Allarme to młody warszawski zespół, który niedawno wydał swoją debiutancką płytę i jak na krótki staż, zagrał już sporo koncertów. Ich twórczość oscyluje wokół post-punk, new wave i no wave. Duży wpływ na ich muzykę ma warszawska scena punk z wczesnych lat 80., do której wszyscy członkowie zespołu jednogłośnie się przyznają. Ciekawym dodatkiem do ich hałaśliwego post-punka jest saksofon, który dodaje dzikości i surowości ich brzmieniu. Miałem okazję zadać im kilka pytań, a co z tego wynikło, możecie przeczytać poniżej. Zapraszam do lektury!
Jarosław Mak
Jarosław Mak: Allarme to młody zespół na polskiej scenie niezależnej, a już macie wydaną debiutancką płytę Allarme. Szybko. Możecie nam przybliżyć genezę powstania zespołu?
ALLARME: Zespół powstał z chęci grania muzyki chaotycznej i dzikiej. Mieliśmy wcześniejsze doświadczenie tworzenia razem w zespole i poszukiwaliśmy nowego wyrazu, którego sami nie słyszeliśmy na rodzimej scenie. W międzyczasie połowa Allarme grała w zespole Faraway, co spotęgowało potrzebę utworzenia drugiej załogi, która będzie grała inaczej.
J.M.: Słuchając Waszej płyty słyszy się na niej sporo inspiracji muzycznych. Do jednej z nich należy warszawska scena punk wczesnych lat 80. Kto najbardziej zainspirował Allarme z tego okresu?
A.: Chyba wszyscy mogą powiedzieć, że Brygada Kryzys odcisnęła największe piętno. Są wewnątrz grupy poszczególne preferencje, Niko uwielbia Tilt, Piter i Jurek Izrael. Szczególny wpływ na Allarme należy przypisać „jazzowości” czarnej płyty. Hipnotyczna perkusja w Centrali, dzikość saksofonu Mena, czy przestrzenie gitarowe generowane przez duet Brylewski-Lipiński. Każdy z nas bardzo organicznie myśli o naszych kompozycjach. Dla przykładu Niko zawsze stara się w myśl Janka Rołta prowadzić partie perkusji tak, by służyły utworowi jako całości i zarówno były rozpoznawalne jako jego styl.
J.M.: Nowojorski no wave to rzadki wzorzec wśród młodych polskich kapel undergroundowych. W twórczości Allarme i łódzkiego zespołu Kresy szaleństwo tego gatunku jest słyszane i dodaje to większego kolorytu muzyce. Lubicie takie zespoły jak Mars, DNA, James Chance and the Contortions i Blurt?
A.: No wave to hasło, które od samego początku przyświecało Allarme. Bardzo trafiała do nas idea wyjątkowo poszarpanej, chaotycznej muzyki. Większość muzyków z tamtej sceny było również artystami wizualnymi co bardzo słychać, te dźwięki trafiają cię pięścią prosto w twarz. Uznaliśmy też, że de facto mało kto próbował w Polsce zapełnić niszę grania „hałaśliwego” post-punku. Mamy bardzo mocną scenę zimnofalową jednak wśród hałasów wieje pustką, są oczywiście takie wyjątki jak Ewa Braun, od której przechwyciliśmy hasło “Love, Peace, Noise”.
J.M.: Krótko istniejecie, ale udało się Wam zagrać już parę koncertów. Z kim dzieliliście scenę i gdzie graliście koncerty?
A.: Ważną informacją na wstępie jest to, że od samego początku Allarme jest ściśle związane z cyklem imprez Old Skull. To właśnie Tomkowi i Iwonie zawdzięczamy przestrzeń do prezentowania naszej twórczości w Warszawie. Dzięki nim mieliśmy przyjemność dzielić scenę z takimi grupami jak Data Animal, Plattenbau czy Snakes Snakes Snakes. Grywaliśmy też na Adzie Puławska z angielskim Bad Breeding. Zaliczamy też powoli koncerty wyjazdowe :)).
J.M.: Dwóch z Was gra również w innym zespole warszawskim Faraway. Udzielacie się jeszcze w jakiś innych kapelach?
A.: Niko gra na perkusji w zespole Meluzyna, Wrenne ma dosyć obszerną twórczość solową oraz zespół Copernicus Suicide. Okazjonalnie jeszcze niektórzy z nas powołują do życia dziwoląga o wdzięcznej nazwie Poprawczak.
J.M.: Teksty piosenek pisze u Was parę osób. Spodobał mi się ich surowy i minimalistyczny sznyt miejski. Czym się kierujecie?
A.: Większość tekstów Allarme powstaje w komunikacji miejskiej. Przestrzeń autobusu czy tramwaju wytwarza wyjątkowo dziwny rodzaj intymności, w którym dobrze zbiera się myśli.
Niko bardzo dużą uwagę przykłada do swoich doświadczeń z miastem. Wszystkie niuanse podróży po Warszawie i zaglądania w jej najciemniejsze zakamarki są odzwierciedlone w jego tekstach. To jest taka wizja miasta, którą przedstawiał Tyrmand w Złym, bardzo ciemna, pełna papierosowego dymu w szemranych lokalach, wśród gruzów i chuligaństwa, a jednocześnie Zły, to jest wyraz miłości, jaką Tyrmand miał do Warszawy, w opisie każdego chodnika, każdej uliczki i bramy. Z kolei drugi front tryptyku tekściarskiego Allarme skupia się bardziej na doświadczeniach wewnętrznych, spostrzeżeniach na temat otaczającej nas rzeczywistości, czy relacji w jakie wchodzimy. Podstawowa zasada która nam towarzyszy to „minimum wyrazu, maksimum przekazu”. I tak powstają te utwory. Ilość reklam na YouTubie była iskrą do napisania Śladów, wyjście na pocztę do Listów, a życzenia urodzinowe tchnęły do stworzenia Luster.
J.M.: Wasz debiutancki album został wydany przez Bat-Cave Productions. Dosyć szybko udało się Wam znaleźć wydawcę, a nie jest to łatwa sprawa dla młodego debiutując zespołu. Wybór padł akurat na ten label, czy jeszcze gdzieś wysyłaliście swój materiał? Czy próbowaliście również w zagranicznych wydawnictwach?
A.: Wybór padł na Bat-Cave z dosyć prostego powodu. Woodraf, właściciel labelu, znał nasz poprzedni band i gdy tylko powstały pierwsze sensowne demówki Allarme to mu je zaprezentowaliśmy. Odzew był wyjątkowo pozytywny, ruszyły przygotowania do wydania CD. Wysyłaliśmy materiał do kilku labeli zagranicznych, głównie pod kątem wydania winyla. Niestety do tej pory bezskutecznie.
J.M.: Macie już jakieś plany koncertowe za granicą? Festiwal lub klub? Próbowaliście już coś w tym temacie?
A.: Trwają prace nad koncertem w Berlinie, mamy tam trochę znajomych i może jeszcze w tym roku się uda tam wyskoczyć. Poza tym, jeśli ma dojść do jakiejkolwiek trasy zagranicznej to dopiero w przyszłym roku. Szczerze mówiąc, to booking koncertów na rodzimej scenie jest dosyć trudny, więc jeśli mielibyśmy wyjeżdżać to raczej z czyjąś pomocą organizacyjną.
J.M.: Jakiś czas temu zauważyłem wysyp młodziutkich kapel gitarowych na naszej rodzimej scenie niezależnej i to obiecujących jak np. Kresy, Snakes Snakes Snakes, Screw, Faraway. To mnie niezmiernie cieszy, że młodzi ludzie sięgają po gitary, że nie tylko hip hop dominuje. Macie jakichś swoich ulubieńców? Jak wygląda obecnie młoda niezależna scena gitarowa w Warszawie? Opowiedzcie nam coś.
Wrenne: Do moich ulubieńców na młodej scenie należą zdecydowanie koledzy z Faraway za ich piękne kosmiczne pejzaże i eksperymenty, oraz mój dobry znajomy Rhett Becker, który tworzy bardzo miłą psychodelię.
Jurek: Z mojej strony na wyróżnienie zasługują kapele Träume oraz Pisuar. Niesamowcie dobrze tłuką muzyke zwaną punk i zawsze z niecierpliwością czekam, aż będzie ich koncert. Bardzo doceniam też zamysł wizerunkowo-ideologiczny grupy Pisuar, podpisuje się jako członek społeczności tejże grupy. Z kapel poza warszawskich to zdecydowanie Snakes Snakes Snakes z Łodzi i Torschlusspanik z Krakowa są zajebiści. Co do sceny gitarowej w Warszawie. Dzieje się dużo. Kapele powstają, zmieniają się ich składy, wszystko rotuje. Jest spora diaspora gotów, nam jest raczej daleko od tej niszy. Poza tym mnóstwo nowych ludzi zainteresowanych robieniem hałasu za pomocą instrumentów.
Niko: Definitywnie dla mnie to będzie Faraway tutaj ukłon w stronę moich kolegów, bo naprawde robią kawał dobrej muzy. Często rozmawiam z moim partnerem właśnie o temacie sceny niezależnej w Warszawie i obserwuje to, że ta scena jest bardzo żywa bardzo aktywna. Dużo osób zakłada zespoły, projekty, ale najważniejsze jest to, że jest na te zespoły miejsce, żeby mogły grać, są skłoty, kluby które siedzą w tej muzyce, i to daje szanse, żeby to się rozwijało.
Widzę to też z doświadczenia gry w innych zespołach, w innych gatunkach muzycznych, takich typowo rockowych powiedzmy, że tutaj trochę nie ma na to sceny, społeczności takiej zorganizowanej, że to było bardziej na zasadzie tu się zagra, tam się zagra. Wydaje mi się też, że to nie jest tak, że hip hop i muzyka gitarowa niezależna idą gdzieś przeciw sobie. Obserwuje tę scenę i też w tej muzyce jest dużo dobrych wartościowych artystów, przełamuje się gdzieś utarte schematy, coraz więcej kobiet zajmuje się hip hopem, co daje jakąś inną perspektywę, inne tematy. Dla mnie te dwie sceny się ze sobą przecinają, jednego dnia w Chmurach zagramy my, drugiego zagra Aljas. Także bycie artystą w scenie niezależnej, nieważne jakiego gatunku wygląda podobnie i wynika z tej samej pasji i miłości do muzyki i chęci zrobienia czegoś innego, czegoś po swojemu, załamania schematów i myślę, że warto obserwować, co się dzieje na tych scenach, czerpać z tego nawzajem inspiracje.
J.M.: Myśleliście może o jakiejś sesji video, bo to też świetne promo dla zespołu?
A.: Sesja video jest w drodze, będziemy ją realizować w październiku. Zaprezentujemy tam kilka utworów z debiutu, jak i kilka nowych kompozycji, gdyż tych mamy sporo. Całość wyjdzie na kasecie.
J.M.: Na koniec chciałem zapytać Was o najlepszą płytę, jaką ostatnio usłyszeliście, ciekawą książkę, jaką przeczytaliście, najfajniejszy film i koncert, jaki widzieliście. Pochwalcie się.
W.: Ostatnio zebrałem się do przesłuchania płyty Ignore Grief Xiu Xiu. Jest dziwna, brudna, mroczna, głównie głośna, ale jak robi się cicha, to staje się przerażająca. Momentami bardzo mi się kojarzyła z Throbbing Gristle, Sprain oraz Swans z ery Public Castration.
J.: Niedawno skończyłem książkę Kim Gordon, Dziewczyna w zespole i polecam ją absolutnie każdemu, nawet tym, którzy fanami Sonic Youth nie są. Zdecydowanie ląduje w górze rankingu książek, które wywarły na mnie największy wpływ. Najlepszej płyty wybrać nie potrafię, jest tego zwyczajnie za dużo. Chciałbym jednak wyróżnić singiel between grupy Kraus, na który wyeksponował mnie Piotras z Metra. Świetny noise/shoegaze, idealny na zbliżającą się jesień. A z filmów to zdecydowanie Rozmowa Forda Coppoli, miażdżąco dobre dzieło.
N.: Definitywnie najlepsza płyta jakiej słuchałem ostatnio to Winobranie Zbigniewa Namysłowskiego jeden z moich ulubionych albumów jazzowych z Kazimierzem Jonkiszem na perkusji. Teraz czytam po raz kolejny jedną z moich ulubionych książek czyli Lubiewo od Michała Witkowskiego. Z filmów muszę powiedzieć to dwa moje ulubione czyli Crash Davida Cronenberga i Rocky Horror Picture Show które udało mi się w tym roku zobaczyć w kinie co zawsze było gdzieś moim marzeniem i w tym roku rocky horror otwierał WTF film fest w Warszawie w kinotece, była pełna sala ludzi, wszyscy poprzebierani w pięknych makijażach, w trakcie filmu wszyscy śpiewali, klaskali, tańczyli do Time Warp. To na pewno jest jedno z moich ulubionych wspomnień.
Recenzja płyty Allarme
Facebook
Instagam