Ybalferran – Karadi

Hurt by the Sun / MC/DL / 2023

Ybalferran Karadi Anxious Magazine

Rzadko się trafia, by muzyka określana jako wypadkowa elektroniki, industrialu, ambientu, drone’a i (już tym bardziej) noise’u niosła w sobie nie tylko tak ogromny ładunek emocjonalny, ale przede wszystkim głębię przestrzenno-melodyjno-dźwiękową. Nie są to oczywiście melodie czy dźwięki, które spodobałyby się inżynierowi Mamoniowi, obawiam się bowiem, że jego zbyt ścisły umysł mógłby mieć problem z ich zapamiętaniem po li-tylko jednym przesłuchaniu tak niepospolitych i dalekich od prostej poleczki utworów, bardziej jednak uduchowionym, czy romantycznym słuchaczom, jak również wymagającym piękniejszych okoliczności przyrody i niepowtarzalnej – powinny przypaść one zdecydowanie bardziej do gustu.

Zdecydowanie więcej jest w tym wszystkim bowiem ambientu i elektroniki, niż stricte noisowych szumów, dronowego wgniatania w limbo czy industrialowych pochodów, w mojej subiektywnej opinii “Karadi” jednak tylko na tym zyskuje. Sama muzyka leje się z tej taśmy powoli, podkreślana czasem bardzo dobrze brzmiącymi mocniejszymi uderzeniami pojedynczymi hitów, klastrami i plamami dronów czy padów, względnie lekko pulsującą tudzież brzęczącą elektroniką. Całość, wbrew pozorom, odbiera się jako coś bardzo melodyjnego, choć na pewno skomplikowanego w swojej strukturze, płynnego, istotnie ukazującego to, na co twórca chciał zwrócić uwagę – czyli swoistą cykliczność przemian, prezentowaną nam tutaj za pomocą dekonstrukcji tego, co kiedyś mieściło się w granicach kontemplacyjnej elektroniki. Jednak ani Koto, ani Kitaro, czy też klasycznego Vangelisa tutaj nie znajdziecie (choć w tym ostatnim przypadku dwa razy bym się jednak zastanowił, bo są tu pewne miejsca, które jako żywo ewokują mi najlepsze momenty z “Blade Runnera”, choć całościowo oczywiście te dwie płyty to kompletnie różne światy, a już z takim “1492” czy “Chariots of Fire” w ogóle żadnych powiązań nie znajdziemy). “Karadi” jest zdecydowanie bardziej szorstkie, momentami istotnie pokazuje noise’owo-industrialny pazur, choć nie w kwestii rytmiki a raczej samych brzmień, które dostosowują się układnie do tempa, jakie ta płyta trzyma od samego początku, czyli od pierwszego “Unity Through Diversity”. Jak na concept album przystało, mamy tu pewne wiodące motywy, choć – co ciekawe – to nie są stricte motywy melodyczne, raczej klastrowo-dźwiękowe. Da się je jednak wyróżnić, rozpoznać w charakterystycznych momentach i stosunkowo łatwo powiązać ze sobą. I o ile w przypadku wiodącego tematu melodycznego coś takiego jest może nie jakoś niemożebnie trudne, ale nie stanowi wyzwania nie do przeskoczenia, o tyle w przypadku tego typu muzyki, nagranie albumu koncepcyjnego jest naprawdę czymś angażującym i wymagającym kunsztu.

“Karadi” zachwyca nie tylko brzmieniami i sposobem wykorzystania dość oszczędnie dobranych środków wyrazu, lecz potrafi też zauroczyć klimatem jaki Błażejowi udało się za ich pomocą stworzyć. Z jednej strony czasami robi się przestrzennie i „kosmicznie” z drugiej, wręcz „introwertycznie”, określiłbym to nawet jako taki „mikrokosmiczny ambient”. Nie jest to jednak odbijanie się od ściany do ściany, raczej rozkładanie i składanie przez motyla lekko drżących skrzydeł, w zależności od danego momentu i potrzeby chwili. Dlatego raz spektrum dźwięku jest naprawdę szerokie – a kiedy indziej węższe i jakby przygaszone.

Czwarte dzieło Błażeja Kotowskiego, znanego też jako YOY, czy perpetual beta (oraz właśnie pod szyldem Ybalferran) wychodzi tym razem w Hurt by the Sun, czyli własnej wytwórni autora. Ruch to poniekąd zrozumiały, bo skoro Ybalferran działa w i tak specyficznej i głębokiej niszy, to pełna kontrola nad wszystkim od A do Z (choć pomagali przy tej produkcji oczywiście i inni ludzie, by wspomnieć chociażby o masteringu Dino Spiluttiniego czy niesamowitej okładce Bálinta Budaia) zawsze pomaga w osiągnięciu zamierzonego efektu dokładnie według swoich wyobrażeń. Na pewnym etapie popularności, czy to danego projektu, czy ogólnie pewnych gatunków, podgatunków muzyki, zdecydowanie bardziej warto być DIY-manem, dopóki tylko skala projektu na to pozwala. Jedyne czego tutaj szkoda, to to, że tak dobra muzyka dostępna jest wyłącznie jako download, zaś w formie fizycznej w limitowanym do raptem 50 sztuk nakładzie kaset. Kaset wydanych gustownie, ładnie ale przede wszystkim w bardzo dobrej jakości (słuchając tego w moim decku byłem naprawdę zdziwiony niewyobrażalnie niskim jak na ten nośnik poziomem szumów, choć chciałbym móc wyjąć tę taśmę za 10–15 lat i z pełnym przekonaniem powtórzyć to samo…). Tak czy siak, mam nadzieję, że doczekam się jakiegoś wydania Ybalferran na CD – jeśli nie “Karadi” to np. jakiegoś zbiorczego albumu zawierającego to, co wyszło pod szyldem Ybalferran do tej pory. Ta muzyka na pewno na to zasługuje.

Piotr Wójcik