Records to Twoja wytwórnia. Oprócz swoich nagrań, wydałeś też między innymi formację kIRK czy projekt Think. Czy masz jakieś plany wydawnicze?

J.P.: Myślałem o tym ostatnio jednak w tym momencie odłożyłem temat wydawania innych artystów na bok. Niestety nie znajdę czasu na tak wymagające hobby, bo raczej, jeśli chodzi o jakieś zarobki w tym biznesie, było ciężko. Jak dobrze wiesz, większość obecnie istniejących wydawców muzyki tzw. poszukującej czy improwizowanej, to zapaleńcy i pasjonaci, przed którymi chylę czoła, za to, że im się wciąż chce i znajdują energię na to, co robią. Ja też pewnie bym chciał, ale po prostu nie mam na to czasu. Dom, trójka dzieci, firma… no i gdzieś tam na końcu moja muzyka. Niestety więcej się nie zmieści.

M.M.: Tworzyłeś między innymi jako Krojc czy Computer Says No. Możesz opowiedzieć o swoich wszystkich projektach, czy one są wciąż aktywne?

J.P.: I tak, i nie :). Nie wiem jeszcze, czy nagram pytę pod jednym czy drugim pseudonimem, dopóki ona nie powstanie. Są więc teoretycznie aktywne dopóki ja jestem aktywny. To się trochę wiąże z tą ilością i różnorodnością pomysłów, o których mówiłem wcześniej. Pseudonimy pojawiały się gdzieś po drodze moich poszukiwań muzycznych, w momentach, w których nagrywana muzyka nie pasowała stylistycznie do tego, co było wcześniej.

M.M.: W przeszłości współpracowałeś również z innymi artystami. Myślisz o powrocie do tego? Co najbardziej lubisz w takiej dźwiękowej interakcji?

J.P.: Muzyka grana na żywo, wraz z innymi muzykami o podobnej wrażliwości, jest chyba najlepszym doświadczeniem, jakiego możesz doznać jako artysta. To jest trudne do opisania, bo to jest doświadczenie duchowe. Te momenty, w których grający wychodzą poza jakiś wyznaczony schemat i tworzą w danej chwili coś zupełnie nowego, improwizując i porozumiewając się między sobą w jakiś telepatyczny sposób… Te dźwiękowe interakcje mnie pociągają najbardziej. To sedno muzyki granej na żywo i nie ma tego w żadnej innej dziedzinie sztuki. Czy do tego wrócę? Chciałbym, aby się wydarzyło. Czy się wydarzy? Nie wiem, czas pokaże.

Jakub Pokorski, wywiad ANXIOUS Magazine
Fot.: Z archiwum Artysty

M.M.: Jako mieszkaniec Płocka wiem, że zaczynałeś jako gitarzysta w różnych zespołach. Na Twoich nagraniach pomimo wszechobecnej elektroniki ten instrument wciąż się pojawia. Czy masz swoich ulubionych gitarzystów – eksperymentatorów?

J.P.: Oczywiście. Gitara to zawsze był mój główny instrument i takim pozostanie. Uwielbiam grać na gitarze, czasami siadam sobie gdzieś w domu i gram. Myślę wtedy: „o, to fajny pomysł, ten też fajny”. Potem żałuję, że tego nie nagrałem. Czasami odsłuchuję sobie jakąś płytę, czy to Bill Orcutt, czy też Jeff Parker i myślę: „kurcze, przecież też tak potrafię zagrać; czemu nie nagrałem jeszcze płyty gitarowej?” Być może zbyt zafiksowałem się na elektronice i pora wrócić do korzeni… Lubię gitarzystów i słucham ich pewnie nieco inaczej jako gitarzysta, bo słuchając wizualizuje sobie jak to grają. Jeśli miałbym wskazać, to oprócz Orcutta czy Parkera muszę wymienić jeszcze Raphaela Rogińskiego.

M.M.: Czego możemy oczekiwać w przyszłości od Jakuba Pokorskiego? Masz już jakieś sprecyzowane plany?

J.P.: Obecnie nie nastawiam się na nic. Wiem, że będę nagrywał, choć chwilę muszę odpocząć od muzyki, co następuje zwykle tuż po nagraniu płyty. Chciałbym wrócić do grania koncertów, ale tu nie mam jeszcze konkretnych planów. Gdy będę na to gotowy; a wymaga to nieco zmian w podejściu do grania: przestawienie się z trybu „studio” na tryb „koncert”; wtedy ruszę do ludzi. Mam nadzieję, że nastąpi to szybko :).

Bardzo dziękuję za zaproszenie!

Recenzja: Jakub Pokorski – Stupor

jakubpokorski.com