Warsaw Improvisers Orchestra – Trzy dni

Wydanie własne / CD/DL / 2024

Anxious magazine Warsaw Improvisers Orchestra – Trzy dni

Warsaw Improvisers Orchestra to kolektyw założony w 2013 roku przez Raya Dickaty’ego, brytyjskiego saksofonistę. Ten wyjątkowo rozległy projekt, który zazwyczaj można usłyszeć w warszawskich Chmurach, cechuje się wyjątkowo otwartym podejściem do swojej formuły. Na przestrzeni ostatnich 11 lat przez projekt przewinęła się niezliczona liczba muzyków, którym niezmiennie dyryguje Dickaty. Ich wydana w lipcu tego roku płyta, jak żadne inne wydawnictwo, wydaje się oddawać idealnie ducha improwizacji uzależnionej od poszczególnych muzycznych dialektów twórców. Całość została nagrana przez 3 dni w 2017 roku, w składzie (ujmując w tym chór) liczącym łącznie 46 muzyków. 

Pierwszy dzień wita nas deszczową atmosferą, powolnym rozpoczęciem podróży w wyblakły miejski krajobraz. Utwór Bring on the dancing horses and let the flute sing w nieco industrialny sposób pozwala nam przyjąć melancholijną atmosferę, świetnie podkreśloną przez tytułowy flet, by ostatecznie wykręcić w stronę opętanego amalgamatu dźwięków. Podczas odtworzenia nagrań z tego dnia znajdziemy również miejsce na praktycznie jazz rockowe szaleństwo (utwór After a time the groove settled with regular angularity) zasilane kompletnie odjechanym scatem i gitarą elektryczną, by ostatecznie zakończyć całość pierwszego cedeka przepiękną ścieżką wiolonczeli. Moim ulubionym utworem z pierwszego dnia jest An intense space, feel the heat d, w którym możemy doświadczyć świetnych ścieżek perkusyjnych i gitary, która zdaje się grać poronioną i połamaną wersję schizoidalnego bluesa.

Drugi dzień wita nas wiedźmim głosem i katatoniczną stałością w dostawie nowych dźwięków. W zasadzie cały drugi dzień nie pozwala nam myśleć o niczym innym jak o magicznym rytuale. To cały czas miejska muzyka, ale dzięki żeńskim wokalom tworzącym niesamowitą atmosferę uczestniczymy w czymś większym i jednoznacznie magicznym. Jest tu też o wiele więcej tropów w zasadzie dark jazzowej atmosfery – co słychać wybitnie dobrze Solitude, starting with bowls and a deep drum, z wyróżniającą się partią trąbki.

Trzeci dzień, parafrazując tytuł jednego z utworu, mówi do nas językiem kina improwizacji. To muzyka wybitnie wizualna, post-bopowy szkielet otula wokalizy i instrumenty dęte pozwalając nam podróżować w dzikiej i intensywnej historii. Czasami czujemy się jak u Charlesa Mingusa, czasami jak w eksperymentalnych płytach Scotta Walkera, ale przede wszystkim stajemy się już częścią tego anturażu. Podążanie za dźwiękami oddaje wrażenie znalezienia światła, poszukiwanego przez muzyków w utworze In a grainy world we find the light. Perkusyjna rytmika i anielski wokal szukają domknięcia w sztuce rozmowy z breją ciężkiej atmosfery. 

To płyta wymagająca – nagrania z wszystkich trzech dni zawierają ponad 2 godziny muzyki. Zmierzcie się z tą płytą tylko jeśli możecie sobie pozwolić sobie na wyjątkowe skupienie. Zapewniam jednak, że nie potrafi wtedy rozczarować.

Adam Lonkwic