Taurwen – Mournful Cycle of Kingdom

Dark Age Productions / DL/MC / 2021

Taurwen – Mournful Cycle of Kingdom Anxious Magazine

Nie za często zdarza mi się sięgać w recenzjach po rzeczy starsze, czasami jednak po prostu trzeba. A to coś zbyt długo leżało na dysku, a to zawieruszyło się na liście playera… Istnieją tymczasem albumy, które nie są już wprawdzie ani nowościami ani nawet „zeszłorocznymi produkcjami” (jak „Mournful Cycle of Kingdom„ właśnie, któremu w kwietniu stukną dwa lata), z drugiej strony nie nadają się na wspomnieniowe wykopaliska, ale… Mają jakiegoś takiego dziwnego pecha, że mimo bycia naprawdę niezłymi wydawnictwami przechodzą sobie gdzieś bokiem zupełnie bez echa, choć niezasłużenie. Spróbujemy więc chociaż trochę tej dziejowej niesprawiedliwości ponaprawiać…

Taurwen to taki Dungeon Synth pomieszany z neofolkiem, lekko liźnięty dark ambientem a całość tej mieszanki ma dodatkowe inklinacje do „średniowiecznego klimatyzowania”. Jeśli dodamy do tego, że projekt pochodzi z Turcji to… wiem już, co w tym momencie pomyśli sobie większość czytelników. Dungeon Synth (wraz ze wszystkimi swoimi mutacjami) to taki nieszczęsny gatunek, w którym stosunkowo niski próg wejścia (stary klawisz, keyboard nawet, nie musi być syntezator, jakiś corspepaint czy śmiszne wdzianko, czasami trochę charkotu w bonusie i już można udawać dwieście osiemnastego klona Mortiisa) powoduje, że w zalewie przeróżnego odpychającego chłamu trudno jest wyłowić coś dobrego. Skutkiem powyższego sama poprzeczka wisi więc dość nisko. Czasami zniechęcająco nisko. Są jednak projekty czy wykonawcy, którzy się z tego ogromnego zalewu pulpy wyróżniają. I choćby z tego względu należy o nich czasem wspomnieć.

Taurwen może i nie gra jakieś mega odkrywczej muzyki (no ale powiedzmy sobie szczerze, w innych stylach też jest wiele uznanych wykonawców, którzy nie są żadnymi prekursorami nowych podgatunków), niemniej jednak to co robi, robi nadspodziewanie dobrze. Stojący za tym projektem Oguzhan Durukan wie czego chce, potrafi mierzyć siły na zamiary (czytaj: potrafi grać, lub chociaż zaprogramować w midi muzykę na tyle dobrze, by odnaleźć się w tych klimatach i byśmy, w przeciwieństwie do ogromu innych wykonawców, nie mieli powodu do podśmiewywania się z totalnego braku umiejętności grania na instrumencie) i wyciągnąć z tych sił adekwatne dla danego stylu maksimum klimatu. A sama płyta brzmi naprawdę dobrze. Na tyle dobrze, że aż dziwić może, że przepadła (zapewne z braku należytej promocji) wśród zalewu zdecydowanie gorszych, by nie powiedzieć wprost, dziadowskich, wydawnictw, w które ten styl obfituje. I choć “Mournful Cycle of Kingdom” nie jest materiałem ani przełomowym ani jakoś szczególnie błyskotliwym, to nad wiszącą nisko poprzeczką z napisem Dungeon Synth przelatuje z bardzo dużym zapasem. Prezentowane tutaj niecałe 40. minut muzyki nie nuży, nie męczy, ma dobre brzmienie i ogólnie rzecz biorąc ujmy twórcy nie przynosi. I nawet te nieco wolniejsze momenty nie usypiają słuchacza ze zbytnim przesadyzmem, ot taka wypadkowa dawnego Mortiisa ze starych demówek i dwóch pierwszych płyt, wsparta neofolkiem, podszyta lekką tęsknotą za latami dziewięćdziesiątymi (ja znowu słyszę tutaj stary Autumn Tears…), czasami usiłująca wprowadzać średniowieczne klimaty (jako choćby w “Dance of the Fairies”) czy trochę nostalgicznej balladowości (“Where Old Woods Overshadow” z gościnnym udziałem Merta Dervisoglu na gitarze akustycznej).

Z jednej strony to nie jest album dla kogoś kto celuje bardziej w dźwięki typu drone, noise, illbient, trance, szkołę berlińską czy wsparty elektroniką field recording – to raczej materiał dla fanów Dungeon Synth. Względnie dla osób, które ze słuchaniem tego typu dźwięków dały sobie kiedyś spokój, mając już dość przegrzebywania się w stertach wydawnictw o jakości, ujmijmy to delikatnie, mocno dyskusyjnej. Z drugiej jednak strony, jeśli ktoś coś-tam, gdzieś-tam o tych wszystkich syntezatorowych dźwiękach płynących wprost z mrocznych lochów słyszał, lub dawno temu słuchał takiej muzyki i chciałby się przekonać jak brzmią obecne, współczesne projekty albo po prostu skonfrontować się z tym stylem, to odsłuch Taurwena wydaje się zdecydowanie lepszym pomysłem niż czterdziesta ósma kopia buczenia z żabiej sadzawki, stworzonego jedną ręką na starym Casio…

Piotr Wójcik