Undirheimar – Vardlokk​ù​r

Cyclic Law / CD/DL / 2022

Undirheimar Vardlokk​ù​r Anxious Magazine

Na drugą dekadę XXI wieku przypada czas wzmożonego wysypu różnorakich projektów muzycznych z etykietą „nordyckiego folkloru”, pozostających pod silną inspiracją estetyki stworzonej przez norweską Wardrunę. Większość z nich jest zaś dla mnie nieszczególnie przekonująca i niedostatecznie autentyczna. Wciąż jednak możemy znaleźć w tym szeroko pojętym nurcie prawdziwe perły, czyli projekty odgradzające się od przesadnego efekciarstwa i wikingowskiego patosu. Projekty skupione wokół mrocznej i posępnej istoty nordyckiej mitologii. Projekty pierwotne. Tworzące muzykę, która nie spełniałaby warunków, aby stać się pełnoprawnym soundtrackiem do kolejnej, netflixowej produkcji o wikingach.

I mniej więcej takich rzeczy z etykietą „nordyckiego folkloru” dziś szukam. Wiec jeśli i Ty, drogi czytelniku, jesteś złakniony podobnych wrażeń, to powinieneś skierować wzrok na Undirheimar. Jest to projekt, wokół którego sam autor rozsiewa ogromną aurę tajemniczości. O kulisach jest powstania nie opowiada zbyt wiele. Chcąc przedstawić nam antecedencje swojego tworu posługuje się metaforą odwołującą się do kosmologii mitologii nordyckiej. Undirheimar zrodził się bowiem tak, jak świat zrodził się ze zderzenia ognia Muspelheimu z lodem Nilfheimu. To mityczne połączenie dwóch antagonistycznych żywiołów było asumptem do powstania wyżej wskazanego tworu. Dla artysty bowiem muspelheimowski ogień jest „palącym piekłem”, symbolizującym kreatywność, zaś lód Nilheimu jest dla niego „czarną iluminacją” symbolizują ideę.

Te barwne i uduchowione opowieści mogą się wydawać dobrą egzemplifikacją undirheimarowskiego konceptu twórczego. Nic bardziej mylnego, gdyż jest to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Idea stojąca za tą nazwą jest znacznie bardziej rozbudowana. Głównym punktem jest bowiem szamanizm, odwołujący się do thursiańskiej magii. Całość jest natomiast tak rozległa i rozbudowana, że nie sposób byłoby o tym napisać w tej jednej, małej recenzji. Nie ma jednak powodów do wylewania łez ze względu na niemożliwość wyczerpania tematu, gdyż enigmatyczny autor odkrywa meandry swojej tajemniczej wiedzy przed zwykłymi śmiertelnikami, opowiadając o nich w wywiadzie (linka zamieszczamy na końcu recenzji).

Wróćmy jednak do samej muzyki i najnowszej płyty Undirheimar o tytule “Vardlokk​ù​r”. Nieprzypadkowo pisałem wyżej o szamanizmie i szamańskich rytuałach, bowiem jest to słowo-klucz do zrozumienia tego albumu. Prezentowane tam dźwięki mają – jak pisze autor – charakter muzycznych talizmanów, przybliżających słuchaczy do Thursastafir (pierwotnej wiedzy thursiańskiej). Do tego celu Undireheimar wykorzystuje niezwykle efektywnie środki tribal ambientowe, tworząc coś w rodzaju dzikiej i przeraźliwej mantry. Mantry, która jawi się jako bogaty konglomerat, krzyżujący wiele mitologicznych koncepcji. Choć filarem jest tu tradycja skandynawska i germańska, to warto wspomnieć o wpływie tybetańskiego folkloru. Szczególnie wtedy, gdy nad ciemnym i dronującym ambientem unosi się głos śpiewu gardłowego (Rgyud Skad). W obliczu takich środków i nietypowych korzeni, można by nawet pomyśleć, że stajemy obok czegoś, co zdaje się być, czymś więcej niż TYLKO muzyką. Co prawda niewiele wiem o nazwach i ideach, o których pisze omawiany autor, to na czas słuchania płyty jestem gotów stać się ich wyznawcą. W końcu oczarowująca i iście magiczna muzyka do tego bardzo zachęca!

A przecież, tylko o muzykę w tym wszystkim chodzi. A przynajmniej my, słuchacze, złaknieni nowych dźwiękowych przeżyć i transcendentalnych doznań tego oczekujemy. Nie sposób więc nie oddać się urokowi „Vardlokk​ù​r”. Nie sposób nie docenić tego minimalistycznego i posępnego ambientu, podrasowanego bijącymi, rytualnymi bębnami. Bowiem muzyka na „Vardlokk​ù​r” to pierwotny manifest, który nie posiada jakichkolwiek ugrzecznień. Jak sam zaznacza autor, liczyła się tu swoista szorstkość i upiorny minimalizm, a wszystko po to, by wprawić nas w stan zdehumanizowanego dyskomfortu.

Podczas słuchania tej płyty kilkukrotnie natomiast przypominało mi się Treha Sektori, ze swoim mistrzowskim podejściem do budowania napięcia. Tyle, że Undirheimar jest w moim odczucie lepsze. Bardziej autentyczne. W końcu, jak pisze sam autor o tej płycie – „nie jest to ambient do przyziemnej kontemplacji i nie ma nic wspólnego z harmonią; to ambient, który ma pogrążyć nas w mrocznych otchłaniach własnych podziemi i zainicjować introspektywną eksplorację naszych ciemniejszych stron”.

I myślę, że autorowi się to bardzo udało, bo niepokój to najlepsze słowo, jakiego można użyć do opisania stanu i doświadczeń obecnych podczas tej niezbyt długiej podróży. Podróży ubogaconej historiami i opowieściami, które są czymś więcej niż tylko dobudowaną otoczką do Undirheimar. Warto się z nimi zapoznać przed lub w trakcie odsłuchu „Vardlokk​ù​r”. I nie chodzi bynajmniej o szukanie jakiejś „ukrytej” prawdy. Liczy się przede wszystkim to, że ta muzyka dzięki tym opowieściom bardzo zyskuje. A sama w sobie i tak (bez thursiańskich historii) jest oczarowującym rytuałem.

Janusz Jurga

FACEBOOK

Wywiad z twórcą