Aja Ireland – Zawsze fascynowały mnie skrajne brzmienia

Aja Ireland
Photo: Chase Coley

Aja Ireland, brytyjska artystka eksperymentalna, w szczerej rozmowie odsłania kulisy powstania albumu Cryptid. Płyta, wydana pod koniec stycznia 2025 roku, jest głęboko osobistym projektem, który narodził się w czasie zmagania się z żałobą, wypaleniem i presją niezależnej twórczości. Ireland czerpie z ekstremów dźwięku – noise’u, eksperymentalnego basu – by oddać emocjonalne napięcie między odrętwieniem a katharsis. Kluczową inspiracją stała się wystawa Cryptid Joey Holder, której motywy mutacji i adaptacji przełożyły się na muzyczną eksplorację formy.

Artystka podkreśla rolę interdyscyplinarności: współpraca z projektantką LU LA LOOP czy poetką Leomi Sadler zaowocowała połączeniem mody, performansu i hiperpopowej produkcji. W rozmowie nie brakuje społecznego zaangażowania – sanktuarium queerowej wspólnoty, walka o prawa kobiet i LGBTQIA+. Cryptid to nie tylko album, ale manifest wrażliwości, który zapowiada kolejne projekty: trasę koncertową i EP-kę kontynuującą surowy, transgresyjny język twórczyni.

Artur Mieczkowski

Aja Ireland
Photo: Lex Wilson

Artur Mieczkowski: Na wstępie chciałbym Ci pogratulować wspaniałego albumu, Cryptid, który ukazał się z końcem stycznia 2025. Jestem nim zachwycony. Jakie były główne inspiracje stojące za tym projektem?

Aja Ireland: W swojej istocie Cryptid to album o przetrwaniu – zarówno w sensie osobistym, jak i twórczym. Powstał w czasie, gdy zmagałam się z żałobą, wypaleniem i nieustanną walką, jaką jest życie niezależnej artystki. Nie tworzyłam tej muzyki z myślą o jej udostępnieniu – komponowałam dźwięki, które sama chciałam usłyszeć, takie, które mogłyby wyciągnąć mnie z głębokiej mgły. Dało mi to wolność, by jeszcze głębiej zanurzyć się w hałas, zniekształcenia i pełne faktury basy, pozwalając, by ich surowość oddawała intensywność mojego doświadczenia.

Przełomowym momentem w procesie powstawania albumu była wystawa Cryptid Joey Holder. Jej prace badają zagadnienia mutacji, przetrwania i nieznanego – tematy, które w tamtym czasie były mi wyjątkowo bliskie. Motywy obecne w jej sztuce skłoniły mnie do refleksji nad tym, jak przystosowujemy się do otoczenia, jak zmieniamy się, by przetrwać. Przełożyło się to bezpośrednio na muzykę – eksperymentowałam z formą, gatunkiem i brzmieniem w sposób, który wydawał się instynktowny, a nie wykalkulowany.

Zawsze fascynowały mnie skrajne brzmienia – noise, eksperymentalny bas i future trap – a duży wpływ mieli na mnie artyści tacy jak Arca, SOPHIE i Ice Spice. Kiedy produkuję, zazwyczaj trzymam się pewnych utworów jak „kotwic”, do których wracam, traktując je niemal jak dźwiękowy punkt odniesienia, ale mój proces twórczy jest całkowicie intuicyjny. Wpadam w stan flow, w którym zapominam o jedzeniu, nie potrzebuję dużo snu i czuję, jakbym żyła wewnątrz tych utworów. Potem, kiedy się od nich odsuwam, nie zawsze potrafię sobie przypomnieć, jak dokładnie je stworzyłam. To tak, jakby muzyka tworzyła się sama przeze mnie, zamiast być przeze mnie świadomie kontrolowana.

Ostatecznie, Cryptid to album, który balansuje między emocjonalnym odrętwieniem a głębokim, surowym przeżyciem. Oddaje odrętwienie wypalenia, ale też chwile radości, które przypominają, dlaczego wciąż idziesz naprzód. To album o przetrwaniu, ale też o więzi i transformacji – o pozwoleniu sobie na zmianę, ewolucję i stawanie się kimś nowym.

A.M.: Redefiniujesz przestrzeń klubową jako miejsce solidarności. Jakie doświadczenia skłoniły Cię do takiego podejścia?

A.I.: Dla mnie klub to zawsze coś więcej niż tylko przestrzeń hedonizmu – to miejsce, w którym czułam się najbardziej wolna, dostrzegana i związana ze społecznością, która funkcjonuje poza głównym nurtem. Dorastając, ciągnęło mnie do eksperymentalnych scen muzycznych, gdzie klub nie służył tylko eskapizmowi, ale był przestrzenią tworzenia czegoś prawdziwego – czy to ruchu, poczucia przynależności, czy choćby ulotnej chwili wspólnej energii na parkiecie.

Moje podejście w dużej mierze wynika z doświadczeń wyobcowania. Często czułam się outsiderką – zarówno w życiu, jak i w branży muzycznej – i chyba dlatego przyciągają mnie miejsca, które podważają normy. Kluby i niezależne przestrzenie, w których grałam – w Berlinie, Londynie czy na undergroundowych scenach w całej Europie – zawsze były miejscami, gdzie ludzie tworzyli własne światy i rzeczywistości. To ma ogromną moc.

Klub jako miejsce transformacji ma w sobie coś głęboko oczyszczającego. Widzę go jako przestrzeń rytuału – miejsce, w którym coś zrzucamy, odpuszczamy, mutujemy pod wpływem świateł i basu, by po drugiej stronie wyjść odmienieni. Dlatego dążę do tego, by moje występy były czymś więcej niż tylko koncertem. Nie chodzi tylko o granie utworów, ale o stworzenie wspólnego emocjonalnego doświadczenia, w którym ludzie mogą poczuć coś większego od siebie.

Jednocześnie doskonale zdaję sobie sprawę z problemów kultury klubowej – z tego, jak wykluczenie, kapitalizm i polityka branżowa wpływają na to, kto może w niej uczestniczyć. Dlatego zawsze ciągnęło mnie do przestrzeni skupionych na queerowości, eksperymentach i dostępności. Najlepsze kluby to dla mnie te, które przypominają sanktuarium – gdzie dźwięk jest na tyle głośny, byś poczuł się niezwyciężony, gdzie twoje ciało jest bezpieczne i gdzie możesz być tak autentyczny, chaotyczny lub wrażliwy, jak tylko chcesz. Tego właśnie chcę osiągnąć swoją muzyką i występami – by oferowały one przestrzeń, w której możesz być tak wyrazisty lub tak subtelny, jak tylko potrzebujesz, bez konieczności przepraszania za cokolwiek.

A.M.: Nawiązałaś współpracę z artystką Leomi Sadler, czerpiąc inspirację z produkcji hyperpopowej. Jak przebiegała ta współpraca i co wniósł ten utwór do albumu?

A.I.: Leomi zawsze była dla mnie ogromną inspiracją – jej sztuka, ubrania i rzeźby emanują surową, a zarazem figlarną energią. Gdy zaczęła pisać poezję, jej słowa natychmiast mnie urzekły. Sposób, w jaki łączyła myśli i obrazy, miał w sobie coś świeżego i wyjątkowego. Od razu wiedziałam, że chcę przełożyć to na piosenkę – niemal jak tłumaczenie jej świata na dźwięk. Estetyka wizualna zawsze mnie inspiruje, a prace Leomi mają tak silną, chaotyczną i ekspresyjną energię, że naturalnie wpłynęły na mój proces twórczy. Ten utwór stał się czymś więcej niż tylko piosenką – to celebracja przyjaźni, twórczej wymiany i tego, jak inspiracja krąży między nami w nieoczekiwany sposób.

A.M.: W tytułowym utworze Cryptid eksperymentujesz z dadaistyczną liryką i wykorzystujesz sztuczną inteligencję do eksploracji podświadomości. Jak przebiegał ten proces twórczy?

A.I.: W Cryptid chciałam popchnąć język poza jego zwykłe granice i sięgnąć po coś bardziej instynktownego i surrealistycznego. Pociągał mnie dadaistyczny liryzm, bo odrzucał konwencjonalne znaczenie – obejmował chaos, przypadkowość i podświadome powiązania. Eksperymentowałam z dadaistycznym liryzmem, tworząc kolaże z fragmentów tytułów piosenek. Gdy już je ułożyłam, użyłam sztucznej inteligencji, by pomogła mi rozszyfrować ich znaczenie i zagłębić się w ich podświadome powiązania oraz interpretacje. Proces ten pomógł mi dostrzec wzorce i emocje, których początkowo nie zauważyłam – prawie jak odkrywanie ukrytych znaczeń w słowach, które wybrałam.

Rezultaty działały jak lustro mojej podświadomości, odbijając pomysły, których jeszcze w pełni nie przetworzyłam. Uwielbiam tak pracować, bo to usuwa pewne bariery samoświadomości i pozwala na inną formę opowiadania historii. To jak współpraca z własną podświadomością poprzez technologię.

To zupełne przeciwieństwo utworów takich jak Hundreds of Tiny Discomforts i 5 of Cups, gdzie teksty niczego nie ukrywają – przypominają raczej naturalną rozmowę z przyjaciółką, szczerą i obnażającą, że publikowanie ich wydawało się wręcz intymnym aktem.

A.M.: Poruszasz temat ochrony społeczności LGBTQIA+ oraz kobiet. Jakie przesłanie chciałaś przekazać tym utworem?

A.I.: Moim celem było podkreślenie znaczenia solidarności i ochrony osób LGBTQIA+ oraz kobiet, zwłaszcza w obliczu wyzwań, przed którymi wciąż stoją. Jako gorliwa orędowniczka tej społeczności wierzę w siłę tworzenia przestrzeni, w których możemy czuć się bezpiecznie, doceniane i wspierane.

Poprzez inicjatywy takie jak Queer Noise Club – wydarzenie, które zorganizowałam w Nottingham dla społeczności queer – starałam się wzmocnić te głosy i zjednoczyć ludzi. Przesłanie, które chciałam przekazać w tym utworze, to wezwanie do siły i wzajemnej troski, zachęcając ludzi do wspólnego tworzenia inkluzywnych przestrzeni.

Chodzi o szacunek dla tożsamości innych i o zapewnienie, że każda osoba ma prawo do swobodnego bycia i rozwoju – zarówno w naszych społecznościach, jak i w sztuce, którą tworzymy.

A.M.: Twoje wcześniejsze projekty, takie jak SLUG, również łączyły muzykę z innymi formami sztuki. Jakie znaczenie ma dla Ciebie interdyscyplinarność w twórczości?

A.I.: Interdyscyplinarność jest kluczowa dla mojego procesu twórczego, ponieważ pozwala mi przełamywać tradycyjne granice i odkrywać nowe sposoby wyrażania pomysłów. W projektach takich jak SLUG łączyłam muzykę ze sztuką wizualną, performansem, a nawet tematami takimi jak zdrowie psychiczne, by stworzyć wielowymiarowe doświadczenie. Postrzegam swoją pracę jako holistyczną całość, w której dźwięk, obrazy i emocje przeplatają się, by opowiedzieć bardziej złożoną, wielowarstwową historię.

Dla mnie łączenie różnych form sztuki, to nie tylko sposób na wzbogacenie estetyczne, ale także na zapewnienie odbiorcom bardziej immersyjnego doświadczenia – w którym mogą doświadczyć pełnego spektrum koncepcji. Takie podejście pozwala mi także na nieustanną ewolucję i przesuwanie granic, ponieważ każda nowa współpraca lub medium otwiera nowe możliwości twórcze.

A.M.: Jesteś znana z intensywnych występów na żywo. Jakie wyzwania i satysfakcje niesie ze sobą performowanie tak emocjonalnie naładowanej muzyki? 

A.I.: Wykonywanie muzyki naładowanej emocjonalnie jest zarówno niezwykle satysfakcjonujące, jak i wymagające. Jednym z największych wyzwań jest odsłonięcie własnej wrażliwości. Kiedy jestem na scenie, nie tylko śpiewam – odsłaniam swoje najskrytsze uczucia i doświadczenia. To może być fizycznie i emocjonalnie wyczerpujące, zwłaszcza gdy muzyka jest tak surowa i intensywna. Wymaga to ogromnej energii, by w pełni zanurzyć się w przestrzeni i nawiązać kontakt z publicznością, a czasem muszę pokonać momenty zwątpienia lub emocjonalnego przytłoczenia.

Największa satysfakcja przychodzi, gdy widzę, jak publiczność odpowiada na tą szczerość. Nadchodzi moment, gdy napięcie w sali zmienia się, a ja czuję głęboką więź z ludźmi – jakbyśmy dzielili się katharsis i energią. To tak, jakbyśmy wszyscy stawali się częścią czegoś większego niż sam występ.

To właśnie intensywność tych chwil sprawia, że wciąż do tego wracam, nawet gdy bywa trudno. To swego rodzaju uwolnienie – zarówno dla mnie, jak i dla publiczności, a ta wspólna energia sprawia, że koncerty na żywo mają dla mnie tak wielką moc.

A.M.: Jak Twoje doświadczenia życiowe wpływają na proces twórczy i tematykę Twoich utworów?

A.I.: Hundreds of Tiny Discomforts jest głęboko związany z moimi doświadczeniami z aborcją. Opowiada o tych małych, uporczywych dolegliwościach, które się piętrzą – tych, które towarzyszą ci w trakcie całego procesu i pozostają z tobą na długo po nim. Mówi o tym, jak coś tak emocjonalnie przytłaczającego może stale tkwić na obrzeżach świadomości, nawet w swojej subtelności. Ten utwór daje przestrzeń na żałobę, ale także na jej ciche konsekwencje – drobne momenty dyskomfortu, o których rzadko się mówi, a które wciąż istnieją i mogą mieć ogromny wpływ.

Z kolei 5 of Cups opowiada o wychodzeniu z uzależnienia. Odzwierciedla emocjonalne koszty procesu zdrowienia – ból, żal, surowość – ale także nadzieję i odbudowę. To opowieść o powolnej drodze do uzdrowienia, o poruszaniu się wśród skomplikowanych emocji rozbicia i o nauce składania siebie na nowo. Istnieje napięcie między destrukcją tego, co zostało utracone, a dostrzeżeniem tego, co wciąż jest możliwe. To przypomnienie, że uzdrawianie nie jest procesem liniowym, ale że wzrost i odbudowa mogą zachodzić nawet poprzez ból.

Te utwory są dla mnie głęboko osobiste, a każdy z nich odzwierciedla inną część mojej podróży. Opowiadają o mierzeniu się z trudnymi momentami – czy to ze stratą, czy z procesem odbudowy – i o znajdowaniu sposobu, by iść naprzód, nawet jeśli każdy kolejny krok wydaje się mały i bolesny.

A.M.: Opowiedz, proszę, o swojej współpracy z LU LA LOOP.

A.I.: Moja współpraca z LU LA LOOP to niezwykle ekscytująca i kreatywna podróż! LU LA LOOP, znana ze swojego awangardowego i przekraczającego granice podejścia do mody, wniosła coś naprawdę wyjątkowego do moich teledysków i występów. Gdy pierwszy raz się do niej zwróciłam, urzekła mnie jej umiejętność łączenia awangardy z noszoną sztuką (wearable art), co idealnie odpowiadało estetyce, którą sobie wymarzyłam.

Ta współpraca to połączenie światów – mody, muzyki i performansu. Kreatywność i dbałość o szczegóły LU LA LOOP pozwalają nam tworzyć rzeczy, które są artystycznym manifestem, a jednocześnie pozwalają mi w pełni wyrazić wizualny język powiązany z moją muzyką. To spełnienie marzeń móc współpracować z nią i tworzyć coś, co przesuwa granice zarówno mody, jak i sztuki performatywnej. Właśnie pracujemy nad nowym kostiumem – śledźcie uważnie nowości!

A.M.: Jakie masz plany na przyszłość? Czy są jakieś nowe kierunki lub projekty, które chciałabyś eksplorować?

A.I.: W tym roku planuję pozyskać menadżera i wyruszyć w trasę – mam zaplanowanych wiele koncertów, których terminy można znaleźć na moim Instagramie, i nie mogę się doczekać, żeby zacząć pracę nad nową EP-ką, która w tej chwili chciałabym, żeby była niemal przedłużeniem albumu. Na albumie znalazło się tylko 8 utworów i czuję, że mam jeszcze więcej, czym chciałabym się podzielić w tym świecie.

A.M.: Dziękuję bardzo za wywiad i życzę Ci powodzenia w realizacji Twoich planów.

ajaireland.co.uk
Instagram
Bandcamp
Soundcloud
Youtube