Ulesa „Ulesa”

CD / Digital/ Zoharum / 2021

Ulesa

Szyld Ulesy jest tak samo tajemniczy jak muzyka, która znalazła się na debiutanckim krążku projektu. Z tego co wiadomo muzyk (lub muzycy) stojący za nim póki co chce (chcą) pozostać anonimowy(i). Niech więc przemówią tu same dźwięki.

Płyta zalicza się do wydawnictw, które stawiają na zwartą i dość mocno skondensowaną formę. Trwa niespełna 35 minut i zawiera sześć kompozycji, które zatytułowane są kolejnymi rzymskimi cyframi. Tu też więc zero śladu co do inspiracji, motywów przewodnich czy zamysłu artystycznego twórców, bądź twórcy. Ale właśnie ta swego rodzaju bezimienność pozwala w 100 % skupić się na dźwiękach Ulesy – a dzieje się tu naprawdę wiele. Tak, trzonem kompozycji jest szeroko rozumiany dark ambient, obudowany bardzo ciekawymi partiami instrumentów akustycznych (tak nieoczywistych jak choćby trąbka) i przejmującymi kobiecymi wokalizami, które dodają atmosfery transowości i niepokoju. Swoją drogą słychać, że odpowiedzialna za nie wokalistka ma bardzo duże umiejętności zarówno wokalne jak i interpretacyjne. Nie każda utalentowana wokalnie osoba umiałaby tak zaśpiewać. Głównego charakteru tym kompozycjom nadaje jednak bardzo wyraźnie zarysowany i prawie stale obecny rytm. Nasuwa to skojarzenia z jednej strony z plemiennymi klimatami, z drugiej brzmi on bardzo zimno i wręcz mechanicznie. Coś jakby przebywać w pobliżu na pozór opuszczonej fabryki, w której wciąż drzemią resztki produkcji a różnego rodzaju urządzenia wydają stłumione, powtarzające się odgłosy uderzeń lub obrotów taśmy. Bardzo intrygujące i nie do końca uchwytne brzmienie, od którego bije na kilometr industrialnym chłodem. Przy końcu krążka nie zabrakło też bardziej stonowanych i wyciszonych klimatów, które na koniec znów wybuchają rytmem. Jeżeli więc celem Ulesy było uchwycenie balansu pomiędzy akustycznymi frazami a onirycznym, transowym brzmieniem to udało im się to na piątkę z plusem.

Wojciech Żurek

↫powrót