
Crooked Mouth to zespół, którego muzyka wyrasta z potrzeby duchowego oczyszczenia i uzdrowienia – to dźwiękowy rytuał, akt transformacji, świadome zanurzenie się w proces twórczy, który staje się zarazem poszukiwaniem sensu. Ich koncerty przyjmują często formę niemal liturgiczną — są spotkaniem, wspólnotą, czasem zawieszenia. Twórczość zespołu wyrasta z zachodniej tradycji ezoterycznej, europejskiego pogaństwa, snów, magii, folkloru i oczywiście muzycznego undergroundu XX i XXI wieku. Akustyczne instrumentarium spotyka tu przesterowane gitary, sample i ambientowe drony — wszystko splecione w melancholijną, ale i oniryczną opowieść.
Od początku istnienia Crooked Mouth funkcjonuje jako otwarta formacja, skupiona wokół Iana Campbella – lidera, autora tekstów i kompozytora, który współtworzył z takimi postaciami sceny neofolkowej jak Art Abscons, Night Profound czy Headstone Brigade. Od czasu przeprowadzki Campbella do Wilna w 2022 roku, do zespołu dołączył na stałe Adam Ormes, a koncertowy skład współtworzą także Glabis Niktorius (Romowe Rikoito) i Agota Zdanavičiūtė (Sen Svaja).
Z Crooked Mouth rozmawiamy o duchowości, muzyce jako narzędziu przemiany, idei „czystości” wyrazu i o tym, jak brzmi rytuał w czasach algorytmów.
Artur Mieczkowski

Artur Mieczkowski: Cytat Rudolfa Steinera o milczeniu gwiazd otwierający waszą artystyczną narrację – w jaki sposób ta „dojrzewająca cisza” przekłada się na muzykę Crooked Mouth?
Ian Campbell: Ten cytat mówi o tym, że w przeszłości pewne rzeczy były nam dane nieświadomie od wszechświata, takie jak połączenie z duchowością, połączenie ze społecznością itp. We współczesnej erze utraciliśmy znaczną część tego połączenia, ponieważ musieliśmy rozwijać nasze indywidualne „ja”, a obecnie naszym zadaniem jest ponowne odkrycie tych połączeń w pełnej indywidualnej świadomości, której wcześniej nie mieliśmy.
Dzięki takiemu procesowi może narodzić się coś nowego. Odnosi się to nie tylko do naszej muzyki, ale także do tego, jak wszyscy w zespole staramy się wchodzić w interakcje ze światem. Nie tylko słuchamy kosmosu, ale też nie narzucamy mu własnych znaczeń. Zamiast tego szukamy środkowej ścieżki: staramy się rozmawiać.
A.M.: Definiujecie swoją twórczość jako „zaklęcie przeciw dolegliwościom współczesnego świata”. Jakie konkretne „dolegliwości” chcecie uleczyć poprzez muzykę?
I.C.: Chociaż ich przyczyny mogą być bardzo złożone, myślę, że większość symptomów jest dość prosta.
Odłączenie od siebie nawzajem, odłączenie od wyższych ideałów, ideologiczne opętanie, wiara w fałszywe historie i łączenie własnej istoty z gotowymi wzorami, które są tworzone w celu powstrzymywania i kontrolowania. Przekonanie o realności i absolutności rzeczy, które w rzeczywistości są tylko iluzją. Pożeranie przez egregory na każdym kroku.
Po prostu, bycie uśpionym wobec świata i kosmosu takim, jaki faktycznie jest, a jednocześnie myślenie, że wszystko się już rozgryzło.
A.M.: Wasze albumy to „drogowskazy w podróży”. Dokąd prowadzi ta droga i czy możecie opisać jej kolejne etapy?
I.C.: Ta droga prowadzi do przyszłości, której nikt nie może zobaczyć, podobnie jak to, co widnieje na plakacie naszej najnowszej trasy koncertowej. Droga jest wędrówką życia i kto może wiedzieć, dokąd ona prowadzi? Moja podróż jest naznaczona przez moją muzykę i to, co reprezentuje ona dla mnie w danym momencie mojego życia. Po pierwsze, przebudzenie na naturę i jej moc z moim pierwszym albumem, a następnie zanurzenie się w historii rodziny i historii mojego kraju z Decay. Później, z Coastal badałem duchowe i artystyczne tradycje mojego miejsca urodzenia, wyspy Vancouver. Z Earth Becomes Sun zacząłem wyrażać swoje zainteresowanie duchowymi ruchami z początku XX wieku. Następnie pojawił się Between The Fool & The Magician, w którym kwestionuję głębsze sedno siebie poprzez symbole Tarota i był to album nagrany między dwoma światami, połowa została zrobiona w Kanadzie, a reszta w moim nowym domu, w Litwie.
A.M.: Mówicie, że koncerty Crooked Mouth to „rytuał i komunia”. Jak przygotowujecie się do tych performansów? Czy istnieje jakiś rytuał inicjacji dla publiczności?
I.C.: Czasami tak, ale może się to zmieniać w zależności od sytuacji. Zazwyczaj lubię robić coś, co choć trochę angażuje lub szokuje zmysły ludzi. We współczesnej muzyce na żywo wiele rzeczy jest bardzo nudnych i przewidywalnych, więc czasami robimy takie rzeczy, jak rozpoczynanie występu od stania w tłumie, powolne przemieszczanie się na scenę z rodzajem procesji podczas odtwarzania dźwięku. Czasami nosiłem maskę, co naprawdę zmieniało mój stan umysłu i pozwalało mi stać się swego rodzaju gawędziarzem między piosenkami, co nie jest dla mnie możliwe w innych okolicznościach, choć ostatnio przestałem używać maski. Zwykle używam jakiegoś rodzaju kadzideł, staram się mieć zapaloną świecę, ponieważ czuję, że nawet pojedynczy płomień wprowadza inny klimat w pomieszczeniu. W niektórych miejscach nie zawsze jest to możliwe, czasami te rzeczy są improwizowane w danym momencie. Rytuały mogą być również osobiste i całkowicie mentalne, więc w miejscach, w których pewne fizyczne rzeczy nie są możliwe, nadal można próbować bardziej subtelnych działań.
A.M.: Łączycie tradycję ezoteryczną z undergroundem muzycznym. Jak pogodzić np. magię europejskiego pogaństwa z brzmieniem XXI wieku?
I.C.: Nie jest to tak intelektualna i skomplikowana sprawa, jak kiedyś myślałem. To raczej kwestia perspektywy i intencji. Mówiąc konkretnie o pogaństwie – wystarczy spróbować zrozumieć, jak nasi przodkowie postrzegali te symbole, a potem zastosować je w swoim życiu, bo wiele z tego, czego doświadczamy jako ludzie, wciąż się nie zmieniło: życie, miłość, śmierć, narodziny, rozczarowanie, uniesienie, obserwacja pór roku i nieba. Wszystko to wciąż nas łączy z przodkami.
Na Litwie, gdzie obecnie mieszkam, zachowały się tysiące tradycyjnych pieśni ludowych, z których wiele sięga czasów pogańskich. To prawdziwy skarb. Te pieśni opowiadają o rzeczach prostych i uniwersalnych – i dzięki temu mogą przybliżyć nas do starszego sposobu myślenia. Mówią o gwiazdach, drzewach, czasem o zwierzętach, często o młodej dziewczynie lub chłopcu, ich rodzinie, o szczególnych roślinach i kwiatach, rzekach, szczytach wzgórz. Wszystkie te elementy tworzą symboliczny język, który – jeśli się w niego wsłuchać – ujawnia pogański światopogląd, czekający, aż go zrozumiemy. Wcale nie jest zagubiony ani ukryty.
Gdy sam zacząłem to pojmować, niemal natychmiast pojawiły się pomysły, jak mogłoby to zabrzmieć we współczesnym świecie. Tego rodzaju idee i odczucia wyrażano zawsze, w różnych formach – i być może właśnie teraz jest jeden z najważniejszych momentów, by znów dać im głos. Mogą pomóc nam zrozumieć, co naprawdę ma znaczenie. Większość z nas – ja również – zatraciła dziś poczucie tych priorytetów. Pieśni, idee, mityczny język – mogą przedstawić nam postacie, które pomogą nam pojąć te sprawy głębiej niż czysto racjonalne, logiczne myślenie.
Wydaje mi się, że wszystko, czego potrzeba, by pogodzić te światy, to szczera chęć zgłębienia tematu – i zaufanie ścieżce, którą sami podążamy.

A.M.: Działacie w międzynarodowym składzie (Litwa, Kanada). Jak wpływa to na proces twórczy? Czy kultura krajów bałtyckich odcisnęła piętno na waszej ostatniej twórczości?
I.C.: Tak, z pewnością region bałtycki miał na to wpływ. Najbardziej słychać to na naszym nowym albumie i singlach, które wydaliśmy w ciągu ostatniego roku. Z twórczego punktu widzenia bardzo ciekawe było móc współpracować z ludźmi wywodzącymi się z bardzo różnych środowisk muzycznych. Tu artyści są bardzo otwarci, więc można łatwo znaleźć muzyków, którzy dobrze wpasują się – czy to z kręgu tradycyjnego folku, metalu, czy innych gatunków. W Kanadzie, w mojej prowincji, było nas może z piętnaście osób zainteresowanych tego rodzaju muzyką – i nie było tego poczucia, że inni muzycy spoza tego kręgu mogliby chcieć z nami współpracować.
A.M.: Współpracujecie z artystami sceny neofolkowej – co was łączy z projektami takimi jak Art Abscons czy Night Profound?
I.C.: Kiedyś byłem członkiem koncertowego składu Night Profound, a dziesięć lat temu wydaliśmy wspólny album. Mieszkaliśmy wtedy zaledwie dwie przecznice od siebie. Jesteśmy bliskimi przyjaciółmi od około 2012 roku.
Przez długi czas byłem wielkim fanem Art Absconsa, aż w końcu spotkałem go w 2021 roku w Niemczech i dowiedziałem się, że on również lubi moją muzykę. Od tamtej pory dograł gitarę i wokal do mojego ostatniego albumu i kilkakrotnie występował jako gitarzysta elektryczny Crooked Mouth. Zagra z nami również na nadchodzących koncertach.

A.M.: Grają z wami na żywo muzycy związani z Romowe Rikoito i Sen Svaja. Jak wygląda wasz wybór współpracowników? Szukacie „pokrewnych duchów”?
I.C.:
Tak,
zdecydowanie. To podstawowa kwestia w tym, z kim współpracuję.
Nigdy nie zaprosiłem nikogo do Crooked Mouth tylko dlatego, że
potrafił grać na instrumencie – zawsze istniało jakieś głębsze
połączenie. Wszyscy ci ludzie wnoszą cząstkę istoty swojej
własnej muzyki do tego, co tworzę, i to daje bardzo szczególny
efekt.
A.M.:
Mówicie o „poszukiwaniu czystości ekspresji”. Czy w erze
cyfrowego przesyłu ta czystość jest jeszcze możliwa?
I.C.: To zależy, co ktoś rozumie przez „czystość”. Myślę, że w kontekście, w którym to napisałem, miałem na myśli ekspresję nieskażoną żadnymi zewnętrznymi wpływami – czyli taką, która nie jest podyktowana siłami komercyjnymi, trendami, obawami o opinie fanów itp. Tworzenie dla samego aktu tworzenia. To wciąż jest możliwe – i wciąż możliwe jest bycie niezależnym, co uważam za coś bardzo cennego.
Uważam nawet, że można podejść kreatywnie do tej mniej szanowanej strony muzyki, jaką jest marketing w mediach społecznościowych – w sposób równie „czysty”, jak samo tworzenie muzyki. Zespół to organizm, który chce coś przekazać, a umiejętność przekazania tego zarówno dźwiękiem, jak i obrazem, jest bardzo ważna – i niełatwa. Łatwo natomiast wpaść w pułapkę tych platform, zapomnieć, co się właściwie chciało wyrazić, i skupić się jedynie na wynikach, liczbach, zasięgach. To miecz obosieczny.
Moje osobiste zdanie? Gdybym mógł nacisnąć przycisk i sprawić, by muzyka cyfrowa zniknęła na zawsze – zrobiłbym to bez wahania. Jestem miłośnikiem fizycznych nośników. Ale jednocześnie akceptuję fakt, że żyję tu i teraz – więc gram w tę nowoczesną grę, przynajmniej do pewnego momentu. Gdy zaczyna mnie to przytłaczać, robię sobie przerwę i przypominam, dlaczego w ogóle to robię. Gram w nią, bo wierzę, że pozwala dotrzeć do większej liczby osób, które mogą zostać poruszone przez to, co mamy do przekazania.
Nie pozwalam jednak, by to, w jakich czasach żyjemy, dyktowało cokolwiek w moim procesie twórczym. Najpierw zawsze powstaje muzyka – a dopiero później próbuję znaleźć swoją niszę i sposób, by się z nią porozumieć.
A.M.: Wasza muzyka balansuje między melancholią a kontemplacją. Czy to świadoma alchemia emocji, czy raczej organiczny proces?
I.C.: Powiedziałbym, że bardziej organiczny. To wyraz naturalnego temperamentu mojej duszy.

A.M.: Graliście w klubach, na festiwalach i „pod świętymi dębami”. Gdzie czujecie się najbliżej swojej artystycznej esencji?
I.C.: Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ każde miejsce może oferować coś, czego inne nie są w stanie. Na przykład: pod dębem, akustycznie, w ciemności, przy płonącym świętym ogniu – powstaje jeden, bardzo silny rodzaj przeżycia. Ale w takiej sytuacji brakuje nam też pewnych elementów naszego brzmienia: wszystkich dźwięków elektrycznych, sampli, dronów, które potrafią stworzyć bardzo przestrzenną atmosferę. W miejscu, gdzie mamy dostęp do świetnego brzmienia elektrycznego, możemy z kolei zbudować coś zupełnie innego – ale wtedy znika atmosfera dębu.
Nie znalazłem jeszcze miejsca idealnego. Pewne warunki jednak sprawdzają się lepiej niż inne: ciemność, mała przestrzeń, dym, bliskość publiczności.
A.M.: Wasze występy na żywo mają szczególną aurę. Czy możecie zdradzić, jakie niespodzianki (np. wizualizacje, performanse, goście specjalni) szykujecie na najbliższe koncerty?
I.C.: Prawdopodobnie będą wszystkie te rzeczy, o których wspomniałeś…
A.M.: Jaki rytuał lub symbol byłby kluczem do zrozumienia Crooked Mouth?
I.C.: Symbol: może lemniskat („znak nieskończoności”) albo 12 znaków zodiaku. Jeśli chciałbyś zrozumieć mój pogląd na sprawy duchowe, być może powinieneś zacząć od lektury Wiedzy o wyższych światach i ich osiąganiu autorstwa Rudolfa Steinera.
Albo po prostu usiądź w ciszy i zwróć uwagę na myśli, które pojawiają się w tobie – pozornie znikąd. Zastanów się, czym właściwie jest to zjawisko i spróbuj dojść do własnych wniosków.
A.M.: Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w Waszych planach.
I.C.: Dziękujemy za zainteresowanie i wsparcie!
crooked-mouth.com
Spotify
Bandcamp
Facebook
Instagram